– Senora. Mieszkam w Ameryce.
– W Ameryce! Doskonale! Będzie mnie pani musiała często odwiedzać; porozmawiamy. Mój angielski trochę zardzewiał, lecz bardzo chciałbym sprawdzić, jak sobie z nim radzę.
– Z przyjemnością, senor.
– Senor, senor Musi nazywać mnie pani Carlosem. A gdzie się podział ten szczęściarz, mąż pani?
– Rozdzieliliśmy się, niestety, podczas podróży.
– Czy on panią znajdzie?
– Z pewnością, don Carlosie.
– Wspaniale! Musi go pani do mnie przyprowadzić, gdy tylko się pojawi. I nie pleć, Rodrigo, że odwiedziny mi szkodzą. Potrzebuję odmiany. Towarzystwo tej damy bardzo dobrze mi robi.
– Znakomicie, wuju, ale naprawdę powinieneś teraz odpocząć.
– Nie słuchasz mnie, Rodrigo. Może na chwilę zostawisz mnie sam na sam z moim gościem? Nie wspominałeś Jessice o moich wyprawach do Ameryki? Znajdziemy wdzięczny temat do rozmowy.
– O wyprawach? Ależ pojechałeś tam tylko raz, kiedy byłeś młodszy niż ja teraz.
– Bzdura! – odparł Carlos. – Dziesięć lat temu ponownie przeprawiłem się przez ocean. Było to już po pogrzebie Francisca, matka zabrała cię wtedy do Francji.
– Popłynąłeś do Ameryki? Po co?
– Aby kogoś odnaleźć.
– Nie znalazłeś jej, prawda? – wtrąciła Jessie, zanim Rodrigo zdołał ją powstrzymać.
– Nie. Ten twój kraj jest stanowczo zbyt duży – odparł smutno don Carlos, patrząc dziwnie na dziewczynę.
Jessie dostrzegła zdumienie na jego twarzy i zrozumiała, że się zdradziła. Domyśliła się, że don Carlos pojechał szukać Mary i dlatego użyła w pytaniu słowa „jej".
– Naprawdę powinnam już iść – powiedziała niespokojnie. – Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby poczuł się pan przeze mnie gorzej.
– Nie ma obawy – odparł bardzo spokojnie. – Mogę znów liczyć na pani odwiedziny?
– Oczywiście.
– W takim razie muszę teraz panią wypuścić.
Jessie ujęła dłoń mężczyzny, a ten ucałował delikatnie koniuszki jej palców. Przez cały ten czas patrzył na nią tak przenikliwie, jakby potrafił czytać w jej myślach.
Zatrzymał ją jeszcze w progu. Jego pierwsze słowa wypowiedziane po angielsku zaparły Jessie dech w piersiach.
– Jeszcze jedno, Jessico Summers. Kim jest ten podobny do mnie mężczyzna, o którym mój przesadnie ostrożny siostrzeniec wolałby nie mówić?
Jessie odwróciła głowę w kierunku pytającego. Przez chwilę zdawało jej się, że w jego głosie słychać nadzieję. Niemożliwe! Nie mógł się domyślić. Nie na podstawie tak skąpych informacji. Ale posunęła się już daleko, a on musiał w końcu poznać prawdę.
– Moim mężem – odrzekła.
– O Boże! – jęknął. – Dziękuję ci, kochana.
Rozdział 43
Słońce stało w zenicie, a przez otwarte okno docierały do Jessie niebiańskie zapachy ogrodu. Ona jednak nie cieszyła się wcale tym cudownym dniem. Spędziła bardzo niespokojną noc na rozmyślaniach o don Carlosie. Sądziła, że uczyniła, co trzeba, ale nie była wcale tego pewna. Gdzie też podziewa się Chase?!
Tak, jakby miała jeszcze mało zmartwień, ubiegłej nocy poczuła pierwsze ruchy dziecka, ot takie delikatne, niemniej jednak wystarczające, by zaczęła myśleć o tym, co ją czeka w ciągu najbliższych miesięcy. A niech to diabli! Kiedy ten Chase wreszcie się pojawi?!
Summers nie dowierzał własnemu szczęściu. Bał się, że na zawsze go opuściło podczas straszliwej burzy na morzu, kiedy to zboczyli tak dalece z kursu, że stracili niemal tydzień w stosunku do zamierzonego czasu podróży.
Zszedł z pokładu w Maladze, gdzie znalazł tłumacza, który występował również w roli przewodnika. Nazwisko Carlosa Silveli okazało się w tym mieście bardzo znane. Chase odnalazł go więc łatwo i bez przeszkód dotarł do posiadłości.
Zaczął jednak znów wątpić w łaskawość losu, kiedy piękna blondynka, która otworzyła drzwi, popatrzyła na niego jak na cielę o dwóch głowach. Otworzyła usta, lecz nie wydobyła z siebie ani słowa. Summers właśnie zamierzał zawołać swego przewodnika, gdy młoda osoba odzyskała mowę.
– A więc to prawda!
– Słucham? Nie mówię po hiszpańsku.
– Dispense. Znam angielski, ale słabo. Pan przyjechał… do kogo?
– Do Carlosa Silveli – rzekł Chase. – Przewodnik zapewnił mnie, że to właśnie tutaj. Czy zastałem pana Silvelę?
– Wolniej, senor. Mówi pan stanowczo za szybko.
– Przepraszam. Szukam Carlosa.
– Si, si – odparła. – To już wiem. Pańska żona mówiła, że pan przyjedzie. Nie uwierzyłam w jej historyjkę.
– Żona? – Chase zmarszczył ze zdziwieniem brwi. -Chyba mówi pani o kimś innym. Może zawołam tłumacza? – spytał, kierując się w stronę wyjścia.
– Nie nazywa się pan Chase Summers?
Stanął jak wryty i znów odwrócił głowę w jej stronę.
– Skąd pani wie?
– jak mówię, pańska żona jest tutaj.
– Niemożliwe!
Jessie uznała, że nie powinna dłużej przeciągać tej zabawy i wyszła ze swojej kryjówki.
– Dlaczego niemożliwe, Chase?
Nita przenosiła wzrok z Jessie na Chase'a. Widać było, że jest zmieszana.
– Widzi pan, senor, że to pańska żona. Teraz zostawiam was samych. Rozmowa po angielsku przyprawiła mnie o ból głowy.
Jessie patrzyła na Nitę wychodzącą z foyer. Na pięknej twarzy Hiszpanki pojawiła się złość. Nie poświęciła jednak Nicie już więcej uwagi. Skierowała ją na Chase'a, który, nie wiedzieć czemu, stał wciąż jak wryty, z całkiem głupią miną.
– Podasz mi jakiś przekonywający powód, który tłumaczyłby twoją wizytę, czy też mam przełożyć cię przez kolano i sprać na kwaśne jabłko za ten najbardziej nieodpowiedzialny…
– Nie waż się mówić do mnie w ten sposób, Chasie Summersie!
Ruszył ku niej, ale natychmiast się cofnęła.
– Jak śmiesz podróżować w tym stanie? Nie myślisz ani o sobie, ani o dziecku. A gdyby ci to zaszkodziło? – Zmienił nagle ton. – Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?
– Czy naprawdę cię to obchodzi? – Jessie!
– Nic mi nie dolega!
– Co ty tu, u diabła, robisz?! Zostawiam cię bezpiecznie z matką…
– Ujmując rzecz dokładniej: podrzucasz mnie matce i znikasz.
– Znikam? Czy Rachel naprawdę ci nie mówiła, że wrócę, zanim urodzi się dziecko?
– Mówiła – odparła sztywno Jessie. – Ale ja jej nie uwierzyłam i nadal nie wierzę. Nie zapomniałam, że pozwoliłam ci iść własną drogą. Do licha, długo nie czekałeś, prawda?
– Jessie! Chyba skręcę ci kark!
– A ja rozkwaszę ci nos. To jednak niczego nie rozwiąże, prawda?
Patrzyli na siebie przez chwilę gniewnie, potem jednak spojrzenie Chase'a złagodniało, a jego oczy przybrały miękki, aksamitny wyraz.
– O Boże! Cieszę się, że jesteś – powiedział. – Tak bardzo za tobą tęskniłem.
Utonęła w jego ramionach. Przywarł wargami do jej ust. Całował ją, jakby umierał z głodu, a ona stanowiła pierwszy kęs długo oczekiwanego pożywienia. Natychmiast oddała pocałunek. Jakże tęskniła za jego dotykiem. Już niemal zapomniała, jak się przy nim wspaniale czuła, jak zapamiętale go pragnęła.
– Ty też za mną tęskniłaś, kochanie.
Te stłumione słowa dotarły do niej gdzieś z daleka. Chase gryzł delikatnie jej szyję.
– Nie tęskniłam – zaprotestowała niemal automatycznie.
Summers wyprostował się nagle, oczy błyszczały mu szczęściem.
– Jeśli sobie przypominasz, Jessie, ostatni raz odezwałaś się do mnie w Cheyenne. Byłaś bliska płaczu, bo matka nie chciała z tobą zostać. Tak więc sądziłem, że z przyjemnością spędzisz z nią trochę czasu. A to stwarzało mi wspaniałą okazję, aby wyjaśnić moją sytuację. Tobie nie wolno podróżować. Przynajmniej nie powinnaś.
– Nie chcę się z tobą kłócić, Chase – odparła spokojnie Jessie. – Nie zamierzam nawet twierdzić, że nic by się chyba nie stało, gdybyś zaczekał z tą podróżą do narodzin dziecka. Wyjechałeś, nie zamieniając ze mną ani słowa. Niczego nie omówiliśmy.