Выбрать главу

W ciemnym przedpokoju paliło się tylko małe światełko pod lustrem. Artur rozbierał się, gdy z saloniku wyjrzała matka.

– Zaraz będzie tu Löwe – powiedział Artur i poszedł do kuchni.

– To dobrze, tak chcę z nim porozmawiać. Jak było, synku?

Artur mruknął coś pod nosem.

Pani Schatzmann przygotowała posiłek dla syna: zupę grzybową i pudding z warzyw z pulpetami. Kiedy Artur jadł, kroiła szarlotkę i układała kwadraty na dużym porcelanowym talerzu.

– Uderzenia krwi do głowy, ataki gorąca, zawroty głowy, bezsenność… od kilku nocy nie zmrużyłam oka. Czyżby było ze mną tak źle? – słyszał Artur przeglądając pożyczoną z biblioteki książkę, którą ukradkiem wyjął z kieszeni.

– Masz po prostu za wysokie ciśnienie i zbyt przejmujesz się błahostkami – powiedział.

– Nie mów z pełnymi ustami – mruknęła urażonym tonem pani Schatzmann.

– Powinniśmy przyjąć służącą. Nie możesz się tak przemęczać, mamo.

– Nie stać nas na to.

– Owszem, stać. Dostałem stypendium.

Pani Schatzmann odwróciła się do syna z talerzem w ręku.

– Arturze, naprawdę? Dlaczego nie powiedziałeś od razu? Jesteś zupełnie taki jak twój ojciec – stwierdziła.

Löwe przyszedł, gdy dobry nastrój rozkwitł w pełni. Pani Schatzmann wyciągnęła z blaszanej puszki ciasteczka z cukrem i układała je na talerzyku, przez cały czas mówiąc. Doktor ucieszył się jej ożywieniem. Zatarł ręce i rozsiadł się w fotelu. Pani domu nalała mu ponczu do kryształowego pucharka. Było ciepło i domowo.

Schatzmannowie żyli zawsze dość dostatnio. Lecz po śmierci Gustawa okazało się, że zostawił rodzinę właściwie bez środków do życia. Pani Schatzmann często snuła przypuszczenia na temat tego, co mogło stać się z hipotetycznymi pieniędzmi.

– Pomyślałam, że Gustaw ukrył te pieniądze i nie powiedział mi o tym – powiedziała teraz.

Jej syn roześmiał się.

– To dlatego bywasz na tych seansach u Eltznerów. Chodzisz tam w interesach. Chcesz się dowiedzieć, gdzie są pieniądze.

– Nie powinieneś żartować w ten sposób – zganiła go pani Schatzmann i wstała, żeby zapalić drugą lampę. – Niechże pan coś mu powie, doktorze.

Doktor Löwe zaczął pić poncz małymi łyczkami.

– Z pewnością dzieją się tam rzeczy z punktu widzenia medycznego dziwne i niezrozumiałe – stwierdził ostrożnie. – Nie jestem znawcą ani psychologii, ani spirytyzmu. Studiowałem klasyczną medycynę, gdzie nie ma miejsca na takie rzeczy.

– Pan się wymiguje od zajęcia stanowiska – powiedział Artur.

– Mogę cię zapewnić, że wydarzenia na tym seansie wyszły daleko poza to, co ja w swoim życiu i w praktyce lekarskiej uważam za rzecz zwykłą, oczywistą. A wyjaśnią to zjawisko na pewno nie starzy lekarze domowi, tylko tacy młodzi jak ty.

– A nie sądzi pan, że to oszustwo?

– Oszustwo? Nie. Nawet jeżeli tamten świat nie istnieje i duchów nie ma, to czy atak histeryczny, epilepsję, szaleństwo nazwałbyś oszustwem? W oszustwie musi istnieć intencja wprowadzenia kogoś w błąd przez udawanie, musi być jakaś gra… Nie jest ono spontaniczne. A tamto, co widzieliśmy z twoją matką, było prawdziwe, nieprzewidywalne. Po prostu musiałbyś to zobaczyć.

– Czy pan czasem nie sugeruje Arturowi, że mała Erna jest jakąś epileptyczką? – zaniepokoiła się pani Schatzmann.

– Ależ nie, mamo. Doktor stwierdza, że istnieją co najmniej trzy wytłumaczenia tego, co widzieliście. Po pierwsze świadome oszustwo, po drugie szaleństwo, histeria czy przypadłość chorobowa. Po trzecie – kontakt ze światem duchów. – Artur trzymał podniesione trzy palce i wyzywająco patrzył na doktora. – A teraz, doktorze, niech pan wyzna z ręką na sercu, że wierzy pan, iż Erna Eltzner kontaktuje się z duchami zmarłych.

– Nie mogę tego powiedzieć. Ale chciałbym wierzyć.

Pani Schatzmann dolała ponczu i położyła na stoliku karty do gry.

W czasie tego wieczoru, który upłynął na wypisywaniu recept dla pani Schatzmann i grze w tryktraka, Artura powoli opanowywała myśl podsunięta mu przez doktora, żeby zbadać fenomen spirytyzmu naukowo. Nie od strony ciekawostek, opisywania seansów, ale czysto psychologicznej, prawdziwie naukowej obserwacji. Jego podniecona wyobraźnia zaczęła tworzyć obrazy sal laboratoryjnych, pracowni pełnych przyrządów mierzących ciśnienie i tętno, w które wprzęga się szalejące dziewczyny, auli wykładowych wypełnionych szczelnie studentami, wykresów rysowanych na tablicy. I powiew tajemnicy, prawdziwej, nieprzenikalnej tajemnicy, którą należałoby rozłupać jak orzech. Byłby to świetny temat na prace doktorską otwierającą cały cykl badań, program badań. Musiałby się najpierw przygotować, znaleźć literaturę… Czy Amerykanie tym się już nie zajmują?… Co się wtedy dzieje z ludzkim mózgiem, jak zachowuje się układ podwzgórzowo-limbiczny, czy można wyróżnić specjalne ośrodki takich przeżyć, czy ma to związek z rozdwojeniem jaźni? Artur Schatzmann zobaczył swoją uniwersytecką bibliotekę i widział nawet półki z tymi książkami, które byłyby mu potrzebne. Zobaczył też cały ruchliwy wydział, osobny Wydział Badania Mediumizmu i Zjawisk Spirytystycznych. W końcu ujrzał też siebie samego, jako starszego pana, osobliwie podobnego do Gustawa Schatzmanna, lekko przygarbionego, z siwą bródką, idącego po schodach. Był profesorem kierującym tym wydziałem.

– Artur jest taki dziecinny – powiedziała pani Schatzmann, gdy zamyślony syn położył niewłaściwą kartę. – Widzi pan – odwróciła głowę do doktora – on już jest zbyt podniecony tym, co mu pan powiedział, żeby grać.

Artur żachnął się. Matka miała rację. Odłożył odkryte karty.

– Chciałbym tam pójść następnym razem – powiedział.

ARTUR SCHATZMANN

Przywitała ich pani Eltzner. Miała na sobie prostą spódnicę i jasną bluzkę, uwydatniającą duży biust. Wprowadziła ich do długiego, ciemnego przedpokoju, gdzie służąca wzięła od nich płaszcze. Obok lustra paliło się małe czerwone światełko. Nie wiadomo dlaczego pani Schatzmann zaczęła mówić szeptem.

Arturowi mimo woli udzielił się ten nastrój tajemniczości. Uważnie rozglądał się po mieszkaniu Eltznerów. Pani Eltzner podobała mu się. Emanowała od niej kobiecość, która budziła zaufanie.

Kiedy weszli do pokoju, na ich powitanie podniósł się wysoki, szczupły mężczyzna. Ale uwagę Artura przykuła kaleka kobieta siedząca w fotelu pod oknem. Miała dziwnie gładką bladą twarz, bez wieku, bez doświadczeń i uczuć. Ich spojrzenia spotkały się i Artur skłonił głowę. Odwzajemniła to ledwie zauważalnym skinieniem, jakby każdy ruch sprawiał jej ból.

Pani Eltzner półgłosem dokonała prezentacji, a potem kazała podać kawę.

– Nie powinniśmy pić przed seansem kawy – odezwał się Frommer głosem tak donośnym, że wszystkie głowy natychmiast odwróciły się ku niemu. Budowana przez panią Eltzner teatralna atmosfera tajemniczości prysła.

– A to dlaczego? – zapytał ktoś z obecnych.

– Kawa jest środkiem podniecającym i może zwiększać napięcie. To nie wpłynie dobrze na medium. Medium potrzebny jest przede wszystkim spokój i nasza przychylność.

– Ma pan rację – powiedziała zaraz pani Eltzner i kazała zabrać kawę.

Artur nie śmiał zatrzymać swojej filiżanki, którą wziął jako pierwszy. Czekał na medium, ale wyglądało na to, że najpierw wszyscy będą w nieskończoność prawić sobie grzeczności, mówić i mówić. Doktor Löwe usiadł przy garbusce i szeptał jej coś do ucha. Słuchała go z zamkniętymi oczami. Pani Eltzner starała się być bardzo miła dla matki Artura. Z zatroskanym wyrazem twarzy zapytała ją o samopoczucie.