Artur ukradkiem przyglądał się Frommerowi. Miał minę mistrza ceremonii, kogoś, kto najlepiej zna się na tym, co za chwilę się tu wydarzy. Położył na stole spory karton z wyrysowanymi na nim literami i cyframi. Oglądał filiżankę, jakby była jakiś cennym przedmiotem, starą miśnieńską porcelaną, zabytkowym naczyniem wykopanym przez archeologów. Potem przeniósł ten swój badawczy wzrok na panią Eltzner i skinął głową. Pani domu natychmiast przeprosiła panią Schatzmann i wyszła przyprowadzić Ernę. Zapadła cisza.
– Zdarza się niejednokrotnie, że obecność osób nastawionych sceptycznie do tego typu fenomenów może wpływać zaburzające na stan medium – odezwał się nagle Frommer tym swoim donośnym głosem, wyraźnie patrząc na Artura.
– Nie jestem nastawiony sceptycznie, wręcz przeciwnie… Kieruje mną ciekawość – odrzekł Artur. Nie chciał pokazać po sobie, jak bardzo zaskoczyła go i zmieszała ta niespodziewana uwaga.
Pomógł mu doktor.
– Artur jest zbyt młody, żeby być sceptycznym – zażartował. – W tym wieku jest się po prostu otwartym…
Weszła pani Eltzner z Erną. Erna wyglądała zdrowo i normalnie. Dygnęła u drzwi jak mała dziewczynka. Jej spokojny wzrok zatrzymał się chwilę na młodym Schatzmannie.
– To nowa osoba, Erno. Pan Schatzmann, syn naszej drogiej przyjaciółki – powiedziała jej matka.
Erna dygnęła jeszcze raz, a Artur niezręcznie się ukłonił.
Zrobiło się małe zamieszanie, przenoszono krzesła i zajmowano miejsca, okazało się bowiem, że pani Eltzner ma jakąś własną wizję rozsadzenia gości.
Artur obserwował medium. Był rozczarowany. Spodziewał się osoby bardziej demonicznej, raczej kobiety niż dziewczynki. Erna według niego nie wyglądała na osobę w jakikolwiek sposób niezwykłą, na kogoś, kto rozmawia z duchami. Może była tylko trochę anemiczna, to wszystko. Siedziała na swoim miejscu lekko przygarbiona i patrzyła ciekawie po twarzach ludzi zajmujących krzesła. Z jednej strony usiadł przy niej Frommer, z drugiej jego dziwna siostra. Artur od razu zauważył, że dyrygentem tego wszystkiego był Frommer, a pani Eltzner wyglądała na jego powabną pomocnicę, asystentkę prestidigitatora. Porozumiewali się wzrokiem, jakby znali nawzajem swoje myśli. Potem Frommer dał znak, żeby chwycić się za dłonie, i zamknął oczy. Większość zebranych zrobiła to samo. Artur spojrzał na doktora i jego twarz z zamkniętymi oczami wydała mu się zabawna.
Przez długi czas nie działo się nic i Artur zaczął się niecierpliwić. Obserwował wszystko spod przymkniętych lekko powiek, ale nie uchwycił tego momentu, kiedy z Erną zaczęło się coś dziać. Zobaczył ją już nienaturalnie odgiętą w tył, z twarzą pobladłą, wypraną z jakiegokolwiek wyrazu. Zaczął sobie zdawać sprawę, jak bardzo wzrosło przy stole napięcie. Zapanowała absolutna cisza. W tej ciszy ruch Frommera kładącego dłonie medium na filiżance wydał się gwałtowny. Teraz palce wszystkich spotkały się na porcelanowej powierzchni. Artur ze zdziwieniem zobaczył, że filiżanka zaczęła się poruszać. Zataczała małe kręgi, bardziej się kołysząc niż sunąc. Potem te ruchy stały się gwałtowniejsze, kanciaste, jakby filiżance chodziło o wyznaczenie na planszecie skomplikowanych figur geometrycznych. Kąty tych figur pokrywały się z polami, na których narysowano litery. Teresa Frommer cichym głosem zaczęła je czytać. Wychodziły z tego proste zdania, niewolne od błędów ortograficznych i gramatycznych. Pytał Frommer. Artur nie bardzo rozumiał, jak się to wszystko dzieje. Przyszło mu do głowy, że ktoś musi popychać filiżankę, ale z drugiej strony nie czuł jakiegoś silniejszego nacisku. Pojawiające się zdania mówiły o tolerancji i miłości bliźniego. Zadziwiała ich banalność, jakby wyjęto je z jakiejś prymitywnej umoralniającej książki. Nagle Artur usłyszał swoją matkę. Natychmiast poczuł, że się poci.
– Duchu przewodniku, czy możesz sprowadzić tu mojego męża, Gustawa? – zapytała pani Schatzmann.
– “Musisz poczekać, on jest daleko” – odczytała monotonnym głosem Teresa Frommer.
Artur potoczył wzrokiem po twarzach siedzących przy stole ludzi. Wszyscy mieli poważne, skupione miny i przymknięte powieki. Filiżanka zaczęła się poruszać o wiele żwawiej, a nawet gwałtownie.
– “Jestem… znowu, moja droga… Witaj, synu… Wzruszam się patrząc na was…”
– Jak ci tam jest? – zapytała pani Schatzmann drżącym głosem.
– “Nie… wiem… gdzie… jestem… brakuje słów…” – przeczytała Teresa.
– Czy jest coś, czego nie zdążyłeś mi powiedzieć… Coś ważnego… – głos pani Schatzmann załamał się.
Filiżanka zatrzymała się na moment, a potem ruszyła jeszcze szybciej, tak szybko, że wydawało się niemożliwe, żeby ktokolwiek mógł nią świadomie kierować.
– “Grzechem jest zbaczać z drogi, która prowadzi do celu… Wy, póki jeszcze możecie, idźcie prosto… Bądźcie pełni miłości i miłosierdzia…”
Artur słuchał tego z niedowierzaniem i niesmakiem. Jego ojciec nigdy nie opowiadałby takich banałów. Ale widział, że matka jest bardzo przejęta. Podejrzewał, że chciała zapytać o co innego. O pieniądze. Czy wypadało pytać ducha o pieniądze, i w dodatku jeszcze wśród znajomych?
“Duch” opowiadał teraz o czystości moralnej i sile codziennej modlitwy. W brzuchu Artura, gdzieś głęboko, zaczęła się budzić wesołość. Zobaczył całą tę sytuację jako zdarzenie z teatralnego przedstawienia. Przełknął ślinę, żeby zatrzymać spazm śmiechu. Gdyby nie matka, z pewnością wstałby i poszedł sobie. Jednak teraz coś się zmieniło. Filiżanka stanęła nagle w pół słowa, Erna położyła ręce na stole i zaczęła mówić. Głos miała nieznacznie zmieniony, grubszy, idący bardziej z głębi ciała. Teraz mówił przez nią ktoś, kto przedstawił się imieniem Koloman. Artur dostrzegł na twarzach siedzących zaskoczenie.
– Od czasu do czasu – mówiła Erna – dla równowagi, żeby utrzymać napięcie między tym, co jest jasne, a tym, co ciemne, należy się warn kara. Żyjecie jak zwierzęta, nie dbając o ducha. Jecie, pijecie, rozmnażacie się i umieracie. Marnujecie czas. Będziecie to w stanie zrozumieć dopiero stąd, gdzie ja jestem…
– A gdzie ty jesteś? – spytał Frommer.
– Moje ciało umarło, moja dusza jest w niebie, a ja jestem tutaj. Oddal od siebie pokusę zrozumienia wszystkiego i ujęcia na dodatek w martwe schematy. Powiem ci, że będzie trzęsienie ziemi, żeby wam pokazać, jak bardzo jesteście krusi.
– Kiedy i gdzie będzie to trzęsienie? – niepewnym głosem zapytała pani Eltzner.
– We Włoszech. Niebawem.
Erna umilkła, ale charakterystyczny wyraz jej twarzy nie mijał. Wyglądało to tak, jakby Koloman czekał jeszcze na coś. Artur porozumiał się wzrokiem z doktorem Löwe, a ten wstał i zmierzył Ernie puls. Dziewczynka nie poruszyła się, w żaden sposób nie pokazała, że to w ogóle zauważyła.
– Ona jest już zmęczona – powiedziała nagle o sobie głosem Kolomana. – Dajcie jej spokój.
Stojący wciąż przy medium doktor spojrzał wymownie na Frommera.
– Odejdź. Odejdźcie wszyscy, którzy przemawialiście przez to medium – powiedział Frommer z namaszczeniem i jak magik wykonał przed twarzą Erny kilka delikatnych ruchów. Erna natychmiast obudziła się. Otworzyła oczy i Artur zauważył, że nie było w nich absolutnie nic. Wyglądały, jakby były namalowane.
Ktoś zapalił lampę, zaszurały krzesła. Pani Eltzner podeszła do córki i pomogła jej wstać. Erna słaniała się na nogach, sukienka lepiła się jej do ciała od potu, choć w pokoju nie było gorąco. Matka narzuciła na jej ramiona swój wełniany szal. Przy drzwiach Erna oglądnęła się i spojrzała już zupełnie przytomnie wprost na Artura. Nie wiedział, co zrobić, i skinął jej głową, jakby się żegnał. Nie zareagowała i delikatnie popchnięta przez matkę wyszła.