Выбрать главу

– Czy pan czasem nie sugeruje Arturowi, że mała Erna jest jakąś epileptyczką? – zaniepokoiła się pani Schatzmann.

– Ależ nie, mamo. Doktor stwierdza, że istnieją co najmniej trzy wytłumaczenia tego, co widzieliście. Po pierwsze świadome oszustwo, po drugie szaleństwo, histeria czy przypadłość chorobowa. Po trzecie – kontakt ze światem duchów. – Artur trzymał podniesione trzy palce i wyzywająco patrzył na doktora. – A teraz, doktorze, niech pan wyzna z ręką na sercu, że wierzy pan, iż Erna Eltzner kontaktuje się z duchami zmarłych.

– Nie mogę tego powiedzieć. Ale chciałbym wierzyć.

Pani Schatzmann dolała ponczu i położyła na stoliku karty do gry.

W czasie tego wieczoru, który upłynął na wypisywaniu recept dla pani Schatzmann i grze w tryktraka, Artura powoli opanowywała myśl podsunięta mu przez doktora, żeby zbadać fenomen spirytyzmu naukowo. Nie od strony ciekawostek, opisywania seansów, ale czysto psychologicznej, prawdziwie naukowej obserwacji. Jego podniecona wyobraźnia zaczęła tworzyć obrazy sal laboratoryjnych, pracowni pełnych przyrządów mierzących ciśnienie i tętno, w które wprzęga się szalejące dziewczyny, auli wykładowych wypełnionych szczelnie studentami, wykresów rysowanych na tablicy. I powiew tajemnicy, prawdziwej, nieprzenikalnej tajemnicy, którą należałoby rozłupać jak orzech. Byłby to świetny temat na prace doktorską otwierającą cały cykl badań, program badań. Musiałby się najpierw przygotować, znaleźć literaturę… Czy Amerykanie tym się już nie zajmują?… Co się wtedy dzieje z ludzkim mózgiem, jak zachowuje się układ podwzgórzowo-limbiczny, czy można wyróżnić specjalne ośrodki takich przeżyć, czy ma to związek z rozdwojeniem jaźni? Artur Schatzmann zobaczył swoją uniwersytecką bibliotekę i widział nawet półki z tymi książkami, które byłyby mu potrzebne. Zobaczył też cały ruchliwy wydział, osobny Wydział Badania Mediumizmu i Zjawisk Spirytystycznych. W końcu ujrzał też siebie samego, jako starszego pana, osobliwie podobnego do Gustawa Schatzmanna, lekko przygarbionego, z siwą bródką, idącego po schodach. Był profesorem kierującym tym wydziałem.

– Artur jest taki dziecinny – powiedziała pani Schatzmann, gdy zamyślony syn położył niewłaściwą kartę. – Widzi pan – odwróciła głowę do doktora – on już jest zbyt podniecony tym, co mu pan powiedział, żeby grać.

Artur żachnął się. Matka miała rację. Odłożył odkryte karty.

– Chciałbym tam pójść następnym razem – powiedział.

ARTUR SCHATZMANN

Przywitała ich pani Eltzner. Miała na sobie prostą spódnicę i jasną bluzkę, uwydatniającą duży biust. Wprowadziła ich do długiego, ciemnego przedpokoju, gdzie służąca wzięła od nich płaszcze. Obok lustra paliło się małe czerwone światełko. Nie wiadomo dlaczego pani Schatzmann zaczęła mówić szeptem.

Arturowi mimo woli udzielił się ten nastrój tajemniczości. Uważnie rozglądał się po mieszkaniu Eltznerów. Pani Eltzner podobała mu się. Emanowała od niej kobiecość, która budziła zaufanie.

Kiedy weszli do pokoju, na ich powitanie podniósł się wysoki, szczupły mężczyzna. Ale uwagę Artura przykuła kaleka kobieta siedząca w fotelu pod oknem. Miała dziwnie gładką bladą twarz, bez wieku, bez doświadczeń i uczuć. Ich spojrzenia spotkały się i Artur skłonił głowę. Odwzajemniła to ledwie zauważalnym skinieniem, jakby każdy ruch sprawiał jej ból.

Pani Eltzner półgłosem dokonała prezentacji, a potem kazała podać kawę.

– Nie powinniśmy pić przed seansem kawy – odezwał się Frommer głosem tak donośnym, że wszystkie głowy natychmiast odwróciły się ku niemu. Budowana przez panią Eltzner teatralna atmosfera tajemniczości prysła.

– A to dlaczego? – zapytał ktoś z obecnych.

– Kawa jest środkiem podniecającym i może zwiększać napięcie. To nie wpłynie dobrze na medium. Medium potrzebny jest przede wszystkim spokój i nasza przychylność.

– Ma pan rację – powiedziała zaraz pani Eltzner i kazała zabrać kawę.

Artur nie śmiał zatrzymać swojej filiżanki, którą wziął jako pierwszy. Czekał na medium, ale wyglądało na to, że najpierw wszyscy będą w nieskończoność prawić sobie grzeczności, mówić i mówić. Doktor Löwe usiadł przy garbusce i szeptał jej coś do ucha. Słuchała go z zamkniętymi oczami. Pani Eltzner starała się być bardzo miła dla matki Artura. Z zatroskanym wyrazem twarzy zapytała ją o samopoczucie.

Artur ukradkiem przyglądał się Frommerowi. Miał minę mistrza ceremonii, kogoś, kto najlepiej zna się na tym, co za chwilę się tu wydarzy. Położył na stole spory karton z wyrysowanymi na nim literami i cyframi. Oglądał filiżankę, jakby była jakiś cennym przedmiotem, starą miśnieńską porcelaną, zabytkowym naczyniem wykopanym przez archeologów. Potem przeniósł ten swój badawczy wzrok na panią Eltzner i skinął głową. Pani domu natychmiast przeprosiła panią Schatzmann i wyszła przyprowadzić Ernę. Zapadła cisza.

– Zdarza się niejednokrotnie, że obecność osób nastawionych sceptycznie do tego typu fenomenów może wpływać zaburzające na stan medium – odezwał się nagle Frommer tym swoim donośnym głosem, wyraźnie patrząc na Artura.

– Nie jestem nastawiony sceptycznie, wręcz przeciwnie… Kieruje mną ciekawość – odrzekł Artur. Nie chciał pokazać po sobie, jak bardzo zaskoczyła go i zmieszała ta niespodziewana uwaga.

Pomógł mu doktor.

– Artur jest zbyt młody, żeby być sceptycznym – zażartował. – W tym wieku jest się po prostu otwartym…

Weszła pani Eltzner z Erną. Erna wyglądała zdrowo i normalnie. Dygnęła u drzwi jak mała dziewczynka. Jej spokojny wzrok zatrzymał się chwilę na młodym Schatzmannie.

– To nowa osoba, Erno. Pan Schatzmann, syn naszej drogiej przyjaciółki – powiedziała jej matka.

Erna dygnęła jeszcze raz, a Artur niezręcznie się ukłonił.

Zrobiło się małe zamieszanie, przenoszono krzesła i zajmowano miejsca, okazało się bowiem, że pani Eltzner ma jakąś własną wizję rozsadzenia gości.

Artur obserwował medium. Był rozczarowany. Spodziewał się osoby bardziej demonicznej, raczej kobiety niż dziewczynki. Erna według niego nie wyglądała na osobę w jakikolwiek sposób niezwykłą, na kogoś, kto rozmawia z duchami. Może była tylko trochę anemiczna, to wszystko. Siedziała na swoim miejscu lekko przygarbiona i patrzyła ciekawie po twarzach ludzi zajmujących krzesła. Z jednej strony usiadł przy niej Frommer, z drugiej jego dziwna siostra. Artur od razu zauważył, że dyrygentem tego wszystkiego był Frommer, a pani Eltzner wyglądała na jego powabną pomocnicę, asystentkę prestidigitatora. Porozumiewali się wzrokiem, jakby znali nawzajem swoje myśli. Potem Frommer dał znak, żeby chwycić się za dłonie, i zamknął oczy. Większość zebranych zrobiła to samo. Artur spojrzał na doktora i jego twarz z zamkniętymi oczami wydała mu się zabawna.

Przez długi czas nie działo się nic i Artur zaczął się niecierpliwić. Obserwował wszystko spod przymkniętych lekko powiek, ale nie uchwycił tego momentu, kiedy z Erną zaczęło się coś dziać. Zobaczył ją już nienaturalnie odgiętą w tył, z twarzą pobladłą, wypraną z jakiegokolwiek wyrazu. Zaczął sobie zdawać sprawę, jak bardzo wzrosło przy stole napięcie. Zapanowała absolutna cisza. W tej ciszy ruch Frommera kładącego dłonie medium na filiżance wydał się gwałtowny. Teraz palce wszystkich spotkały się na porcelanowej powierzchni. Artur ze zdziwieniem zobaczył, że filiżanka zaczęła się poruszać. Zataczała małe kręgi, bardziej się kołysząc niż sunąc. Potem te ruchy stały się gwałtowniejsze, kanciaste, jakby filiżance chodziło o wyznaczenie na planszecie skomplikowanych figur geometrycznych. Kąty tych figur pokrywały się z polami, na których narysowano litery. Teresa Frommer cichym głosem zaczęła je czytać. Wychodziły z tego proste zdania, niewolne od błędów ortograficznych i gramatycznych. Pytał Frommer. Artur nie bardzo rozumiał, jak się to wszystko dzieje. Przyszło mu do głowy, że ktoś musi popychać filiżankę, ale z drugiej strony nie czuł jakiegoś silniejszego nacisku. Pojawiające się zdania mówiły o tolerancji i miłości bliźniego. Zadziwiała ich banalność, jakby wyjęto je z jakiejś prymitywnej umoralniającej książki. Nagle Artur usłyszał swoją matkę. Natychmiast poczuł, że się poci.