Выбрать главу

– Czy to są duchy?

– Ogólnie mówiąc, tak – powiedział Frommer po chwili zastanowienia. – Ale nie zawsze są to te istoty, z którymi rozmawiasz. Na razie opowiedziałem ci pokrótce, jak zbudowany jest świat. Uprościłem wszystko, żebyś mogła łatwiej zrozumieć. Teraz powinienem opowiedzieć ci o śmierci, bo to, o co pytasz, zaczyna się tam, gdzie jest śmierć. Śmierć jest końcem ciała fizycznego, niczym innym. Dlatego nie powinna być dla nikogo przerażająca. Prawda?

Erna bez przekonania kiwnęła głową.

– Nieśmiertelna dusza opuszcza ciało fizyczne, ale przez jakiś czas pozostaje jeszcze w swoich innych, niematerialnych ciałach: eterycznym i astralnym. Niedługo po śmierci fizycznej rozkłada się ciało eteryczne, czyli znika forma. Teraz zmarły istnieje jako ciało astralne; to stadium trwa, dopóki nie wyczerpią się jego afekty, żądze i przywiązania. Czasem krócej, czasem dłużej, to zależy, kim był zmarły, co robił, jak myślał, jak żył. Nazywamy ten czas przebywania w ciele astralnym “czasem czyśćca”. Po rozpadnięciu się ciała astralnego człowiek istnieje nadal jako ciało mentalne. Istnieje tak długo, aż dojrzeje do powtórnego przejścia w życie fizyczne.

Frommer westchnął, jakby to, co teraz miał powiedzieć, było szczególnie ciężkie.

– Duch wyszukuje sobie takie warunki życia, które byłyby najlepsze do zebrania nowych doświadczeń. Kiedy już wybierze ciało swojej przyszłej matki, wciela się w nie i przychodzi na świat, rodzi się. Powstaje nowy człowiek. Ze starego zostaje tylko duch, a ciała fizyczne, eteryczne i astralne są zupełnie nowe. A ponieważ pamięć dawnych doświadczeń mieści się w ciele astralnym, nowy człowiek nie pamięta już tego, kim był przedtem. Rozumiesz, Erno?

Erna właściwie po raz pierwszy wykazała żywsze zainteresowanie. Frommer zauważył to z satysfakcją.

– Pewnie chciałabyś teraz zapytać, po co to wszystko. Po co umierać, żeby się znowu odradzać? Z pewnością zadawałaś już sobie takie pytania. Po co? Dlaczego? Jaki to ma sens? Otóż nasza droga prowadzi z dołu do góry, od czegoś mniej doskonałego ku bardziej doskonałemu, od czegoś ciężkiego ku lekkiemu, od materii i ciemności ku jasności i duchowi. Doskonalimy się poprzez zbieranie nowych doświadczeń. Życie jest naszym nauczycielem. Uczymy się, co dobre, a co złe, uczymy się właściwych wyborów. Stajemy się doskonalsi, a więc bliżsi Absolutu, Boga. Kiedy to się zrealizuje, staniemy się wolni od materii i nie będzie już potrzeby wcielać się po raz kolejny… Słuchasz mnie, Erno? Rozumiesz?

Erna kiwnęła głową, ale Frommer nie widział w jej oczach zrozumienia. Opanowało go nagłe zniechęcenie. Chłodnym, zesztywniałym spojrzeniem ogarnął postać siedzącej przed nim dziewczynki. Potem bez słowa puścił się w milczący spacer od stołu do dębowego kredensu. Wreszcie jego oczy powędrowały na stojący między oknami zegar. Minęła prawie godzina i Frommer uświadomiwszy to sobie poczuł się zmęczony.

– To już koniec na dzisiaj, Erno – oświadczył.

Dziewczynka wstała, dygnęła i ruszyła do drzwi. Przez chwilę jeszcze szarpała się z ciężką klamką. Frommer stanął przy oknie, za którym przejeżdżające dorożki brukały białą niewinność spadłego w nocy śniegu.

GRETA

Kolejny seans miał się odbyć jeszcze w grudniu. Ale zaczęły się przygotowania do świąt, a poza tym pan Eltzner zachorował, dużo teraz przebywał w domu i krzywił się z niechęcią, gdy jego żona próbowała namówić go na zaproszenie gości.

Pani Eltzner wpadła w szał zakupów. Brała ze sobą do miasta Bertę i znosiła do domu mnóstwo pakunków, paczuszek i toreb. Zarządziła też gruntowne porządki: pranie zasłon, trzepanie na śniegu dywanów i czyszczenie foteli. Sama zajęła się porcelaną i srebrami. W mieszkaniu czuć było zapach pasty do podłóg. Pan Eltzner skarżył się na przeciągi i na wieczne hałasy i pokrzykiwania, które nie pozwalały mu się w dzień zdrzemnąć.

Potem zaczęły się wypieki. Najpierw pieczono pierniki według polskich przepisów pani domu. Greta wyciągała blaszane foremki i pozwalała małej Linie wycinać serduszka, pieski i ptaszki. Pani Eltzner sama ozdabiała kolorowym lukrem piernikowe anioły, które miały potem zawisnąć na choince. Po piernikach szły ciastka posypane cukrem i zamykane do czasu świąt w blaszanych pudełkach, a także kruche makaroniki, migdałowe i orzechowe, i maleńkie babeczki do wypełniania kremem. Wreszcie nadchodził czas na ciasta i wtedy kulinarne mistrzostwo pani Eltzner osiągało niebywałe wyżyny. Były więc biszkopty ubijane nad parą z ogromnej liczby jajek, strudle i beżowe podkłady do tortów. Na końcu pani domu piekła ptysie, które w czasie świąt napełniało się bitą śmietaną. Resztę zostawiano na potem: wszystkie te kremy, polewy, galaretki. Na potem zostawiano też ulubione ciasto pana Eltznera, które nazywało się “użądlenie pszczoły”.

Trwało to kilka dobrych dni, po których pani Eltzner opadała z sił i entuzjazmu. Teraz berło królowej kuchni przejmowała Ada, kucharka. Zaczynało sie przygotowywanie mięs, a jako że pani Eltzner powstrzymywała się od jedzenia mięsa, od kiedy zaprzyjaźniła się z Frommerem, odmawiała także jego przyrządzania. Prawdę mówiąc, były to dla niej ciężkie chwile, gdyż w rodzinnym domu pani Eltzner mięsa przyrządzano znakomicie, tu natomiast Ada nie była mistrzynią. Była dobrą niemiecką kucharką, ale Niemcy nie potrafią dobrze przyrządzać mięs. Dlatego pani Eltzner zaglądała do kuchni, sprawdzając, czy do galarety dodano odpowiednią ilość warzyw i czy Ada porządnie oprawiła zające. Zawsze jednak potem miała migreny i całe wieczory nie wychodziła z sypialni. Chyba że przychodził Frommer, a ostatnio zdarzało się to często.

Gdy wiecznie roztargniona, niezbyt przytomna Greta otwierała mu drzwi, często go nie poznawała.

– Słucham pana? Pan do kogo? – zaczynała.

Tłumaczyła się potem w kuchni:

– Nie wiem, jak to możliwe, ale zawsze widzę w nim nieznajomego.

Ada, krojąc ogromnym nożem kapustę, uspokajała dziewczynę, że może to wina mrocznego korytarza albo mało charakterystycznej twarzy pana Frommera, a Greta, zapatrzona w paski kapusty, zamyślała się nad tą dziwną obecnością w ich domu człowieka podobnego do parasola. Służące zaczęły nawet między sobą mówić na Waltera Frommera “Parasol”.

Greta z prawdziwą niechęcią brała od Frommera ciemny płaszcz i wieszała go na ostatnim wieszaku, tak, żeby znajdował się z dala od innych okryć. Wełniane rękawiczki wkładała do kapelusza i umieszczała razem z laską na stoliku z taką rezerwą, jakby były narzędziami jakiejś potwornej zbrodni. Rzeczy Frommera, tak zresztą jak on sam, wydzielały zapach lawendy zmieszanej z naftaliną, co w Grecie wzbudzało wstręt.

– Czy panienka jest już w salonie? – pytał Frommer i nie czekając na odpowiedź swoim sztywnym krokiem ruszał w głąb korytarza.

Greta musiała go teraz wyprzedzić i otworzyć mu drzwi. Kątem oka widziała, jak panienka Erna zrywała się wystraszona z kanapy. Kiedy drzwi zamykały się za Frommerem, Greta miała wrażenie, że wpuściła do pokoju bezbronnej dziewczyny jakieś złe moce, chłód, mrok, sama nie wiedziała co. Po chwili wahania zdarzało się jej czasem przysunąć ucho do szpary i usłyszeć szuranie krzesła, szelest papierów, niewyraźne, przytłumione pytanie i niepewną odpowiedź. Można by pomyśleć, że to nauczyciel arytmetyki lub rysunków przychodzi do Erny, żeby ją uczyć rzeczy pożytecznych. Ale Greta wiedziała równocześnie, że Frommer nie jest nauczycielem, że przychodzi raczej jako lekarz czy policjant, żeby chorą panienkę obserwować i kontrolować. Żeby nie dać jej odetchnąć, żeby ją wiecznie naciskać, wypytywać i kazać jej czytać jakieś niezrozumiałe, szalone książki.

– Czego on od niej chce? – pytała kucharkę.