Выбрать главу

– On ją wybaduje. Chce wszystko wiedzieć: co jej się śniło, o czym myśli, na co ma ochotę…

– Chciałby ją zamknąć w jednej ręce. O tak! – mówiła zapalczywie Greta i pokazywała kucharce silną dłoń zaciśniętą w pięść.

Po jakiejś godzinie Erna wychodziła z salonu, za to zaraz zjawiała się tam jej matka. Greta przynosiła wtedy tacę z ciastkami i kawą i zaciągała zasłony w oknach. Pani, jeżeli nie była chora, siedziała w fotelu i wyszywała atłaskiem różę na serwetce – robótka z różą miała już ze trzy lata. Pani nie była dobra w wyszywaniu. Jeżeli zaś czuła się źle, siedziała na kanapie w pozycji półleżącej, z nogami uniesionymi lekko na podnóżku. Frommer siadał w fotelu przy stoliku z kawą. Tak było na początku. Jednak po kilku kwadransach, gdy pani na nią dzwoniła, żeby odprowadziła gościa, Greta zastawała ten porządek zburzony. Pani stała przy oknie, a Frommer przechadzał się po pokoju. Może zresztą nie miało to większego znaczenia. Greta widziała potem, że wychodził z ociąganiem. “Do jutra”, zdawał się mówić całą swoją osobą. Ubierał się w milczeniu i zamyśleniu, a potem bąkał coś niewyraźnie i znikał w czeluściach klatki schodowej. Greta czekała jeszcze, aż usłyszy zamykające się za nim drzwi na dole, a potem oddychała z ulgą.

Pani Eltzner po wyjściu Frommera kazała podawać do kolacji. Sama szła po męża do jego gabinetu. Pan Eltzner chodził po domu w czarnej błyszczącej bonżurce, w której wyglądał jeszcze bardziej elegancko niż w surducie. Ciągnął się za nim zapach olejku kamforowego, którym smarowano mu bolące stawy. Greta natychmiast poruszała się szybciej i sprawniej, dzieci były bardziej posłuszne; wszystko nabierało powagi, pokrywało się cienką skorupką dobrych manier. A przecież pan Eltzner nie budził strachu. Był pełen godności, i przy tym dobrego humoru. Wcale się nie wysilał, żeby wszystko wokół niego chodziło jak w zegarku. O ile jego wzrok przesuwany z dziecka na dziecko miał coś z surowości, to kiedy napotykał żonę, natychmiast miękł i łagodniał. Coś podobnego działo się, gdy patrzył na małego Klausa. Dlatego pani Eltzner i małemu Klausowi wolno było tak wiele. Greta kiedyś zauważyła, że pan nie wiedział, do której klasy chodzi jedna z jego córek. Pani musiała mu często podpowiadać imiona, gdy zwracał się do dzieci. Właściwie chodziło tylko o córki, obu chłopców bowiem pan Eltzner jawnie faworyzował. Max miał być przecież jego następcą w tkalniach, a Klaus był taki rozkoszny.

Eltznerowie jedli kolację przy długim stole przykrytym kremowym obrusem. Pan i pani Eltzner siedzieli naprzeciwko siebie, a po bokach zajmowały miejsca dzieci. Podawała Greta. Czasem matka prosiła Marie, żeby pomogła służącej. Był to rodzaj szkoły umiejętności domowych. Kiedyś robiła to Berta, ale od kiedy miała narzeczonego, stała się już kobietą, drugą kobietą po pani Eltzner i została zwolniona z tego obowiązku.

Greta miała tyle samo lat co Berta i dlatego z pewną zazdrością przyglądała się panience. Berta była postawna, wyższa prawie o głowę od matki i zupełnie do niej niepodobna. Miała ciemne włosy i jasną, piegowatą cerę. Była wciąż jeszcze smukła, lecz już nie chuda jak jej młodsze siostry. Marie, która zawsze siedziała koło Berty, była bardziej filigranowa. Z karnacji przypominała matkę, miała jej piękną cerę. Jednak jej włosy kręciły się tak jak u ojca, a w rysach było coś ptasiego. Gdy Greta usługując do stołu patrzyła na Ernę, zawsze odczuwała jakiś rodzaj współczucia – mała Erna była tak inna niż jej starsze siostry. Jej drobna, chuderlawa postać, z ledwo zaznaczonymi pod sukienką zawiązkami piersi, wzbudzała czułość. Popielate, rzadkie włosy podkreślały bladość i ziemistość cery. Papierowa skóra wydawała się cienka, naciągnięta i z ledwością kryła sieć małych niebieskich żyłek, ten jedyny dowód, że tak jak inni jest z krwi i kości. Według kanonów piękności służącej, Erna nie była ładna. Erna nigdy nie miała apetytu i jako ostatnia wstawała od stołu, z trudem dając sobie radę z całą porcją. Gdyby Greta miała coś do powiedzenia, poradziłaby, żeby Ernę leczono na robaki. Ta dziewczyna musiała je mieć.

Po Ernie był Max – chudy, wysoki, pewny siebie wyrostek, który dokuczał Grecie, próbując ją objąć albo przynajmniej uszczypnąć. Był podobny do ojca: piegowata twarz i rude, kręcone włosy. Miał, tak jak Erna, nierówne zęby, ale u niego to bardziej rzucało się w oczy, bo usta mu się nigdy nie zamykały. Max był bałaganiarzem. Nie składał ubrania, zostawiał po sobie ogryzki i zabłocone buty. Ciągle gubił swoje rzeczy i trzeba go było gonić do mycia. Greta z kucharką lubiły tego bezczelnego chłopaka. Często przychodził do nich do kuchni i wtedy Ada wykrawała mu z kapusty głąb albo smarowała smalcem grubą pajdę chleba. Max siadał na stole i przekomarzał się z nimi swoim łamiącym się jeszcze głosem. Miał własne zdanie na każdy temat, jaki sprytnie podsuwały mu kobiety. Według niego Erna miała anemię i niedotlenienie mózgu, a Frommer podkochiwał się w mamie.

– Jeżeli Berta nie wyjdzie w przyszłym roku za mąż, to zostanie starą panną – mówił, odgryzając potężny kęs chleba z kiełbasianym smalcem. – Tatuś dostał zamówienie rządowe na tkaninę na płaszcze. Będzie ubierał naszych żołnierzy. Zarobi dużo pieniędzy i na wakacje pojedziemy do Włoch. Zabierzemy cię, Greta.

– A ja? Co będzie ze mną? – z udawanym smutkiem dopytywała się kucharka.

– Ty, moja droga, na nic byś się tam nie zdała. Tam się je makaron i tylko makaron, a ty robisz makaron twardy jak sznurówki.

Ada udawała, że się złości.

Kolejnymi po Maxie dziećmi Eltznerów były bliźniaczki – Katharine i Christine. Miały dziesięć lat i były bardzo podobne do siebie. Regularne, piękne twarzyczki o wystających kościach policzkowych i pełnych ustach musiały pewnie pochodzić od słowiańskich przodków. Nosiły identyczne fryzury i sukienki i zawsze były razem. W zamieszaniu wywoływanym przez liczną rodzinę nie brały udziału, ich ścieżki nie pokrywały się ze ścieżkami innych domowników, zajmowały się głównie sobą. Kiedy chorowały, to zawsze razem, i chociaż ich matka podejrzewała, że w istocie chora jest tylko jedna z nich, to i tak nie potrafiła odróżnić, która udaje. Zresztą związek pomiędzy nimi był tak silny, że gorączka pojawiała się wcześniej czy później u tej zdrowej. Rządziły się własnymi prawami, pilnowały własnej niezależności – najczęściej poprzez dokuczanie małej Linie.

Lina w rzeczywistości miała na imię Magdalena. To imię jednak wydawało się dla niej za duże, skrócono je szybko. Lina – ukochana córka pani Eltzner. Lina – maskotka i pieszczoszek. “Moje pieścidełko”, mówiła do niej matka, brała ją na kolana i gładziła po jasnej główce. Lina była rozpieszczona przez rodziców do granic możliwości. W ich obecności mogła sobie pozwolić na więcej niż inne dzieci, kiedy jednak znalazła się wśród rodzeństwa, zwłaszcza w towarzystwie bliźniaczek, stawała się pokorna i posłuszna. Miała pięć lat. Była jeszcze tłuściutka i okrągła na buzi, ale widziało się, że w najbliższych miesiącach stanie się chuda i szczerbata. Pani Eltzner twierdziła, że Lina ma zdolności muzyczne, chyba jako jedyna z dzieci Eltznerów, i dlatego kupiono nowe pianino.

No i wreszcie był Klaus. Klaus zaczął jadać przy stole dopiero od niedawna. Przedtem traktowano go jak niemowlę, chociaż miał już trzy lata. Ciężka choroba Klausa zeszłej wiosny sprawiła, że stał się on oczkiem w głowie całej rodziny. Starsze dzieci patrzyły, jak to Klaus nie nie musiał robić, żeby być kochanym. Wszystko mu wybaczano: zasikanie dywanu, stłuczenie porcelanowej figurki, wymazanie czekoladą drzwi od salonu. Przedtem miał niańkę, ale pani Eltzner uznała, że to przez nią Klaus tak strasznie zachorował. Żadna kobieta nie nadawała się na opiekunkę Klausa. Tylko ona sama.

Po kolacji dzień dla młodszych dzieci nieodwołalnie się kończył. Pani Eltzner kładła spać Linę i Klausa. Bliźniaczki musiały same zadbać o siebie. Starsze dzieci mogły jeszcze czytać w swoich pokojach, ale przywilej przebywania wieczorem w salonie miała tylko Berta. Zwykle przedtem pomagała sprzątać ze stołu albo kłaść spać maluchy.