Выбрать главу

Kiedy w domu było już zupełnie cicho, pani Eltzner szła do gabinetu męża. Rozmawiali o dzieciach i rachunkach. Czasem pani Eltzner siadała mężowi na kolanach i żaliła mu się na swoje zdrowie i nawał obowiązków. Pan Eltzner mówił wtedy do niej “Muszko”.

Czasem w nocy przychodził do ich podwójnego łóżka mały Klaus. Rozespana pani Eltzner brała swoją poduszkę i zabierała małego do jego pokoiku, położonego tuż przy małżeńskiej sypialni. Kładła się obok synka i spała z nim do rana, rozgrzeszając się sennie, że przecież Klaus jest taki malutki.

Greta spała w swojej służbówce na końcu korytarza. Przed snem sprawdzała, czy są na miejscu jej oszczędności schowane w szufladzie z butami, które kiedyś miały stać się jej posagiem.

PROFESOR VOGEL

Zaraz po świętach, na początku stycznia 1909 roku doktor Löwe przyjechał do Schatzmannów, żeby zabrać Artura na spotkanie z doktorem Voglern. Vogel umówił się z nimi na wczesne popołudnie i przyjął w swoim gabinecie na Schweidnitzer Strasse.

Artur czuł się onieśmielony świadomością, że ten oto niepozorny człowieczek, o wyglądzie chłopca ucharakteryzowanego na mężczyznę, rozprawia się tu z ludzkim szaleństwem. Vogel był szczupły i drobny, jego gładka twarz wyglądała, jakby nie zaznała golenia. Zupełnie siwe włosy paradoksalnie jeszcze ją odmładzały, sprawiając wrażenie płowych. Przy tym Vogel miał bardzo niski, wibrujący głos – i to wydawało się niepojęte.

Gabinet był urządzony bardzo skromnie. W centrum stało ciemne biurko z przyborami do pisania i klepsydrą, a za nim znajdowała się półka z książkami. Usiedli na miękkich krzesłach wokół niedużego stolika. Stara sekretarka przyniosła filiżanki i dzbanek z kawą. Przy oknie, przez które widać było kamienice po drugiej stronie ulicy, stała niewielka kozetka. Artur nie zauważył tu niczego, co mogłoby wskazywać, że jest to gabinet lekarski – żadnych narzędzi, słuchawek, oszklonych półek z lekarstwami, nawet białego fartucha.

Vogel podał Arturowi na przywitanie małą, zimną dłoń. Był już dobrze wprowadzony w przypadek Erny Eltzner przez doktora Löwe.

Wręczył mu filiżankę z gorącą kawą.

– Chciałbym jednak od razu zapytać o pana osobisty stosunek do tej sprawy.

Artur nie zrozumiał.

– Proszę mi powiedzieć, czy pan wierzy w te rzeczy. Życie pozagrobowe, możliwość kontaktu z duszami zmarłych i tak dalej – sprecyzował Vogel, mieszając swoją kawę.

Artur zdziwił się i rzucił pytające spojrzenie na doktora Löwe.

– Pytam o to pana, przyjacielu, bo wiem, że światopogląd badacza wpływa na wyniki badania. W gruncie rzeczy udowadnia się to, w co się wierzy. Badacz porusza się w świecie, który zna – wytłumaczył Vogel.

– Jestem racjonalistą, tak to można najogólniej ująć. Zajmuję się fizjologią mózgu. Widziałem w ciągu ostatnich lat wielu chorych z uszkodzeniami mózgu i rodzaj ich zaburzeń zależał od uszkodzonego ośrodka. Szkoda, że fizjologia mózgu musi latami czekać na okazję badania. Pacjent musi najpierw umrzeć – Artur uśmiechnął się; czuł, że już nabiera swojej zwykłej śmiałości. – Nasza wiedza jest wiedzą a posteriori, ale jest za to pewna. Przypomina trochę archeologię – dopiero gdy pacjent umrze, jesteśmy pewni, co mu było. Na tym etapie rozwoju mojej specjalności można tylko stawiać hipotezy i skrupulatnie zbierać dane… Ale nie chcę, żeby pomyślał pan, że jestem ograniczony fizjologicznym punktem widzenia. Wcale nie wykluczam myśli, że na zaburzenia nerwowe i psychiczne wpływają także sprawy rodzinne czy nawet społeczne.

Vogel uniósł brwi w podziwie; a może była to kpina.

– Czytał pan to? – powiedział i wyciągnął z półki jakąś książkę.

Artur zobaczył tytuł – Studien über Hysterie Zygmunta Freuda.

– Przyznam się, że nie.

– Bardzo to panu polecam, choć wiem, że traktuje się tę książkę wciąż jako niebezpieczne nowinkarstwo. Pan wie, że jestem psychoanalitykiem. Jestem przekonany, że badając jakiś problem trzeba się oprzeć na konkretnej teorii, koncepcji świata. Dopiero kiedy nie uda się do niej dopasować faktów, trzeba stworzyć nową koncepcję. Psychoanaliza jest najszerszą koncepcją, jaką znam w psychiatrii… Nie sądzę, żeby pański fizjologizm był w stanie opisać psychiczny fenomen tej dziewczyny – Vogel zaczął się przechadzać po gabinecie. – Opis oparłby się na spekulacjach. No cóż, nie będę ukrywał mojego zdania na temat psychologii eksperymentalnej. Uważam, że podąża jakimiś bocznymi ścieżkami, mając przy tym wielkie ambicje. Wszystko przebadać wszelkimi możliwymi narzędziami. Każdą funkcję, każdy organ z osobna. Tymczasem do lekarza zgłasza się cała osoba, a nie boląca głowa czy nerwy. Czy nie mam racji, Leo?

Artur ze zdziwieniem spojrzał na doktora Löwe i dopiero teraz skojarzył, że ma on na imię Leo. Leo Löwe skinął głową. Vogel odchrząknął i zrobił w powietrzu dłońmi dwa płynne ruchy, którymi podzielił całą psychologię na dwa kierunki.

– Psychologia eksperymentalna, ta chemia i fizyka umysłu, jak ją niefortunnie nazywają, zajmuje się w gruncie rzeczy sprawami mniej istotnymi, szybkość przebiegu impulsów nerwowych, lokalizacja funkcji psychicznych w mózgu… to akurat pana działka. A także, na przykład, odruch ślinienia się… Nie chcę robić wrażenia, że tym pogardzam, ale naprawdę uważam to za sprawy mniej ważne. Psychoanaliza zajęła się tym, czego w warunkach laboratoryjnych nie tylko nie udawało się wychwycić, ale co wręcz przeszkadzało.

Vogel zawiesił głos, więc doktor Löwe odruchowo zapytał:

– Co to takiego?

– No właśnie, co? Całym kłopotem współczesnej psychologii i psychologów jest to, że właściwie nie wiemy, czym jest jej przedmiot. Nie możemy się dogadać. Mówimy “psychika”, ale pod tym pojęciem każdy rozumie swoje. Trzeba się zdecydować, czy się zajmujemy ludzką duszą, czy przejawami aktywności mózgu. Może będąc na jakimś tam etapie rozwoju stwierdzi się, że jest to dychotomia pozorna, ale teraz jest czas, kiedy się trzeba opowiedzieć po jednej ze stron. Choćby po to, żeby po jakimś czasie stanąć na przeciwnej pozycji. Pan pewnie nie bardzo rozumie, skąd ta moja przydługa przemowa na temat teorii… Chcę pana przekonać, że jedyną teorią zdolną sensownie opisać przypadek tej dziewczyny jest psychoanaliza. I tu mogę panu pomóc. – Vogel z dziecinnym uśmiechem patrzył na Artura.

– Nie wiem, co odpowiedzieć – powiedział po chwili spłoszony tym spojrzeniem Artur. – Nigdy nie zajmowałem się psychoanalizą, nie miałem nawet zamiaru zostać takim psychiatrą, sądziłem, że laboratorium…

Vogel przerwał mu.

– Kolejnym argumentem za stosowaniem w tym przypadku psychoanalizy jest istnienie literatury próbującej opisać podobne zjawiska, przynajmniej z zewnątrz podobne. Choć bardzo często zajmowali się tym różni hochsztaplerzy i badacze duchów.

– A więc powinienem zacząć od początku. Od literatury – stwierdził Artur.

Vogel zapalił lampę, tak szybko się już ściemniało. Zapadła krótka cisza, która była jakby podsumowaniem gorączkowej rozmowy. Teraz Vogel wyciągnął z kieszeni fajkę i zaczął ją nabijać. Kiedy się zaciągnął, Arturowi wydało się, że siedzi przed nim zupełnie inny człowiek.

– Właściwie nie wiem, dlaczego tak mi zależy, żeby zajął się pan psychoanalizą – odezwał się profesor cichym, spokojnym głosem. – Może czuję w panu talent, a może pana polubiłem i chcę się podzielić tym, co uważam w moim zawodzie za najważniejsze – obcowanie z tajemnicą.

– Tak – powiedział Artur – to jest tajemnica. Kiedy się przyglądam tej dziewczynie, mam wrażenie, że ona balansuje na granicy dwóch światów. Pan to pewnie zna lepiej, widzi pan to u chorych… Ona najpierw jest tu, gdzie wszyscy, siedzi, mówi, śmieje się, a potem następuje moment… hm… wycofania się do wewnątrz i stamtąd jakby przejścia gdzie indziej…