Выбрать главу

Erna była teraz uważna. Jej oczy rozszerzały się jak u dziecka, które słucha baśni. Czasami miała nawet na końcu języka jakieś pytanie, ale nie śmiała przerywać Frommerowi, a pytania nie zadane odpływały w mrok pokoju i już nie wracały.

Tego dnia Frommer mówił o zjawiskach parafizycznych produkowanych przez wielkie media. Od gaszenia lamp i poruszania drobnymi przedmiotami, poprzez dźwięki, zjawiska świetlne, aż do tajemnic ektoplazmy i pojawiania się zjaw.

– Ale – zastrzegł się zaraz – zjawiska takie wcale nie muszą występować i zależą od typu medium. Często jednak występują.

Erna słyszała w jego głosie żal.

Opowiadał o tych wszystkich unoszących się nożyczkach, lewitujących stolikach, rozbłyskach światełek, które Erna wyobrażała sobie zupełnie jak promienie Ducha Świętego z widzianego kiedyś obrazu. Mówił o rozmawiających zjawach, takich jak zjawa Katie King, zmaterializowana przez medium Florence Cook, albo o unoszących się chmurach ektoplazmy, które zamieniały się w kształty dłoni, w twarze oderwane od tułowia, białe postaci. Pokazał nawet Ernie zdjęcia z opracowania Crookesa.

– Czy mógłby mi pan pożyczyć tę książkę? – poprosiła Erna.

– Jest po angielsku.

Erna była zawiedziona.

– Kim one są, te zjawy? Czy to dusze zmarłych?

– To różnie bywa, Erno. Mówiłem ci kiedyś, że w jakiś czas po śmierci dusza wciela się w nowe ciało i rodzi się na nowo do życia materialnego. Czasem trwa to dłużej, czasem krócej. Dusze te mogą się tu pojawiać, ale czasem także pojawiają się dusze pomieszane, będące na niskim poziomie rozwoju, które podają się za naszych bliskich czy postaci historyczne. Zmyślają wtedy i kłamią. Nie wiadomo, dlaczego przychodzą, choć nikt ich nie wołał. Zdarza się, że niektóre z nich nawet nie wiedzą, że już nie żyją w ciele, nie wiedzą, gdzie są i co się z nimi dzieje. Stanowią dla medium niebezpieczeństwo, bo chcą używać jego życiowej energii. Dlatego ktoś zawsze musi czuwać w czasie transu nad medium.

Frommer zamilkł, jakby się wystraszył, że powiedział za dużo.

– Czy nie czas już kończyć na dzisiaj? Mama pewnie czeka z kolacją – powiedział po chwili.

Erna nie odpowiedziała. Siedziała sztywno na kanapie, tam gdzie zwykle siadywała jej matka. Frommer czuł na sobie jej wzrok, choć nie widział szczegółów twarzy. W salonie zrobiło się prawie zupełnie ciemno.

– Proszę mi powiedzieć, czy pan także uważa, że jestem chora?

– Chora? – zdziwił się Frommer zbierając po omacku swoje papiery ze stolika. – A kto uważa, że jesteś chora?

– No… doktor, mama…

Frommer uśmiechnął się do siebie.

– Mama na pewno tak nie uważa. Może doktor, ale czyż lekarze nie widzą wokół siebie tylko chorób? To ich zawodowe zwichnięcie.

Erna wstała i ruszyła do drzwi. Przed drzwiami zatrzymała się jeszcze i odwróciła do Frommera, jakby chciała o coś zapytać.

– Nie jesteś chora, Erno – powiedział Frommer i zapalił lampę, nie mogąc się już doczekać, kiedy przyjdzie pani Eltzner.

PANIELTZNER

– Wiem, że nie opowiada się snu dwa razy, ale panu muszę go opowiedzieć – powiedziała pani Eltzner Frommerowi, gdy po wykładzie siedzieli w salonie.

– Komu go przedtem pani opowiedziała? Mężowi?

– Tak, mężowi. I żałuję, bo on nigdy mnie uważnie nie słucha. Sny go nudzą, sam nigdy nie śni. Śpi na wznak, o tak – pani Eltzner zamknęła oczy i złożyła ręce na piersiach. Jakby leżał w trumnie… Więc śniło mi się, że szłam przez piękną łąkę. Kwitnące trawy sięgały mi do pasa. Wyciągałam rękę i zrywałam kłosy. Wybierałam te, które były najdorodniejsze, największe, przejrzałe. Potem jednak uświadomiłam sobie, że niszczę coś, co żyje. I co było dziwne, dopiero teraz poczułam satysfakcję niszczenia. Wybierałam teraz kłosy z rozmysłem, sięgałam nawet po te małe, niedojrzałe. Czułam, że to jakaś konieczność, że wykonuję zapisane gdzieś wysoko wyroki. Nawet zamknęłam oczy, żeby być bardziej sprawiedliwą. Przestałam czuć przyjemność, zrobiło mi się potwornie ciężko, że muszę to robić. Ale wiedziałam, że nie mogę przestać. – Pani Eltzner umilkła i zamknęła oczy. – Byłam śmiercią, Walterze.

– Pani śmiercią? Przecież urodziła pani ośmioro dzieci, utrzymuje pani przy życiu tyle kochających panią osób. To musiało znaczyć coś innego.

– Niech więc pan powie, co to było. Może ktoś umrze przeze mnie. O Boże! – pani Eltzner zakryła dłonią usta.

Frommer ujął tę dłoń i pocałował.

– Jest pani czystym życiem, płynnym, zmiennym, nieoczekiwanym w swoich przemianach. Ma pani w sobie tyle energii, radości. Organizuje codzienność, myśli o wszystkim, skupia wokół siebie innych…

Twarz pani Eltzner zaróżowiła się. Delikatnie oswobodziła rękę i wstała. Frommer umilkł, jakby zawstydził się tego, co powiedział. Sięgnął po filiżankę z wystygłą herbatą ziołową. Oboje nagle zapragnęli zmienić temat. Jednocześnie odezwali się i nawzajem się nie zrozumieli. Śmiech pani Eltzner rozładował napiętą sytuację; usiadła z powrotem na kanapie.

– Walterze, powinniśmy coś zrobić, powinniśmy pogłębić jakoś te seanse. Ostatnio cały czas jest tak samo. Erna jakby zatrzymała się. Nic się nie zmienia – powiedziała z żalem.

– Co by się mogło zmienić? Ona nie ma na to wpływu… Czy nie przepowiadała przyszłości? Nie mówiła o kataklizmie?

Pani Eltzner machnęła zniecierpliwiona ręką, tą samą, którą Walter Frommer przed chwilą dotykał swymi ustami.

– Teraz wszyscy o tym mówią. Na takich seansach pojawiają się przecież różne fenomeny… Skoro ona jest według pańskiej opinii świetnym medium, to dlaczego nic się nie dzieje? Mam na myśli zjawy, głosy… – pani Eltzner splotła mocno dłonie, aż zbielały jej kostki. – Walterze, czy nigdy nie przyszło panu do głowy, że ona udaje? – zapytała z widocznym napięciem.

Frommer wstał z kanapy, na której oboje dryfowali przez ciemniejący wieczór.

– To niebezpieczne myśli, to myśli, które mogą zniszczyć tę i tak kruchą równowagę Erny. Można jej nie wierzyć, ale okazać jej jakiekolwiek wątpliwości to zniszczyć wszystko.

Pani Eltzner przeciągnęła dłońmi po twarzy. Wydawała się teraz zmęczona.

– Miała dziwny sen. Zapisuje je dla młodego Schatzmanna. Proszę to przeczytać – pani Eltzner podała Frommerowi mały kajecik obłożony w kremowy papier w ptaszki.

Na pierwszej kartce było wypisane imię i nazwisko Erny, a pod spodem pismem pełnym zawijasów, choć nieporadnym wykaligrafowany tytuł: SNY. Frommer przewrócił kartkę i głośno przeczytał:

– “29 stycznia 1909 roku. Śniła mi się noc i że byłam nad morzem. Morze było ciemne i ciepłe. Zaczęłam wchodzić do niego z dużym dzbanem, żeby nabrać wody, i zobaczyłam, że w wodzie odbija się piękny, okrągły księżyc. Kiedy przyjrzałam się bliżej, uznałam, że wcale to nie jest odbicie, ale że drugi prawdziwy księżyc istnieje pod wodą. Potem ten drugi księżyc zaczął się wynurzać i wzeszedł na niebo obok tego prawdziwego. Nabrałam wody, ale dzbanek pękł i woda wylała się do morza.”

– To niesamowite – mruknął Frommer. – Księżyc jest symbolem duszy. Grecy uważali, że na nim mieszkają dusze zmarłych dobrych ludzi. Albo uważało się, że jest statkiem wiozącym dusze zmarłych.

Przewrócił kilka kartek zapisanych dziecięcym jeszcze pismem Erny.

– Proszę przeczytać ten ostatni. Jest najdłuższy.

– “Śnił mi się dom, który skądś znałam. Było tam moje mieszkanie, które przyszłam obejrzeć z mamusią. Ale mama gdzieś się zapodziała. Wchodzę najpierw do kuchni, gdzie jest mnóstwo zakurzonych, starych sprzętów. Wygląda to tak, jakby ktoś się wyprowadzał stąd w wielkim pośpiechu. Idę dalej i wchodzę do gabinetu. Na biurku leżą papiery, które sobie przeglądam. Jest tam list: «Pastor był już gotowy, teraz na mnie kolej. Idę za nim.» W podpisie jest jakieś kobiece imię, ale nie pamiętam jakie. Myślę sobie w tym śnie, że ten pastor i ta kobieta musieli być poprzednimi mieszkańcami domu. Idę dalej do sypialni. Jest całkowicie pusta i cicha. Podoba mi się. I już myślę, że to koniec, ale widzę jeszcze jakieś drzwi. Otwieram je i widzę, że jest tam wielka weranda, jakby oranżeria, i bardzo mnie cieszy to odkrycie. Wchodzę do niej i zwiedzam ją, rosną tam kwiaty i jest tyle powietrza. Wtedy widzę, że ta oranżeria nie jest pomieszczeniem, ale ogromną otwartą przestrzenią, która ma tylko dach. Jest jakimś dworcem, muzeum, pasażem bez końca, sama nie wiem. W samym środku stoi wielka donica z potężną, rozłożystą palmą. Widzę ludzi, którzy przechadzają się. Jest ich dużo, aż po horyzont. Podchodzę do tej palmy i widzę, że do jej pnia przyczepiono czaszki, rogi, jakieś włosy. To jest wstrętne. Odchodzę. Włączam się w spokojny, monotonny spacer innych ludzi.”