Выбрать главу

Tramwaj stanął na przystanku. Rozmawiający z kobietą mężczyzna uchylił kapelusza i wskoczył do wagonu gdzie siedział Artur. Artur zobaczył roztargnienie w jego oczach i przyklejony do ust niepotrzebny już uśmiech. Kobieta wzięła na ręce dziecko, trzy-, może czteroletnią dziewczynkę, i pomachała mężczyźnie. Tramwaj ruszył i jej wzrok przesunął się po twarzy Artura. Potem postawiła dziecko i poszła z nim w stronę dworca.

Intuicja czy też może wyobraźnia Artura Schatzmanna oparła się na tej rodzajowej scence bez znaczenia i stworzyła następującą wersję życia kobiety z dzieckiem: Jest to _samotna wdowa, ciężko borykająca się z życiem. Mieszka gdzieś na przedmieściach, uczy w szkole powszechnej rysunku albo prac ręcznych i bierze do domu szycie. Jest ciągle przemęczona, ale ma siłę i wolę przetrwania. W nocy nicuje sukienki i sama ozdabia kapelusze. Ten mężczyzna był przyjacielem jej męża i teraz pomaga jej znaleźć mieszkanie w centrum.

Jednak Artur był zadowolony tylko przez chwilę. Tramwaj ruszył, a on nadal myślał o tej kobiecie. Jasny i prosty, budujący obraz jej życia zaczął się ściemniać. Wydał się nagle komicznie pretensjonalny i fałszywy. Nieznośnie nieprawdziwy. Artur z wściekłością wstał i ruszył do wyjścia. Wysiadł na najbliższym przystanku. Szybkim krokiem zawrócił i szedł wypatrując między przechodniami brązowego kapelusza. Zaczął podejrzewać, że rzeczywistość jest o wiele bardziej pospolita, choć i mroczniejsza, niż się to przedstawia w broszurowych romansach.

Zobaczył ją, kiedy skręcała na plac przed dworcem. Rozglądała się na boki, zwalniała i przyspieszała kroku. Przez sam dworzec przechodziła w tempie, w jakim zwiedza się galerię.

Teraz Artur był pewien, że nie jest żadną nauczycielką w szkole na przedmieściu. Z pewnością mieszkała po drugiej stronie dworca. Mogła być krawcową, modystką lub zwykłą głupiutką gospodynią domową. Jej mąż pracował w porcie rzecznym i pił na umór. Wcale to jej nie przeszkadzało, miała przez to więcej wolności. Sama zresztą też lubiła pociągnąć wieczorem z koleżankami i chłopakami z zakładów Gottlieba, stąd ta jej ogorzała, zniszczona twarz. Dzieckiem zajmowała się niechętnie; brała je od matki tylko na spacer, żeby mieć pretekst do włóczenia się po mieście. Miała na pewno twarde, grube paznokcie i niezbyt czyste ręce.

– Ach, Boże, przecież to tylko zabawa – powiedział do siebie Artur, żeby usprawiedliwić fakt, że śledzi obcą kobietę.

Narastała w nim złość, że prawdopodobieństwo wszelkich pomyłek jest ogromne, zbyt duże, aby polegać na własnej intuicji, umiejętności dedukcji i logiczności. Mogła być guwernantką, ekspedientką w sklepie galanteryjnym i przyjezdną z prowincji czyjąś kuzynką.

Szedł za nią dalej, ogłuszony hałasem ruszających w podróż pociągów. Gdy doszła do wyjścia, nagły blask słońca ozłocił jej plecy i jej płaszcz wydał się szary, nie czarny. Odwróciła się. Teraz jej twarz miała zupełnie inny wyraz. Była pospolita, pozbawiona tej lekkości, jaką nadawał jej uśmiech. Spojrzała na niego bez strachu. Z ciekawością, a nawet zalotnie. Artur zmieszał się, ale nie cofnął. Przyszło mu do głowy, że jest śmieszny, że marnuje czas, że powinien być od dawna u Vogla, a jednak, kiedy kobieta ruszyła, poszedł za nią. Przeszła wolno przez park, znalazła się na ulicy zabudowanej podobnymi do siebie kamienicami i zniknęła w jednej z bram, zanim Artur połapał się, co się z nią stało. Wpadł w mroczne podwórko, ale nie zobaczył jej. Wydawało mu się, że słyszy trzaśniecie drzwi gdzieś na górze i głos dziecka; potem zapadła cisza. Artur postał jeszcze chwilkę, rozczarowany i zły, i szybkim krokiem ruszył z powrotem. W ciągu kwadransa znalazł się u profesora. Był tam doktor Löwe, który w końcu zdecydował się poprosić państwa Eltznerów o pozwolenie przebadania Erny w laboratorium.

NOTATKI ARTURA SCHATZMANNA

SEANS II

Grudzień

Seans ten miał przebieg podobny do seansu poprzedniego. Trwał około czterdziestu minut i zakończył się osłabieniem. E.E. mówiła obcym głosem o postaciach, z którymi obcuje, kiedy jest w transie. Wyglądało to tak, jakby zebrani byli świadkami rozmowy, w której słychać tylko jednego rozmówcę. E.E. wymieniła parę imion, z których kilka należało do bliskich zmarłych uczestników seansu. Już po wyjściu z transu E.E. orzekła najpierw, że nic nie pamięta, a potem, że rozmowa z duchami była dla niej bardzo pouczająca i że dowiedziała się wielu rzeczy. Nie chciała dokładnie opowiedzieć treści tej rozmowy. Była blada i drżały jej ręce.

SEANS III

Styczeń

Po zapadnięciu w trans pacjentka zaczyna mówić głosem nieswoim, grubym, nienaturalnym. Ma to sugerować zebranym obecność bliskiego zmarłego jednej z uczestniczących osób. Wypowiedzi te dotyczą głównie moralności, Pisma Świętego itp. Są naiwne, napuszone, płytkie. Zauważam, że po pierwszym wrażeniu, spowodowanym zmianą głosu,uczestnicy seansu są znudzeni. Po około półgodzinie pacjentka na krótko milknie, a potem jej głos znów się zmienia. Teraz nie jest już tak nienaturalny. Wydaje się głosem medium, tyle że ochrypłym. Pojawia się równocześnie pruski akcent, który nie jest używany w domu E. Pacjentka deklamuje fragment jakiegoś wiersza, którego nie znam. Trwa to około dwóch minut. Potem następuje powrót do tego pierwszego, mentorskiego głosu, który kontynuuje swoją wypowiedź.,,Nauka” ma za temat przebywanie duchów w zaświatach. Wypowiedź jest logiczna, zwarta. Sprawia wrażenie wyuczonej lekcji.

Wyjście z transu nastąpiło samoistnie i spokojnie. Pacjentka nie była tak wyczerpana jak poprzednim razem. Zauważyłem u niej całkowitą amnezję treści wypowiedzi z transu, zarówno kazań, jak i cytatu z wiersza.

W rozmowie po seansie E.E. powiedziała, że moja obecność w seansach bardzo jej pomaga. Chodzi o to, że moje “niedowiarstwo”, jak to nazwała, mobilizuje w niej wszystkie siły.

SEANS IV

Luty

Nowe próby z planszetą i filiżanką. Ruchy E. E. w transie są gwałtowne i nieskoordynowane. Filiżanka przesuwa się z litery na literę bardzo szybko, tak że czasem nie można za nią nadążyć. Ortografia jest niestała, podobnie jak gramatyka. Zmiany w pisowni są tym częstsze, im częściej pojawia się nowy,,spirit”. W ciągu seansu pojawia się ich kilkanaście. W tym Goethe, Nefretete, Neron, cesarz Barbarossa. Ich wypowiedzi nie są warte wzmiankowania i można je nazwać całkowitym bełkotem.

Później nastąpiła próba automatycznego pisania. Pod dłoń z ołówkiem pozostającej wciąż w transie E.E. podłożono kartkę. Z początku ruchy były gwałtowne – ołówek dziurawił kartkę lub pozostawiał ostre zygzaki. Jednak po pewnym czasie z tego mazania zaczęły wyłaniać się litery. Najpierw wyglądały dziecinnie, były duże i nieporadne. Potem zaczęły się robić mniejsze i pewniejsze.

E.E. siedzi przy stole. Prawa ręka oparta jest o stół i ta pisze. Lewa strona ciała jest zwiotczała. Głowa, z zamkniętymi oczyma, pochylona w lewo, ramię bezwładne. Usta blade, rozchylone, suche. Powieki czasem gwałtownie drżą, gaiki oczne się poruszają.

Pierwszym napisanym słowem jest:,,Pytaj”. Pytanie zapoczątkowuje swoisty dialog.

– Kim jesteś?

– Jestem.

– Jak się nazywasz?

Milczenie.

– Czy chcesz, żebyśmy ci dali imię?