Выбрать главу

– Tak.

– Czy jesteś mężczyzną, czy kobietą?

– Kobietą – (po długim milczeniu).

– Będziemy cię więc wzywać imieniem Pola. Gdzie teraz jesteś?

– Tutaj.

– Gdzie to jest?

– Nigdzie.

– Czy żyłaś już na ziemi?

– Nie.

– Czy będziesz żyć?

– Nie.

– Kim więc jesteś?

– Jestem.

Podobnie enigmatyczny dialog odbył się jeszcze raz ze,,spiritem”, którego ochrzczono Janem. Warto wspomnieć, że imiona obu postaciom nadawała pani E., matka pacjentki.

Po seansie E.E. jest małomówna i zmęczona. Całkowita amnezja tego, co działo się przez ostatnie dwie godziny. Ból głowy i oczu. Tętno w normie. Po jej wyjściu uczestnicy seansu żywo dyskutują.

ERNA ELTZNER

Erna przyglądała się brązowemu skórkowi, który wyszedł z dziury w drewnianym parapecie. Chodził najpierw wzdłuż pęknięcia w drewnie, w tę i z powrotem, aż w końcu znalazł okruszki ciastek, które jadła. Zatrzymał się niepewnie, badając czułkami znaleziony skarb. Erna przyjrzała mu się z bliska – poruszał się jak mechanizm, jak maszyna tkacka w fabryce ojca, jak zegar, kiedy się otworzy tarczę i zajrzy do środka: naoliwione trybiki, segmenty, łożyska. “Czy skórek to maleńka maszynka?” – zastanawiała się. “Jakie jest jej przeznaczenie, do czego służy?” “Służy do życia” – odpowiedziała sobie sama.

Delikatnie, opuszką palca, dotknęła tylnych szczypawek skórka. Zatrzymał rytmiczny ruch czułków i po sekundzie rzucił się do ucieczki. W panice spowodowanej dotknięciem olbrzyma nie był jednak w stanie znaleźć dziury, z której wyszedł, i zaczął się teraz pionowo wspinać po framudze okna. Wcale nie spadał. Zatrzymał się, pewnie w poczuciu bezpieczeństwa, wprost na wysokości twarzy Erny, nie wiedząc, że dziewczynka-olbrzym patrzy na niego.

Erna zastanawiała się, jak to możliwe, że skórek nie spada z pionowej framugi. Zbliżyła oko do jego mechanicznego ciałka i ujrzała teraz wszystko tak, jakby sama stała się skorkiem. Zobaczyła ogromną powierzchnię szyby, framugi jako ogromny wał wokół płaskiej doliny – i zrozumiała, że dla skórka nie ma pionu czy poziomu. Nie ma też dalej i bliżej, nie ma pod i nad, nie ma przedtem i potem, nie ma ja i nie ja. Wszystko wokół było nieskończone, a śmieszne mechaniczne ciałko nadawało tej nieskończoności kierunek i sens. Erna odsunęła się wstrząśnięta. Gdzieś głęboko w niej pojawiło się odkrycie jeszcze jaskrawsze, jakieś olśnienie, że wszelkie mechanizmy są obce Bogu, że formę mechanizmu przybiera bezwład stworzonych rzeczy, diabeł. Tam gdzie nie dochodzi utrzymujący wszystko w istnieniu wzrok Boga, pojawia się mechaniczność, zwiastun rozpadu.

W tym momencie ruszyła w niej cała lawina innych odkryć. Jedno po drugim – wiedza poza słowami, złożona z wrażeń i przeczuć.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do pokoju wpadły bliźniaczki.

– Jesteśmy królem i królową. Proś nas, o co chcesz. Spełnimy każde twoje życzenie.

Erna potrzebowała chwili, żeby oprzytomnieć. Potrząsnęła głową. Katharine pachniała perfumami matki, a Christine – wodą kolońską ojca.

– Szperałyście w nie swoich rzeczach – odezwała się po chwili.

– Powiedz życzenie.

Erna wstała i przez chwilę chodziła po pokoju, aż spotkała swoje odbicie w lustrze szafy.

– Chciałabym być… piękna i… godna pożądania – użyła zwrotu, który gdzieś przeczytała.

Dziewczynki spojrzały na siebie poważnie i powiedziały rozkazującym tonem:

– A więc niech się tak stanie!

Potem bliźniaczki usiadły na łóżku i naśladując dorosłe kobiety, mówiły:

– Czyż ona nie jest piękna?

– A jakaż godna pożądania!

– Jakie ma wdzięczne ruchy!

– Niech pani spojrzy na jej złote włosy!

– To ci dopiero cycuszki…

– I jaka niezwykła twarz!

Zabawę przerwała mała Lina, która zapukała i weszła, nie czekając na “proszę”.

– Wróciła mama i zaraz jej powiem, że grzebałyście w jej toaletce.

– Nie zrobisz tego, skarżypyto.

– A właśnie, że zrobię – próbowała postawić się Lina.

– Jak będziesz skarżyć, to umrzesz. Zabijemy cię lusterkiem.

– Nie mówcie tak! – krzyknęła Erna.

– Nie wymawia się tego słowa. Nie wolno tak mówić – zaprotestowała mała i zadrżała jej broda.

– Nam wszystko wolno, bo umiemy czarować.

– Przestańcie! – Erna tupnęła nogą, twarz jej stężała.

I wtedy nagle zaczęły spadać na podłogę przedmioty: wazoniki na kwiaty, porcelanowe figurki, obrazki w ramkach, książki, puste szklanki po kakao. Szkło rozbijało się z hukiem, jakby popychał je niewidzialny złośliwy palec. Drobiazgi codziennego użytku popełniały masowe samobójstwo jak skaczące ze skał do wody opętane lemingi. Otworzyły się drzwi od szafy i zakołysały bezwładnie. Mała Lina patrzyła przerażona, a potem zatkała sobie uszy i zaczęła histerycznie wrzeszczeć. Bliźniaczki po chwili oniemienia wskoczyły na łóżko; skakały po nim, burząc misterne zaścielenie. Ich podniecony pisk potęgował zamieszanie. Do pokoju wpadła pani Eltzner, jeszcze w kapeluszu i płaszczu, a za nią Greta. Zobaczyły już tylko bałagan i zniszczenie.

– Co się tu dzieje? O Boże, mój wielki Boże… Co wyście tu zrobiły?

Lina wczepiła się w jej suknię i łkała. Bliźniaczki znieruchomiały w szalonym tańcu na łóżku. Wszystkie oczy skierowały się na Ernę. Stała rozglądając się wokół nieprzytomnym wzrokiem.

WALTER FROMMER

Zdarzenie to rozpaliło na nowo gasnące powoli zainteresowanie Erną. Podzieliło też wszystkich na tych, którzy uznali je za przejaw jakiejś mocy, spirytystycznej, psychofizycznej czy jeszcze jakiejś tam, oraz tych, którzy uważali, że nic tajemniczego nie miało miejsca, a zniszczenie było dziełem czterech dziewczynek.

Oczywiście zaraz przeprowadzono z nimi rozmowy, najpierw rozhisteryzowana pani Eltzner, potem Frommer, po którego posłała. Erna sprawiała wrażenie, jakby nie bardzo wiedziała, o co chodzi. Mała Lina pozostawała zaś w stanie, który przypominał szok nerwowy. Najobszerniej i tonem znawczyń wypowiadały się na temat wydarzenia bliźniaczki. Były przejęte, ale mówiły bardzo rzeczowo. Od nich Frommer dowiedział się, że pierwszy spadł porcelanowy słonik.

Wcześniej niż zwykle kazano wszystkim dzieciom położyć się do łóżek. Przyjechał doktor Löwe, który polecił podać Ernie bulion, a Linie mocny napar z melisy. Obejrzał też Christine i Katharine, ale nie miał nic do zarzucenia ich psychicznej i fizycznej kondycji.

Około dziewiątej, gdy Löwe i Frommer rozmawiali z panią Eltzner w salonie, przyszedł Artur Schatzmann, po którego zadzwonił doktor. Uznał za stosowne zaraz przedstawić wszystkim swój punkt widzenia.

– Przyjęli państwo założenie, że to się rzeczywiście wydarzyło.

– Ba! – wykrzyknął Frommer ni to z podziwem, ni to ironicznie.

– Na czym oparty jest ten wniosek? – kontynuował Schatzmann. – Na relacji dwóch dziesięcioletnich dziewczynek i jednej jeszcze młodszej oraz na fakcie, że w pokoju był bałagan. To wcale nie musiało tak wyglądać. To są dzieci, ich rozróżnianie miedzy tym, co rzeczywiste, a tym, co wyobrażone, umowne w zabawie, nie jest doskonałe. Istnieje coś takiego, co się nazywa histerią zbiorową, kiedy ludzie, wszyscy naraz, widzą rzeczy, które w rzeczywistości nie istnieją. Duchy, Matki Boskie, świętych, latające talerze…

– Ale z pana niedowiarek – powiedziała pani Eltzner. – Szkoda, że nie widział pan tego bałaganu, jakby po pokoju przeszedł tajfun. Nie sądzę, żeby dziewczynki mogły narobić takich szkód.

– Tak, to trudno sobie wyobrazić – odezwał się doktor Löwe, masując w zamyśleniu swoją siwą brodę. Wiesz, Arturze, co ja o tym myślę? Po pierwsze, wierzę w to, co się stało… w samoistne przemieszczanie się tych przedmiotów. Lekarze od dawna obserwują takie fenomeny u dorastających dziewcząt. Jest to być może rodzaj jakiejś nie zbadanej jeszcze energii, która pomaga im dojrzewać, z dziecka stać się kobietą. Być może wszystkie te dziwaczne rzeczy, które dzieją się z Erną, to jakieś anomalie związane z dojrzewaniem. Tak przynajmniej powiedziałby uczciwy lekarz.