Выбрать главу

Zaraz po nich pojawił się doktor Löwe. Oddychał z trudem, skarżył się na wiosenne zmiany ciśnienia. Potem do tej trójki dołączył pan Eltzner, niby pan domu, ale nie zorientowany, roztargniony i nawet trochę zmieszany. Rozmawiali o nowym wystroju salonu, o cenach wełny, beatyfikacji Joanny d'Arc i wycofaniu przez Serbię roszczeń do Bośni i Hercegowiny.

– Ach, ta Serbia jest taka mała i taka awanturnicza – westchnęła pani Eltzner.

– W kręgach okultystycznych mówi się, że Serbia odgrywa szczególną rolę w dziejach Europy – podjął Frommer. – Ma się na myśli to, że Konstantyn Wielki był synem tej ziemi i to on dzięki objawieniu we śnie uczynił chrześcijaństwo religią światową.

– Tak? – zdziwiła się pani Eltzner grzecznie, bo nikt nie podjął tematu, i zaraz wyszła powitać nowych gości.

Tym razem były to jej dwie przyjaciółki, które po raz pierwszy zostały zaproszone na seans, a zaraz za nimi przyszła pani Schatzmann z Arturem. Nastąpiły ściszone prezentacje, powitania i grzeczne zapytania o zdrowie. Zaszurały krzesła, zadzwoniły o porcelanę łyżeczki. Przejęta Greta wniosła tacę z ciasteczkami.

Tymczasem Erna siedziała sztywno na swoim łóżku, czekając, aż ją zawołają. Starała się nie pognieść świeżo odprasowanej białej sukienki. Naprzeciwko niej tkwiła Katharine, wpatrując się w nią tajemniczo.

– Powinnaś pokazać im, jak wszystko spada – powiedziała po chwili milczenia.

– Nie wiem, jak to się robi.

– Nie wiesz, jak to się robi, a robisz.

– Kto przyszedł? Jest tam syn pani Schatzmann? – Erna zmieniła temat.

– Chyba też przyszedł. Masz tremę?

– Wcale nie chce mi się tam iść. Potem się tak źle czuję, a oni chcą, żeby to trwało i trwało.

Katharine spojrzała na swoje dyndające nad podłogą nogi.

– Gdybyśmy miały taką moc jak ty, wiedziałybyśmy, co z nią zrobić…

– Katharine, ja nad tym nie panuję. Nie robię tego, co chcę. To się samo robi.

– Musisz wierzyć, że cokolwiek się dzieje, to ty to robisz. To takie proste, Erno. Dziś chcemy ci pomóc.

Erna uśmiechnęła się po raz pierwszy od wielu dni.

– Ach, wy małe bączki, wy dwa krasnale – powiedziała czule, ale zaraz zesztywniała, bo obie usłyszały na korytarzu szybkie kroki matki.

Erna zapadła w sen bardzo szybko, z ulgą, jakby chciała uciec od wpatrzonych w nią z wyczekiwaniem wielu par oczu. Natychmiast znalazła się w miejscu, które nazywała Korytarzem Znikania. I znowu było tak jak zawsze: rozmywała się czy też otwierała tak szeroko, jak to tylko możliwe. A może wypływała z siebie, gdzieś w głąb tej nieskończonej perspektywy – prowadzącej dokąd? Słyszała wiele głosów, jakby znalazła się na świątecznym festynie. Mówiły, krzyczały, szeptały. Łapała pojedyncze słowa, ale zaraz je zapominała. Głosy sunęły przez nią i poza nią, wahały się między konkretnieniem w słowa a pozostawaniem niezrozumiałym szumem. Czasem zostawały dłużej i czuła, jak się w niej rozglądają. Przypominało to łaskotanie, które męczy. Gdzieś na zewnątrz siebie Erna pomyślała czy też raczej poczuła, że powinna pójść dalej, głębiej, wyżej.

Jej myślenie albo czucie było tożsame z dzianiem się. Ernę ogarnęła radość i lekkość. “Tak? Tak?” – pytało coś w niej. “Tak, tak” – odpowiadała sobie jakby z drugiego bieguna. Widziała teraz siebie przenoszoną na sofę, bladą i nikłą jak mdłe światło. Widziała małą łysinę Frommera i koczek jego siostry. Widziała ramiona matki, przysypane drobinkami łupieżu plecy ojca i schowaną za serwantką, skuloną Christine.

Musiała być gdzieś w górze i była w górze, bo zaraz zobaczyła z góry port i ciemne nocą morze, i światła statków, i zegar na różowej wieży. Była tam, gdzie pomyślała. Myślenie było ruchem i jedyną rzeczywistością. Nagle pojawił się niepokój, lekki jak muślin. Nie była już na sofie ani nad nocnym portem, ani gdziekolwiek. Popychał ją wiejący od słońca wiatr i rozpraszał na coraz drobniejsze części, które parły cierpliwie w sam środek odpowiedzi. Wystarczyło się poddać, przyjąć to, co zaczęło się stawać, ale Erna z niezwykłą jasnością wiedziała, że potem nie będzie powrotu, przynajmniej nie do tego samego, nie do siebie. “Co to jest?” – pytała, chociaż wiedziała już wszystko. Niepokój zaczął gęstnieć, był jak lniane płótno. Erna v z powrotem znalazła się w salonie. I jak poprzednim razem wskoczyła w sam środek siebie, w jedną ze swoich możliwości i zapomniała o lataniu. Rozpierała ją radość i pożądanie wszystkiego, co żyje, co się zmienia, błyszczy i migoce. “To ci dopiero zebranie, to ci menażeria” – powiedziała pełnym głosem. Śmiech sprawiał jej fizyczną radość i rozgrzewał odrętwiałe dłonie. Była zajęta tylko sobą. Nie obchodziło jej to, że przeciąg gwałtownie otworzył okno, że spadł obraz przedstawiający melancholijny wiejski pejzaż i że mała dłoń Christine cisnęła o ścianę kilka orzechów.

NOTATKI ARTURA SCHATZMANNA

SEANS V

Kwiecień

Jak się dowiedziałem, na przełomie lutego i marca odbyły się jeszcze dwa seanse z udziałem E.E., na których nie byłem obecny. Z relacji osób biorących w nich udział wynika, że pacjentka wpadła w stan, w którym przepowiadała przyszłość. Była to wizja zniszczenia, końca świata i przyjścia Antychrysta. Niezwykle plastycznie opisywała sceny walenia się domów, pożarów i zgliszcz, śmierci ogromnej liczby ludzi. Można mniemać, że inspiracji do tej wizji dostarczyły jej doniesienia prasowe na temat trzęsienia ziemi w Messynie, które miało miejsce kilka miesięcy temu, o czym zresztą rozmawiała ze mną z niezwykłym przejęciem. Należy wspomnieć, że wizje te przyniosły jej pewną popularność i dlatego na seansie w kwietniu, który opisuję, było aż dziesięć osób. Utrwaliło się przekonanie, że E.E. przepowiedziała na jednym z pierwszych seansów owo trzęsienie ziemi, lokalizując je w południowych Włoszech. Przekonanie to funkcjonuje obecnie jako dowód prekognicyjnych zdolności E.E.

E. E. bardzo szybko weszła w trans. Pojawiła się rzecz dla mnie nowa, ale obecna już przy poprzednim,,wizjonerskim” seansie – ruchy stołu. Początkowo było to drżenie o dość dużej częstotliwości, a potem nieregularne kołysania, a nawet podskoki. W czasie trwania tych fenomenów ruchowych E.E. ma twarz bladą, skupioną, nieruchomą. Ręce oczywiście trzyma na stole, połączone z dłońmi innych uczestników.

Kiedy katalepsja staje się głębsza, co uwidacznia się przez wystąpienie na twarzy trupiobladego koloru i spłycenie oddechu, E.E. zostaje przeniesiona na sofę. Po chwili zaczyna mówić znanym już mentorskim tonem manifestacjiokreślanej jako jej dziadek. Jest on jakby duchem-przewodnikiem i opiekunem medium. Zebrane osoby proszą go o przywalanie duchów ich bliskich krewnych. Pani S. prosi o przywalanie jej zmarłego męża. Po chwili milczenia przywoływany,,duch” zgłasza się. Z jego wypowiedzi nie wynika nic konkretnego, są to raczej slogany i odpowiedzi wymijające. Jednakże jest zachowane pewne podobieństwo do sposobu mówienia osoby zmarłej. Następnie zaczyna mówić duch zmarłego kilka lat temu dziecka. Interesujące jest, że E.E. doskonale imituje dziecięcą mowę, nie ma w tym charakterystycznej tendencji do zdrabniania, jak to robią dorośli naśladujący mowę dzieci. Pojawia się jeszcze kilka innych,,duchów”, które głównie odpowiadają na zadawane przez obecnych pytania. Pod koniec zamiast dziadka-przewodnika zjawia się znana już z poprzednich dwóch seansów Pola. Kiedy ona,,mówi przez” E.E., na twarzy medium pojawia się rumieniec i wyraźne ożywienie. Wybucha nagle śmiechem i z niezwykłą dla niej żywością opowiada o fantastycznych wydarzeniach z rzekomej,,duchowej przeszłości” jednej z osób. Mówi pięknym, opisowym językiem.

W trakcie trwania seansu z kątów pokoju dochodzą odgłosy stukania, co wprawia obecnych w podniecenie. Przy pojawieniu się Poli spada obraz ze ściany i otwiera się okno. Wszyscy są zaskoczeni. (Zupełnie nie wiem, co o tym sądzić.)