Выбрать главу

– Co to było? – pytała półprzytomnie.

– Nic, nic – odpowiadał i wstawał od stołu.

Frommer wiedział, że wszystko, co Prawdziwe i Znaczące, zaczyna się i kończy we śnie jego siostry. Wierzył, że ma ona dar kontaktu ze światem zmarłych, ale i ubolewał, że dar ten dostał się tak ułomnemu ciału i umysłowi. Teresa Frommer, starsza od brata o pięć lat, miała wygląd pomarszczonego ze starości dziecka, garbatego gnoma z bajki. Z trudnością nauczyła się czytać, ale dzielnie wykonywała wszystkie domowe obowiązki. Mówiła niewyraźnie i chaotycznie, a jednak, kiedy opowiadała swoje sny, wydawały się one bardziej realne niż rzeczywistość. Zajmowała się powolnym krzątaniem po kuchni, kilkudniowymi porządkami w jednej szafie, nigdy nie kończonymi robótkami na drutach i spaniem. Kiedy udawało mu się skłonić ją do opowiedzenia snu, odkrywał z zaskoczeniem w jej rojeniach te same zdarzenia, które działy się w rzeczywistości, niektóre ważne, jak rozgrywki polityczne, katastrofy, konflikty, inne banalne, jak choroby sąsiadów, śmierć kota czy odwiedziny doktora Löwe. Jednocześnie jednak wszystko to było inne, miało trudną do określenia atmosferę koszmaru. Czasem jakieś zdarzenie było tylko symbolizowane albo ubierane w inne dekoracje, przestawione w czasie, wykrzywione, odbite w lustrach. Frommer wiedział, że sen Teresy nie jest zwyczajnym snem, że rozciąga się poza samą czynność spania, że wypełnia ich mieszkanie jak zapach kadzidła. Rozumiał także, że jest ze snem siostry związany. Jak to możliwe? Frommer nie był tym zdziwiony, bo to, co innym mogłoby się wydawać niezwykłe, dla niego było doświadczeniem zwyczajnym, znanym od zawsze. Sen Teresy był poniekąd jego snem, jego rzeczywistością, a może nawet prawdziwym obliczem świata. Dopóki Teresa czuwała, gotowała, sprzątała czy wychodziła na zakupy, obowiązywały dobrze znane wszystkim prawa: przedmioty służyły do ich używania, a zmarli odeszli na zawsze. Po zaśnięciu Teresy świat dla jej brata zmieniał kolor, nie ten dla oczu, ale ten dla duszy – nagle stawał się znaczący. Wszelka oczywistość robiła się umowna, określenia “tutaj” czy “teraz” znikały, a obrazy w głowie Frommera nabierały konkretności i mieszały się z myślami śpiącej Teresy. Im dłużej pozwalało się temu procesowi trwać i dojrzewać, tym wszystko stawało się wyraźniejsze. Wszystko, czyli co? Ten ląd, który wynurzał się teraz z morza, nowy, ale nie obcy, ten nowy wizerunek świata, który wyłaził spod malunku nazywanego rzeczywistością. Oba światy mocowały się jeszcze ze sobą, a potem nowy wypierał stary. Frommer doświadczał braku realności tego, co go otaczało, ale nie potrafił pójść dalej. Stał na niewidzialnej granicy. Stąd wzięło się jego zainteresowanie spirytyzmem – chciał przekraczać tę granicę bez ryzyka utraty dystansu. Gdyby odbywało się to gwałtowniej, Frommer byłby zwariował albo na zawsze przestał wierzyć w cokolwiek, jak to się często działo z różnymi badaczami. Wobec spirytyzmu można przyjąć tylko dwie postawy – na tak lub na nie. Wszelkie “tak, ale” odbiera mu tożsamość i znaczenie.

Frommer należał więc do tych błogosławionych, którzy nie widzieli, ale uwierzyli. Błogosławieni byli też ci, co przeczuwali i wierzyli. Jego siostra, robiąc na drutach i śniąc, widywała duchy. Mówiła, że wyświetlają się na ścianach jak postaci z magicznej latarni. Bardzo dawno temu, kiedy była medium na seansach, rozmawiała z duchami, ale ten dar został jej odebrany.

Frommer wiedział, że drogą do pojęcia takich fenomenów jest poznanie i zrozumienie siebie samego, swojej przeszłości i strumieni, którymi płynie ona w teraźniejszość. Lecz Frommer nie potrafił znaleźć żadnego ukrytego porządku w swoim życiu.

TERESA I WALTER

Teresa i Walter byli dziećmi pruskiego lekarza, dyplomaty i podróżnika, człowieka niepospolitego, oraz Anny-Marii von Hochenburg, śląskiej arystokratki. Para ta pobrała się z miłości, pomimo dużej różnicy wieku. Kilkanaście miesięcy później urodziła się Teresa, poczęta w nie kończącej się poślubnej podróży. Poród i połóg na kilka tygodni unieruchomiły Frommerów w Maroku, ale potem ruszyli dalej, do Stanów Zjednoczonych i Meksyku. Z biegiem czasu, upływającego w turkocie kół pociągów i plusku przelewającej się za burtą statków wody, okazało się, że z dziewczynką coś jest nie w porządku. Chorowała, późno ząbkowała, nie chodziła i co jakiś czas powtarzały się u niej ataki konwulsji. To wszystko budziło w młodej matce niechęć do dziecka. Małą leczono u pewnego specjalisty w Nowym Jorku, a potem u hipnotyzera, który zamiast pomóc dziecku, zahipnotyzował jego matkę. Echa tego burzliwego i pełnego egzaltacji romansu dotarły do Europy. Rodzina Anny-Marii byłaby jej wybaczyła ów epizod, gdyby nie to, że wkrótce potem pani doktorowa Frommer uciekła z sekretarzem swego męża. Wytropiona przez Frommera, na kolanach błagała o wybaczenie. Doktor Frommer wyrzucał sobie potem, że nie zauważył już wtedy jej rozkojarzenia. To, co przypisywał niezrównoważonemu charakterowi, miało później zamienić się w szaleństwo. Kiedy wyjechali do Meksyku, Anne-Marie urodziła Waltera. Dwa miesiące leżała w łóżku, nie podnosząc się i nie odzywając. Potem któregoś dnia nagle wstała i wróciła z dziećmi do Nowego Jorku. Tym razem Frommer nie szukał jej. Wyjechał do Panamy i tam ślad po nim zaginął. Mówiono, że mógł być amerykańskim szpiegiem.

Anne-Marie była przez jakiś czas aktywną sufrażystką, a potem zainteresowała się mediumizmem i okultyzmem. Wstąpiła do Towarzystwa Teozoficznego, gdzie poznała Helenę Bławatską, która stała się jej mistrzynią. Kiedyś przyprowadziła do Bławatskiej małą Teresę. Słynna Bławatską kucnęła przy dziewczynce i zajrzała jej głęboko w oczy.

– Ona ma za dużą duszę, ogromną, przygniatającą ciało duszę – powiedziała.

Wkrótce potem mała Teresa poważnie zachorowała. Była umierająca i chyba tylko ta “ogromna dusza” pozwoliła jej znieść ciągłe ataki konwulsji i wyniszczającą organizm wysoką gorączkę. Leczenie i rekonwalescencja kosztowały. Rodzina Anny-Marii z Europy przestała się odzywać. Kochankowie, słynny hipnotyzer, sekretarz męża i teozofowie, nie byli chętni do pomocy. W tych ciężkich czasach pomogły jej sufrażystki, ale kiedy próbowały ją namówić do podreperowania nerwów w dobrej prywatnej klinice, wyrzuciła je za drzwi. Coś się musiało stać z jej sercem, z jej umysłem, bo zrobiła się zimna i nieobecna. Miewała wybuchy potwornej wściekłości i tłukła wtedy o ścianę wszystkim, co wpadło jej w ręce. Coraz mniej zajmowała się dziećmi. Niemal codziennie uczestniczyła w seansach spirytystycznych i wciąż pożyczała od znajomych pieniądze na bilet do Europy. Może tylko w chwilach jakichś przebłysków, które jeszcze teraz kojarzyły się Walterowi z wyjściem słońca zza chmur, brała go na kolana i bez słowa tuliła do siebie. Na Teresę nie zwracała uwagi.

Kiedy bilety na statek były wreszcie kupione, a rzeczy spakowane, Anne-Marie strzeliła sobie w usta z pistoletu męża. Było to w 1879 roku, gdy Teresa miała dwanaście, a Walter siedem lat.