Ekipa Vagarów wdrapała się na pokład. Oni również zastygli, oszołomieni, gapiąc się bez słowa na ciało. Płomienie jeszcze nie dogasły. Ubranie zabitego ciągle się tliło.
– Ruszać się! – ryknął kwestor Ro. Vagarzy założyli naparstki i wyprostowali skrzynkę. Kwestor Ro zastąpił tyczki nowymi i rozkazał ludziom zanieść ją na rufę. Potem przyjrzał się jej uważnie w poszukiwaniu dziur albo pęknięć. Nie znalazł żadnych. Vagarzy schowali skrzynkę w większym pojemniku, wyłożonym ołowiem, i zanieśli pod pokład, do magazynu.
Leżały tam dwa okrwawione kły mamuta, co spotęgowało irytację kwestora Ro. To pomieszczenie było również jego pracownią i nie był zadowolony, że znalazł tu coś takiego, zwłaszcza że kły rzucono bezceremonialnie na biurko i krew pobrudziła część jego papierów.
– Zabierzcie je – rozkazał dwóm Vagarom. – Połóżcie gdzieś w kącie. I zetrzyjcie z nich krew – dodał.
– Tak jest, panie – odparł jeden z nich, kłaniając się nisko.
– I wyślijcie po Onquera – dorzucił jeszcze. – Czeka nas robota.
– Panie – odrzekł sługa, ponownie kłaniając się w pas. – Z żalem zawiadamiam cię, że Onquer nie żyje. Skonał, nim jeszcze wróciliśmy na statek.
Tego było już za wiele. Kwestor Ro poświęcił osiem lat na wyszkolenie Vagara. Teraz będzie musiał znaleźć nowego asystenta i marnować cenny czas na uczenie go rygorów pracy badacza.
Nie powiedział Vagarom nic więcej. Ruszył ku swej kajucie.
Napełnili dwie skrzynki, a trzecia była już na miejscu. Ogólnie był to dość udany dzień.
Rozdział piąty
Paszcza Lodowego Olbrzyma była otwarta. Storro przeszedł przez białą bramę jego zębów i znalazł magiczny kieł. Rzucił potężne zaklęcie i zaczął czerpać z niego moc. Bestia zadrżała, ale się nie obudziła. Nie musiała tego robić, gdyż straszliwe demony, które na niej mieszkały, wyczuły kradzież i zaczęły wspinać się po futrze ku złodziejom.
Z Porannej pieśni Anajo
Migotliwe światło lampy na olej węglowy rzucało długie cienie na ściany pozbawionego okien Pokoju Serca, ukrytego głęboko w trzewiach Węża. Talaban przyglądał się, jak czterech Vagarów ustawia ostrożnie skrzynkę w rzeźbionym zagłębieniu pośrodku pomieszczenia. Kiedy już uporali się z tym zadaniem, rozkazał im odejść. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Talaban podszedł do umieszczonej obok zagłębienia skrytki i otworzył drzwiczki. W środku znajdowały się dwa koła z brązu. Obrócił powoli pierwsze z nich. Dwie miedziane miseczki ukryte we wnęce uniosły się powoli ku wykonanym z brązu kulom, umieszczonym z przodu skrzynki. Talaban nie przestawał kręcić, aż wreszcie miseczki pokryły kule. Czując, że narasta w nim podniecenie, wojownik przełożył dłonie na drugie koło i wykonał dwa pełne obroty. Za skrytką znajdowała się druga, ukryta wnęka. Talaban otworzył ją i ujrzał długą płytę z błyszczącej miki. Było w niej sześć zagłębień, a w jednym z nich świecił samotny biały kryształ. Talaban otworzył woreczek, który miał u pasa, wyjął z niego pięć następnych kryształów i umieścił je w pustych zagłębieniach. Zasunął wieko, zaczerpnął głęboko tchu i obrócił drugie koło po raz ostatni.
W dwóch wprawionych w ścianę kryształowych kulach natychmiast rozbłysło światło. Talabana ogarnął zachwyt. Zdmuchnął płomień lampy, wyszedł z pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Cały korytarz wypełniał jasny, czysty blask. Awatar wspiął się po krętych schodach na centralny pokład i oparł o reling po prawej burcie. Wąż Siedem nie kołysał się już na falach. Znieruchomiał dumnie, niepodatny na oddziaływanie morza.
Gdy Talaban wdrapał się na górny pokład, ujrzał swego sierżanta, Methrasa, który siedział z grupą żołnierzy przy prawym relingu. Wszyscy gapili się na światła, które rozbłysły nagle na całym okręcie. Żołnierze byli Vagarami i nigdy jeszcze nie widzieli Węża w pełni jego mocy. Talaban wezwał Methrasa. Sierżant pokłonił mu się nisko. Był wysokim, szczupłym wojownikiem o jasnych, rzedniejących już włosach. Mimo surowych praw dotyczących czystości rasy, nie ulegało wątpliwości, że ma w żyłach domieszkę awatarskiej krwi. Był bardzo inteligentny i Talaban nigdy w życiu nie widział lepszego vagarskiego sierżanta. To jedno nie wystarczyłoby, żeby obudzić jego podejrzenia, ale Methras był również w pełni oburęczny, a ta właśnie cecha różniła Awatarów od pozostałych ras. Wszyscy z nich byli obdarzeni tą zdolnością, a także powiązaną z nią umiejętnością jednoczesnego wykonywania dwiema rękami dwóch odrębnych zadań. Talaban nikomu nie wspominał o talentach sierżanta. Mogłoby to zaalarmować oficerów z Rady i zagrozić życiu Methrasa.
– Cóż za wspaniały widok, kapitanie – odezwał się Methras, wskazując na światła.
W rzeczy samej, piękny – zgodził się Talaban. – Każ przynieść z magazynu topory i piły. Musimy się pozbyć tych cholernych masztów.
– Masztów, kapitanie? Z żaglami i całą resztą?
– I całą resztą – potwierdził Talaban.
– Tak jest – odpowiedział Methras z powątpiewaniem w głosie.
– Nie obawiaj się – uspokoił go Talaban z szerokim uśmiechem. – Wąż popłynie bez nich szybciej. Obiecuję ci też, że podczas rejsu powrotnego nikt nie będzie cierpiał na chorobę morską.
Talaban wrócił do kajuty. Czekał tam na niego Probierz. Dzikus siedział na podłodze. Na jego twarzy odbijało się napięcie, a oczy miał pełne strachu.
– Co się stało? – zapytał Talaban.
– Stało? Nić się nie stało – odparł Probierz. – Czuję się dobrze. Jestem bardzo silny.
Talaban usiadł za biurkiem, gestem nakazując Probierzowi wstać i zająć miejsce naprzeciwko niego. Dzikus wykonał polecenie.
– Mów – zażądał Awatar. – Widzę, że coś cię niepokoi. Czy chodzi o śmierć tego marynarza?
– Nie. O demoniczne światła. Są bardzo jasne – ciągnął Probierz. – Nie ma płomienia. Jak małe słońca w szkle.
Gdy światła zapłonęły po raz pierwszy, Probierz krzyknął ze strachu, choć nie zamierzał nikomu się do tego przyznać. Siedział na podłodze kajuty, ale zerwał się na nogi w nagłej panice. Podbiegł do drzwi, otworzył je i wypadł na korytarz – tylko po to, by się przekonać, że tam kule również świecą. Serce waliło mu jak wojenny bęben i z trudem oddychał. I wtedy w korytarzu pojawił się marynarz w ogóle niezwracający uwagi na demoniczne światło. Uśmiechnął się do Probierza, przechodząc obok niego.
Dzikus wrócił do kajuty, nadal drżąc. Wziął się w garść, podszedł do kuli i wpatrzył się w nią intensywnie. Rozbolała go od tego głowa. Blask na chwilę prawie go oślepił. Probierz wycofał się na dywanik leżący na środku pomieszczenia, przykucnął na nim i zamknął oczy, oczekując na powrót Talabana.
– Nie ma w nich nic demonicznego, przyjacielu. Masz rację, zwąc je małymi słońcami, bo tym właśnie są. Mocą słońca uwięzioną w szkle.
– Jak można uwięzić słońce? – zapytał Probierz, starając się udawać tylko lekko zainteresowanego.
– Wszystko karmi się promieniami słońca – wyjaśnił Talaban. – Wszystko, co żyje. Wszyscy zrodziliśmy się z jego mocy. Każdy człowiek i każda roślina. Mamy w sobie słoneczne światło.
Mina Probierza wyrażała niedowierzanie. Talaban wstał zza biurka i podszedł do półki na przeciwległej ścianie. Zdjął z niej słoik z cukrem. Otworzył wieczko, sięgnął do środka i wyjął stamtąd garść białych drobin. Następnie rzucił je na węgle piecyka. Płomienie natychmiast strzeliły w górę.