– Cukier magazynuje w sobie światło słońca. Koks je uwolnił, zamienił z powrotem w energię. Węgiel powstał z rozkładu drzew i jego również wypełnia słoneczny blask. Kiedy go palimy, ten blask odzyskuje pierwotną postać. Staje się ogniem słońca. Zrozumiałeś?
Probierz nie zrozumiał, wydawało się jednak, że powinien, więc skinął głową. Miał nadzieję, że jego mina wyraża olśnienie. Talaban umilkł i dzikus doszedł do wniosku, że powinien powiedzieć coś mądrego.
– To znaczy, że ten zabity marynarz był światłem słońca – stwierdził.
– W rzeczy samej. Skrzynki mocy magazynują energię. Trzeba się z nimi obchodzić bardzo ostrożnie, a z pewnością nigdy nie można ich dotykać. Marynarz nieostrożnie wpuścił do swego ciała moc skrzynki, a ta uwolniła ukryte w nim światło słońca.
– A dlaczego musicie przypływać na lód? – zapytał Probierz. – Jeśli słońce daje energię, to czemu po prostu nie zostawić skrzynek w jego świetle?
– To nie takie proste. Twój topór jest zrobiony z żelaza, przytwierdzonego do drewnianego trzonka. Kiedyś, w przeszłości, ten trzonek był kawałkiem drewna, a żelazo bryłą metalu. Potem płatnerz zrobił z tych surowców topór. Podobnie Wielka Piramida przetwarzała światło słońca w coś, co mogliśmy magazynować w skrzynkach. Piramida wysyłała ową moc do wszystkich zakątków imperium i we wszystkich miastach Awatarów, można było ładować skrzynki.
– Na jak długo wystarczy tej nowej mocy? – zapytał jeszcze Probierz.
– Jeśli skrzynka pozostanie na Wężu, na co najmniej pięć lat – odpowiedział Talaban.
– Być może znowu zostaniecie bogami – zauważył Probierz.
– Być może – zgodził się Talaban. – Ale mam nadzieję, że tak się nie stanie.
Rankiem trzeciego dnia nad zatoką rozszalała się śnieżyca. Naładowali już cztery skrzynki, ale proces przebiegał coraz wolniej. Kwestor Ro wolał nie wnikać w przyczyny tego zjawiska. Obawiał się, że już je zna. Jedna z jego ekip nadal przebywała na lodzie, próbując naładować piątą skrzynkę. Sypiący gęsto śnieg i lodowaty wicher z każdą chwilą coraz bardziej utrudniały im zadanie. Towarzyszył im Talaban z naładowanym na nowo łukiem zhi. Probierz podszedł do niego.
– Niedobre powietrze – zawołał, przekrzykując wicher. – Trzeba stąd odejść. Natychmiast!
– Jest zimno – zgodził się Talaban.
– Nie zimne. Niedobre. Nadchodzi śmierć.
Talaban wiedział, że niesamowite zdolności dzikusa rzadko go zawodzą. Pochylił głowę pod wiatr i powlókł się ku kwestorowi Ro, który klęczał pod migoczącą piramidą.
– Wracamy na pokład! – zawołał. Kwestor Ro uniósł wzrok. Chciał się sprzeciwić, ale wiedział, że Talaban ma rację.
Pogoda niemal uniemożliwiała utrzymanie komunii. Skinął głową i zaczął odwijać złoty drut otaczający podstawę piramidy. Probierz nieco rozluźnił podszyty futrem płaszcz i wydobył topór zza pasa. Przymrużył powieki zielonych oczu, starając się wypatrzyć coś przez sypiący śnieg.
Vagar trudzący się w odległości około dwudziestu kroków od niego krzyknął nagle i zatoczył się w lewą stronę. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą była lewa ręka, ziała teraz wielka rana, z której tryskała krew. Potem coś pociągnęło rannego w lewo. Probierzowi wydawało się, że śnieg uniósł się w górę i nakrył go w całości. Dzikus uniósł topór i ruszył w stronę Talabana.
Wtem pojawiła się przed nim ogromna postać. Była biała, miała długie ramiona i szarą twarz. Probierz ujrzał, że w paszczy ma ona ostre kły, a palce są zakończone straszliwymi pazurami. Dzikus rzucił się w lewo, padając barkiem na śnieg. Przetoczył się i szybko wstał. Bestia ponownie na niego runęła. Właśnie wtedy w białe futro na jej piersi uderzyła błyskawica. Rozbłysło światło i w jej ciele pojawiła się wielka dziura. Na śnieg trysnęła krew i odłamki kości. Przez chmury śniegu biegły ku nim następne krale. Probierz odwrócił się i ruszył ku Talabanowi, który spokojnie ostrzeliwał bestie kolejnymi impulsami.
Spanikowani Vagarzy uciekali we wszystkie strony. Kwestor Ro wydobył złote berło i podszedł do Talabana. Niski człowieczek nie okazywał strachu. Probierz poczuł do niego nieco większy szacunek.
Zaatakowały ich trzy kolejne bestie. Pierwszą zastrzelił Talaban. Impuls cisnął ją w górę. Drugi niemal zdążył dopaść kapitana, ale rzucił się na niego Probierz. Dzikus pochylił się, unikając ciosu ramienia, i uderzył toporem w pysk bestii. Ostrze wbiło się głęboko. Kral zachwiał się na nogach, a potem uderzył przeciwnika w bok z miażdżącą siłą. Probierz poleciał w górę i wylądował ciężko na śniegu. Topór wypadł mu z rąk.
Talaban zastrzelił bestię. W tej samej chwili pojawiła się przed nim trzecia, ale kwestor Ro uderzył berłem prosto w brzuch. Krala spowiły błękitne płomienie. Wielki, szary łeb eksplodował, a z kudłatej szyi trysnął ogień.
Na brzegu cztery bestie rozszarpywały pazurami ciała zabitych Vagarów. Talaban zastrzelił dwie z nich. Dwie pozostałe wbiły pazury w zwłoki, wciągnęły je za sobą do morza i zniknęły pod wodą.
Probierz podniósł się z wysiłkiem. Koszulę miał zakrwawioną. Czuł się słabo i kręciło mu się w głowie. Pokuśtykał do kwestora Ro i Talabana, a potem wyszarpnął topór z głowy zabitego krala.
Wtem grunt poruszył się pod jego stopami. Dzikus omal się nie przewrócił. Z początku myślał, że to tylko zawroty głowy, ale potem zauważył, że kwestor Ro również się zachwiał.
– Wracajmy… na okręt… albo wszyscy zginiemy – powiedział Talabanowi. – Nadchodzi słup ognia. Zabije wszystkich.
Talaban pomógł mu dotrzeć do brzegu. Ocalało tylko pięciu Vagarów. Kapitan rozkazał im wsiąść do łodzi i pomógł Probierzowi zrobić to samo.
– Musimy się śpieszyć – powiedział dzikus.
Talaban rzucił łuk zhi do łodzi i obejrzał się na kwestora Ro, który nadal próbował odplątać owinięty wokół piramid drut. Podbiegł do niego.
– Nie ma czasu, kwestorze – zawołał, ale Ro go zignorował. Ziemia zatrzęsła się pod ich stopami. Talaban padł na lód. Wstał, złapał kwestora Ro za futro na plecach i pociągnął za sobą. Ro instynktownie uniósł berło. Wyższy mężczyzna zablokował je lewym ramieniem, a potem uderzył prawym w podbródek kwestora. Ten zwalił się na lód. Talaban podniósł go i przerzucił sobie przez ramię. Potem zabrał berło i ruszył ku łodzi.
Przemknęli błyskawicznie przez zatokę. Nadal porażeni strachem Vagarzy wdrapali się po sznurowej drabince przed Talabanem. Probierz podążył za nimi. Jego ruchy były powolne i pełne bólu. Kapitan przywiązał liny do dziobu i rufy szalupy, a potem wdrapał się na centralny pokład, dźwigając kwestora Ro na plecach. Zrzucił go tam i polecił czekającym na rozkazy marynarzom podnosić kotwicę. Następnie wdrapał się na górny pokład, do sterówki.
Położył dłoń na trójkątnej złotej płytce wprawionej w ciemne drewno i obrócił ją w lewo. Pod płytką widać było siedem symboli. Od strony lodowca dobiegł głuchy łoskot. Talaban nie patrzył w tamtą stronę. Nacisnął lekko pięć symboli otwierających zamek i drzwi się odsunęły. Nie tracąc czasu na ich zamykanie, podszedł do długiej czarnej szafki ustawionej pod przeciwległą ścianą. Tam również umieszczono złoty trójkąt. Palce Talabana zatańczyły szybko po symbolach i kolejne drzwi się otworzyły. Wewnątrz znajdowała się długa półka pokryta warstwą błyszczącej miki. Było w niej siedem zagłębień, a na mice leżał aksamitny woreczek. Kapitan otworzył go i wysypał na półkę siedem kryształów.
Na brzegu doszło do potężnej eksplozji. Talaban zerknął w tamtą stronę. Z lodowca buchnął ogromny słup ognia. Wytrysnęły w górę bryły lodu. Kapitan spokojnie ujął w dłoń kryształ i umieścił go w trzecim zagłębieniu. Cały statek natychmiast spowiło bladoniebieskie światło. W stronę pokładu pomknął wielki jak głaz kawał lodu, który uderzył o barierę niebieskiego blasku i odbił się od niej. Talaban dodał jeszcze dwa kryształy, zastąpił te w woreczku nowymi i zamknął szafkę. Spod lodu wypłynęła czerwona lawa. Powietrze przesyciła gęsta para. Stopiona skała docierała do niebieskiego światła i znikała w morzu niczym wino spływające po zewnętrznej powierzchni pucharu. Talaban podszedł do wielkiego koła z brązu i zakręcił nim.