Zanucił cicho Pieśń Oddalenia, wiedząc, że muzyka jego ducha dotknie zawartej w woreczku ziemi i w ten sposób sięgnie gór, w których spędził młodość. Rosnące tam drzewa usłyszą pieśń i powtórzą ją ich szumiące liście, by mogła dotrzeć do namiotów jego ludu.
Suryet usłyszy ją w szumie wiatru. Uniesie wzrok, omiatając błękit spojrzeniem ciemnych, głębokich oczu, by ujrzeć tam ślad Probierza. Dzięki temu będzie wiedziała, że ukochany żyje i pewnego dnia znowu ją odnajdzie.
Zaciskał powieki i śpiewał z pasją, powtarzając pieśń jeszcze dwa razy. Sięgał umysłem do Suryet w nadziei, że ujrzy ją choć na chwilę.
Zobaczył jednak tylko słup ognia, który wytrysnął w górę przez śnieg i lód, a potem zniknął. Wizja zaniepokoiła Próbierza, który nie potrafił pojąć jej znaczenia. Lód i ogień. To nie znaczyło wiele dla człowieka z plemienia Anajo.
Założył woreczek z lekami z powrotem na szyję, wsunął go pod koszulę i wyciągnął się na dywaniku. Nie lubił łóżek. Od miękkich poduszek bolała go szyja.
Leżąc na podłodze, z rękami skrzyżowanymi na piersi, znowu wyobraził sobie dzikie wzgórza i łowy, kolejny raz ujrzał chwalebny dzień swego ślubu i wspomniał z narastającą czułością pierwszą noc spędzoną z Suryet.
Dwa miesiące później w Świętym Gaju wylądowali Niebieskowłosi. Probierz był jednym z wojowników, którzy stanęli do walki z nimi. Zwyciężyliby, gdyby nie czarnowłosy wojownik uzbrojony w dwa miecze. Jego szybkość budziła przerażenie i nie cofnął się, nawet gdy pozostali uciekli. Widząc, że otaczający go towarzysze zginęli, Probierz rzucił się na wroga, chcąc zatopić topór w jego czaszce. Ktoś uderzył go w głowę. Kiedy się ocknął, był zamknięty w żelaznej klatce, głęboko w trzewiach tego okrętu.
Podróż trwała długo. Probierza zabrano do kamiennego miasta. Dzień za dniem przychodzili do niego Niebieskowłosi, próbując nauczyć go swego języka. Mijały miesiące, aż w końcu się nauczył. Języka i wielu innych rzeczy. Nauczył się ich nienawidzić.
Często pytali o jego lud i o to, czy odwiedzają ich bogowie. Odpowiadał im kłamstwami i półprawdami, aż wreszcie nadszedł szczęśliwy dzień, gdy pozwolili mu na spacer w ogrodzie. Zaskoczył ich, rzucając się do ucieczki i łapiąc za nisko zwisający konar wysokiego drzewa. Wspiął się na nie i przeskoczył mur. Wylądował ciężko i skręcił sobie nogę w kostce. Mimo to udało mu się umknąć do krętych zaułków otaczających zamek.
Choć nie miał broni i był ranny, ruszył w stronę morza, zamierzając ukraść łódź. Udało mu się dotrzeć do portu i stanął jak wryty, gapiąc się na cumujące tam statki. Nie było wśród nich małych łodzi ani czółen. Ogarnęła go rozpacz.
Nagle z cieni wyłoniła się jakaś postać. Probierz ujrzał przed sobą wojownika, który zabił jego przyjaciół. Napiął mięśnie, gotowy rzucić się do ataku.
– Jak rozumiem, wiele się nauczyłeś – odezwał się mężczyzna.
– Odbiorę ci życie – zapowiedział Probierz.
– Być może. Ale nie zrobisz tego bez broni, a już z pewnością nie ze zranioną nogą. Usiądź na nabrzeżu, uzdrowię ją.
Probierz nie miał dokąd uciekać. Zresztą z opuchniętą kostką i tak nie zdołałby umknąć wojownikowi. Usiadł, tak jak kazał mu tamten. Wojownik ukląkł obok, wyjął z woreczka zielony kryształ i przycisnął go do uszkodzonej kończyny. Ból natychmiast zaczął słabnąć. Po paru minutach wojownik wstał.
– Spróbuj na niej stanąć – rozkazał. Probierz wykonał polecenie. Ból zniknął bez śladu. – Chodź, zjemy coś i porozmawiamy – dodał mężczyzna. Odwrócił się i ruszył ku portowej tawernie.
Probierz podążył za nim. Do tej pory nie wiedział dlaczego. W tawernie wojownik, który miał na imię Talaban, zamówił dobre czerwone mięso i Probierz pochłonął je ze smakiem.
– Pewnego dnia wrócę na zachód – oznajmił Talaban. – Jeśli tego pragniesz, wezmę cię ze sobą.
– Tam jest żona – odparł Probierz. – Muszę wrócić.
– Nadchodzi wojna i obecnie żaden okręt nie wyruszy w taki rejs. Ale gdy znowu tam popłyną będziesz na jednym z nich. Obiecuję ci to.
– Jak długo?
– Rok. Może dwa.
– Ukradnę małą łódź. Popłynę sam.
– Jeśli wiatry będą pomyślne, zajmie ci to trzy miesiące.
– Aż tak długo? – zapytał przerażony Probierz.
– Tak. Co więcej, zachodnie lądy są ogromne. Gdyby okręt dowiózł cię do brzegu na północy, mógłbyś iść na południe przez cały rok i nadal nie dotarłbyś do ojczyzny. Mógłbyś też zginąć na lodzie. Lód pokrywa teraz większą część świata.
– Chyba ukradnę łódź – upierał się Probierz.
– Niech Wielki Bóg czuwa nad tobą – skwitował Talaban. Wstał od stołu, zapłacił za posiłek i wyszedł.
Probierz znalazł małą łódź. Jej długie wiosła nie przypominały znanych mu pagajów, ale szybko nauczył się nimi posługiwać i wypłynął na morze. Lepiej zginąć, podejmując próbę powrotu do Suryet, niż żyć jako więzień Niebieskowłosych.
Po osiemnastu dniach odwodnionego, dręczonego gorączką Probierza wciągnięto na pokład czarnego okrętu. Kiedy się ocknął, przy jego koi siedział wysoki wojownik.
– To była odważna próba, przyjacielu – stwierdził. – Ale uważam, że lepiej zrobisz, przyjmując moją propozycję.
Probierz się zgodził. Ale od chwili jego pojmania minęły już dwa lata. Dwa długie, wypełnione samotnością lata.
– Wrócę, Suryet – wyszeptał. – Czekaj na mnie.
Gdy zapadał w sen, znowu ujrzał słup ognia. W przeciwieństwie do większości wizji, tę trudno było zrozumieć. Z pewnością lód i ogień nie mogły współistnieć ze sobą w tym samym miejscu. Dzikus odepchnął od siebie tę myśl i zasnął.
Rozdział trzeci
Gdy Lodowy Olbrzym spał, wdrapali się na jego skołtunione futro, zmierzając ku potężnej szczęce wspartej o szczyt góry. Każdy kosmyk był grubszy od ramienia mężczyzny, a do tego w futrze mieszkały demony, duchy złych ludzi skazane na wieczny żywot na plecach bestii. Tail-avar był uzbrojony w luk miotający pioruny, a Dotknij Księżyca niósł swój srebrny topór, ale najpotężniejszy oręż dzierżył Storro. Tylko on potrafił odnaleźć magiczny kieł i zaczerpnąć jego mocy.
Z Porannej pieśni Anajo Kwestor Ro wrócił na pokład Węża tuż przed świtem. Był wyczerpany, ale nie tracił nadziei. Udało się im połączyć z emanacjami aż sześć razy, ale moc zawsze odpływała po kilku uderzeniach serca. To nie porażka go irytowała, lecz raczej zwodnicza bliskość sukcesu. Jego kajuta, jak przystało kwestorowi, była przestronna i wyposażona w duże bulaje. Były w niej też drugie drzwi, prowadzące na mały, prywatny zadaszony pokład po prawej burcie okrętu. Gdyby skrzynka mocy Węża była pełna, kajutę trzeba by uznać za luksusową. Wyposażono ją w wygodne kanapy, miękkie fotele i grube dywany. Teraz jednak ciepło koksowych piecyków uciekało przez duże okna i zawsze panował tu chłód. Kwestor Ro był przekonany, że Talaban właśnie dlatego zaoferował mu tę kajutę, gdy wypływali ciepłym latem z portu Egaru, drugiego miasta. Kwestorowi Ro byłoby nieporównanie cieplej w mniejszej kabinie pod pokładem, którą zajmował jego vagarski asystent Onquer.
Tłumiąc irytację, dosypał koksu do piecyka. Potem odprawił pierwszy z Sześciu Rytuałów, starając się oczyścić organizm z odrętwienia wywołanego wyczerpaniem i straszliwym mrozem. Usiadł na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, pochylił głowę, dotknął obu skroni palcami wskazującymi i wyrecytował Modlitwę Jedynego. Trudno mu było się skupić. Przeszkadzały mu bezładne myśli i obawy. Mimo to rytuał wypełnił go ciepłem. Było to przyjemne wrażenie, ale nawet w najmniejszym stopniu nie złagodziło znużenia. Przygniatał go ciężar porażki.