– Czy komuś udało się wydostać? – zapytał.
– Wyniesiono z budynku troje dzieci. Jedno umarło, a dwoje jest w szoku.
Rael nie powiedział nic więcej. Wbiegł na rumowisko razem z pozostałymi Awatarami i zaczął odrzucać na bok głazy.
Z upływem godzin wydobywali coraz więcej ciał. O świcie poznali już skalę masakry. Liczba zabitych i zaginionych Awatarów wynosiła dwieście siedemnaście. Uratowały się tylko cztery kobiety i dwoje dzieci.
Rael znalazł Mirani tuż przed świtem. Próbowała osłonić dwoje dzieci przed spadającymi głazami. Ich ciała spoczywały pod jej ciałem. Otaczała je ramionami. Awatarowie i Vagarzy wspólnie trudzili się przy usuwaniu głazów. Rael wziął w ramiona zwłoki żony i usiadł na gruzach, tuląc ją do siebie. Nic nie mówił. Było mu zbyt ciężko na duszy, żeby mógł płakać. Tulił ją tylko do siebie, kołysząc się w przód i w tył.
Zmęczona Mejana siedziała nieopodal, przyglądając się jego bezgłośnej rozpaczy.
Dwóch noszowych czekało nerwowo, bojąc się podejść do kwestora generalnego. W końcu Mejana zrobiła to za nich.
– Czas już, byś pozwolił jej odejść – powiedziała. Rael spojrzał na nią. Nie odezwał się ani słowem. Pocałował Mirani po raz ostatni i zaniósł ją na nosze.
Gdy nastał ranek, Rael zebrał swych ocalałych żołnierzy. Wszyscy oprócz Caprishana wrócili do zbrojowni i przywdziali srebrne zbroje z czasów wojen kryształowych.
Ro cierpiał z powodu innego rodzaju bólu. Nie było w nim głodu, pragnienia wysysania życia z innych. Dla niego był to ból rozpaczy, żałoby i utraty, połączony z uciskiem w kończynach. Czul się tak, jakby jego mięśnie same rozdzierały się stopniowo na strzępy.
Siedział ze skrzyżowanymi nogami na dywaniku, trzymając Sofaritę za ręce. Palce miał niemal całkowicie odrętwiałe, a jego myśli zdominowało przygnębienie. Z oczu płynęły mu łzy. Przywitałby śmierć z radością, niczym starą przyjaciółkę. Sofarita wyczuła jego narastającą desperację i pozwoliła, żeby ból przeniknął z powrotem do niej. Ro westchnął z ulgi.
I tak, pogrążeni w rytuałach Pierwszego Awatara, zdołali przetrwać rejs. Dzielili się bólem, każde znosiło go tak długo, jak tylko mogło, a potem przekazywało brzemię drugiemu.
Wieczorem trzeciego dnia, gdy Wąż zbliżał się już do zachodniego kontynentu, Sofarita poczuła, że wraca do niej moc. Delikatna energia kryształów napłynęła na podobieństwo powiewu słodkiej bryzy. Wypiła ją, napawając się smakiem życia.
Kobieta zaczerpnęła głęboko tchu i puściła dłonie Ro. Kwestor otworzył oczy, uśmiechnął się do niej, a potem osunął wyczerpany na podłogę. Wyciągnęła rękę i pogłaskała go lekko po policzku. Potem wstała i przeciągnęła się. Wyszła na centralny pokład i stanęła tam w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, przyglądając się kołującym nad okrętem mewom.
Talaban zauważył ją i podszedł do niej.
– Jak się czujesz, pani? – zapytał.
– Ro mnie uratował.
– Wiem o tym. Wiele razy zaglądałem do twojej kajuty i widziałem, jak tam siedzieliście. To dobry człowiek.
– Najlepszy – zgodziła się.
Oddaliła się bez słowa i usiadła na zwoju liny przy lewym relingu. Uwolniła ducha i uniosła się wysoko nad odległą zatokę, a potem przemknęła nad pogrążającymi się w mroku lasami i równinami w poszukiwaniu Jednookiego Lisa. Z pierwszego z obozów, które widziała poprzednio, zostały tylko ruiny. Nad rzeką sterczały poczerniałe tyczki namiotowe, a na ziemi leżało kilka ciał. Tu jednak nie doszło do masakry na wielką skalę. Większości Anajo udało się uciec. Sofarita przeszukała okolicę i na skraju lasu znalazła masowy grób. Wniknęła duchem pod ziemię i przekonała się, że leży w nim około czterdziestu almeckich wojowników.
Anajo nie tylko przetrwali atak, ale również zadali nieprzyjacielowi poważne straty.
Sofarita wzniosła się wysoko nad ziemię jak polujący orzeł i zatoczyła szeroki krąg w poszukiwaniu oznak ruchu. Zobaczyła kolumnę Almeków: blisko pięciuset żołnierzy maszerujących na wschód. Dwie mile przed nią ujrzała drugą, mniejszą grupę, uciekającą między drzewami. Przemknęła nad nią. To byli Anajo, siedemnastu mężczyzn i trzy kobiety. Twarze mieli pomalowane na czerwono i niebiesko. Nieśli krótkie, myśliwskie łuki i kołczany, a za pasy zatknęli toporki z krzemienia.
Gdy się zbliżyła, pierwszy z dwudziestu biegnących zatrzymał się i uniósł wzrok. Był mężczyzną w średnim wieku o opalonej na ciemny brąz skórze oraz głęboko osadzonych brązowych oczach. Uniósł dłoń, zwróconą wewnętrzną powierzchnią do Sofarity, i uśmiechnął się. Potem ukląkł, skrzyżował ramiona na piersi i uwolnił ducha z ciała.
– Dobrze jest znowu cię ujrzeć, siostro – przywitał ją.
– Wrogowie są niedaleko, za wami – ostrzegła go.
– Nie dogonią nas, jeśli im na to nie pozwolimy. Czy Dotknij Księżyca jest z tobą?
– Tak. I Talaban również.
– Aiya! – zawołał triumfalnym tonem. – To dobrze. Prowadzę ze sobą swych wilczych żołnierzy. Przybijcie do brzegu w zatoce i skierujcie się na południowy zachód, ku najwyższej górze. Tam się spotkamy. I stoczymy ostatnią bitwę, czy tak?
– To nie będzie potrzebne – odpowiedziała. – Kryształowa Królowa wie o Anu i jego piramidzie. Moja wyprawa straciła sens.
– Nieprawda, siostro. Wędrowałem Szarą Drogą. Widziałem to. Ona próbuje przebić się przez magię otaczającą jego obozowisko. Chce go powstrzymać, zanim ukończy dzieło. Możesz odebrać jej moc. Dać Anu szansę. Wszystko ma sens.
Idźcie na górę. Odciągniemy od was Almeków. – Przerwał na chwilę i na jego twarzy pojawił się cień smutku. – Ale najpierw obejrzyj wasze kamienne miasto. Wiele się tam wydarzyło. Unoszą się nad nim Duchy Śmierci, a Kruki czekają, aż bohaterowie ruszą do ataku. Zobaczymy się na górze.
Powrócił do ciała, pomachał jej ręką na pożegnanie i poprowadził swych ludzi na północ.
Sofarita wróciła na okręt, powiedziała Talabanowi, żeby zawinął do zatoki, i wyruszyła do Egaru.
Kiedy wróciła, po niespełna pół godzinie, czekali na nią Ro, Talaban i Probierz. Wąż kotwiczył w zatoce. Na południowym zachodzie widać było wysokie góry.
– Tam właśnie musimy się udać – oznajmiła. – Czeka tam na nas Jednooki Lis.
– Ilu ma wojowników? – zapytał Talaban.
– Dwudziestu.
– Widziałaś jakichś Almeków?
– Setki.
Talaban zaklął cicho.
– Obiecałem Raelowi, że odeślę okręt z załogą z powrotem do Egaru. Ale będziemy bardzo potrzebowali tych dwudziestu awatarskich łuczników. Czy masz czas, żeby się z nim skontaktować i poprosić, żeby ich nam użyczył?
– Nie mam – odpowiedziała twardym tonem. – Ale oni nie będą już potrzebni w Egaru ani nawet nie byliby tam mile widziani. Wykorzystaj ich tak, jak uznasz za stosowne.
– Co to ma oznaczać? – zapytał.
– Na razie nie chcę o tym mówić. Wysiadajmy na brzeg.
Myślisz, że nas zdradzą? – zapytał Pendar, gdy stu dwunastu Awatarów wyjeżdżało przez południową bramę na przybrzeżny trakt. Mejana wsparła się o blanki, spoglądając na jeźdźców. Nie odpowiedziała na pytanie. Jak pięknie wyglądają w tych srebrnych zbrojach, pomyślała. Jak legendarni bohaterowie. Dziwnie się czuła, patrząc na nich w tej chwili. To byli źli ludzie, którzy podporządkowali sobie jej naród i wykorzystując silę życiową innych, przedłużali swe życie. To oni zabrali jej córkę, czyniąc z niej starą zgrzybiałą kobietę. Ale teraz w blasku słońca jechali na śmierć, by uratować miasta. Mejana nie wiedziała już, co myśleć i czuć. Przez tak wiele długich, pełnych gorzkiej samotności lat starała się doprowadzić do ich upadku.