A teraz ten dzień wreszcie nadszedł.
Nie czuła jednak triumfu, nie uderzyła jej do głowy radość. Nie tak to sobie wyobrażała.
– Zawrą pakt z Almekami – zapewnił Boru. – Nie można im ufać. Wszyscy przez nich zginiemy.
– Być może masz rację – odezwała się po chwili Mejana. – Ale raczej w to wątpię. Ich żony i dzieci nie żyją moc niemal ich opuściła, ich czas się skończył. Wykonamy ostatni rozkaz kwestora generalnego.
Tereny na wschód od miasta nadal były zalane wodą ale na południu poziom gruntu był wyższy. Widziała zakutego w srebrną zbroję Raela, który wprowadził swych jeźdźców na niskie wzgórze. Obejrzała się za siebie, spoglądając na setki ludzi z pospolitego ruszenia, którzy czekali nerwowo pod bramą. Niektórzy byli uzbrojeni w miecze i włócznie, ale większość miała tylko noże bądź maczugi własnej roboty. Nie nosili zbroi i było wśród nich niewielu łuczników. Spojrzała na Pendara.
– Idź do Trzeciej Bramy. Kiedy Rael zaatakuje, poprowadź wojsko do szturmu. Pospolite ruszenie podąży za nim.
– Stracimy mnóstwo ludzi, babciu – ostrzegł ją.
– Postaraj się, żeby ciebie nie było wśród nich – zażądała. Pendar pokłonił się, a potem pobiegł szczytem murów ku czekającym nań vagarskim żołnierzom. Mejana zwróciła się w stronę Boru, spoglądając w jego twarde, niebieskie oczy. – Możesz zostać ze mną albo walczyć razem z pospolitym ruszeniem. Wybór należy do ciebie.
– Nienawidzisz mnie? – zapytał.
– Dziś nie jest pora na nienawiść – odparła. – Dziś jest pora na żal.
Wyciągnął miecz, uśmiechnął się do niej zimno, zszedł z muru i dołączył do czekających na dole ludzi.
Almekowie zobaczyli już oddział Raela i kolumna żołnierzy ruszyła w jego stronę.
Mejana była zmęczona. Spędziła noc na poszukiwaniach ocalonych w ruinach Biblioteki. Znaleźli dwie żywe kobiety. Pierwsza zmarła, gdy tylko ruszyli ją z miejsca, a druga miała zmiażdżone nogi i wykrwawiła się na śmierć, kiedy podnieśli belkę, która ją przygniatała. Ratownicy wydobyli spod gruzów dziesiątki trupów.
Podczas tej długiej nocy Mejanę całkowicie opuściła nienawiść do Awatarów. Zemsta, jaką mogła planować, wydawała się mała i pozbawiona znaczenia w porównaniu z wielką tragedią, jaka się wokół niej rozgrywała. Płakała, kiedy znaleźli dzieci. Ich małe ciałka zostały zmiażdżone przez spadające kamienie, ich życiu położył kres ogień i śmierć spadające z nieba.
A resztki nienawiści zniknęły, kiedy ujrzała Raela tulącego w ramionach martwe ciało ukochanej żony.
Tak, Awatarowie byli źli i Wielki Bóg ich ukarał. Mejanie nie uchodziło dalej myśleć o zemście.
Rael przyszedł do niej przed ostatnim atakiem. Stał przed nią przez chwilę bez słowa, a potem wyciągnął rękę. Uścisnęła ją.
– Życzę wam wszystkiego najlepszego – rzekł. – Vagarzy są teraz strażnikami bliźniaczych miast. To wy będziecie pisać historię. Niewykluczone, że nie macie nic dobrego do powiedzenia o nas i o naszych rządach, ale proszę, byście zapamiętali, w jaki sposób odeszliśmy.
– Nie musisz tego robić, Raelu – zauważyła.
Wzruszył ramionami.
– Muszę, jeśli chcemy zwyciężyć.
Odwrócił się od niej i dosiadł wielkiego siwego rumaka. Mejana otuliła się mocno płaszczem i spojrzała na odległe wzgórza. Awatarowie ustawili się w klin, przypominający wielki srebrny grot włóczni. I ruszyli do szarży.
Po opuszczeniu miasta Rael nie oglądał się za siebie. Uświadomił sobie, że przez całe swe długie życie robił to stanowczo zbyt często. Był zapatrzony w przeszłość, toczył skazaną na porażkę walkę o utrzymanie jej przy życiu. Miasto przetrwa albo nie. Troska o jego przyszłość nie była już obowiązkiem Raela.
Sofarita przyszła do niego i powiedziała mu, gdzie dokładnie znajduje się almecki magazyn i jak silnie jest broniony. Szanse na to, żeby Awatarom udało się do niego przedrzeć, były niewielkie, ale Rael już o to nie dbał. Mirani nie żyła, a jego marzenia zginęły razem z nią. Jeśli jego śmierć spowoduje upadek Almeków, to warto będzie zapłacić tę cenę.
Nie musiał już wydawać rozkazów. Każdy z jego ludzi znał cel i wiedział, że to będzie ostatnia szarża Awatarów. Nikt się nie odzywał. Wszyscy zatopili się w myślach, wspominając rodziny i tych, których kochali.
Rael wyprowadził swych srebrnych jeźdźców na wschodni stok. Po lewej widział pułk Almeków, który zmierzał ku nim.
– Formować klin! – zawołał i przesunął się do przodu, by stać się jego wierzchołkiem. Jeźdźcy ustawili się wokół niego i za nim.
– Naprzód! – ryknął. Opuścił zasłonę i skłonił do biegu swego siwego rumaka, Pakala. Wystrzelił z łuku zhi w kolumnę zbliżających się almeckich żołnierzy. Atakująca w zmasowanym szyku piechota nie miała jeszcze przeciwnika w zasięgu swych ognistych pałek i wystrzelona przez Awatarów salwa świetlnych impulsów spowodowała straszliwe zniszczenia. Dziesiątki żołnierzy padły na ziemię. Konie przeszły w cwał. Tętent kopyt przesycał powietrze wibracją. Z łuków zhi raz po raz wystrzeliwano śmiercionośne impulsy i w szeregach Almeków pojawiła się luka. Nie zaprzestali jednak ataku.
Unieśli ogniste pałki i wystrzelili. Ołowiane pociski uderzyły w szarżujących jeźdźców. Dwanaście rumaków padło na ziemię. Dziesięć następnych zostało rannych, ale pędziło dalej. Wydawało się, że życie gnającego przodem Raela jest zaczarowane. Pociski świstały obok niego.
Tuż za jego plecami koń Cationa potknął się nagle i oficer runął na ziemię. Przetoczył się na kolana i ze spokojem zaczął ostrzeliwać kolejnymi impulsami szyki nieprzyjaciela. Pocisk trafił go w kość policzkową, przebił lewą gałkę oczną i utknął w mózgu.
Szarża trwała dalej.
Pierwsi jeźdźcy dotarli do szeregów nieprzyjaciela. Almekowie pierzchli przed nimi. Rzadziej słychać było teraz huk ognistych pałek, gdyż Awatarowie parli naprzód, strzelając z łuków zhi. Rael został zraniony w bark i w biodro. Zachwiał się w siodle, ale nie spadł. W lewą flankę Awatarów uderzyła kolejna mordercza salwa. Dwadzieścia koni padło na ziemię.
Rael pędził przed siebie, strzelając na lewo i prawo. Koń jadącego obok Goraya został trafiony pociskiem w głowę. Gdy zwierzę padło na ziemię, Awatar zeskoczył z siodła i zabił jeszcze czterech Almeków, zanim inni dobili go mieczami i sztyletami.
Atakujący wdarli się już przeszło sto jardów w szeregi nieprzyjaciela.
Rael obejrzał się szybko za siebie, w stronę Egaru. Bramy się otworzyły i vagarscy żołnierze wypadli na zalane wodą pola. Podążała za nimi gęsta masa pospolitego ruszenia.
Coś uderzyło go w skroń. Spadł z siodła. Podbiegli ku niemu trzej Almekowie. Wielki siwek, Pakal, stanął dęba, tłukąc kopytami. Dwaj przeciwnicy padli. Rael przetoczył się na nogi. Nadal trzymał w ręku łuk zhi. Jego palce zatańczyły na świetlnych strunach. Sześć impulsów uderzyło jeden po drugim w szereg Almeków i wszyscy upadli na ziemię. Rael złapał za łęk siodła i wsunął stopę w strzemię. Ołowiana kula uderzyła w jego hełm, zrywając mu go z głowy. Druga musnęła jego twarz, odrzucając głowę do tyłu. Pomimo bólu zdołał się wspiąć na siodło i wystrzelić jeszcze cztery impulsy. Niektórzy z jego jeźdźców krążyli wokół niego, ale co najmniej trzydziestu kontynuowało szarżę, wdzierając się coraz głębiej w szeregi nieprzyjaciela. Rael spiął rumaka i pognał za nimi, nie przestając strzelać. Nie musiał już celować. Wrogowie otaczali go ze wszystkich stron.
Jeden z nich podbiegł bliżej, unosząc ognistą pałkę. Huk był ogłuszający. Z broni buchnęły dym i ogień. Pocisk zrobił dziurę w zbroi Raela, wbijając się w brzuch. W łuku zhi zabrakło już energii, więc Rael go odrzucił. Złapał za szablę i ciął napastnika w głowę. Almek odskoczył do tyłu. Po twarzy spływała mu krew. W Pakala uderzyła cała salwa pocisków. Wielki rumak stanął dęba i padł na ziemię. Rael próbował wstać, ale dwa kolejne strzały zakręciły jego ciałem. W końcu runął na plecy.