Zgiełk bitwy ucichł. Awatar podźwignął się na kolana, starając się skupić spojrzenie. Widział jednak tylko odległe jasne światło na końcu długiego ciemnego tunelu. To światło go przyzywało i przypomniał sobie czas, gdy jako dziecko zgubił się w lesie. Noc zapadła bardzo szybko i Rael błądził pośród drzew, porażony paniką. Wreszcie ujrzał w oddali złote światło, podobne do świeczki. To była lampa w oknie wiejskiej chaty. Jego młode serce ogarnęło wówczas uniesienie, gdyż światło oznaczało bezpieczeństwo i życie.
Teraz również zaznało uniesienia – a jego duch unosił się razem z nim.
Czekający na tyłach swej armii Cas-Coatl obserwował ostatnią szarżę Awatarów ze złowrogim przeczuciem i głębokim żalem. Był z Raelem szczery. Naprawdę pragnął zjednoczenia z Awatarami. Łączyło go z nimi poczucie pokrewieństwa. Z jakiegoś dziwnego powodu żałował, że nie może wziąć udziału w tym chwalebnym ataku.
Nocą przyszła jednak do niego Almeia. Powiedziała mu, czym jest naprawdę piramida Anu, i poinformowała go, że Rael postanowił walczyć do końca. Rozkazała mu zniszczyć Wielką Bibliotekę, a wraz z nią rodziny Awatarów. Cas-Coatl, jak zawsze, wykonał jej rozkaz.
A teraz patrzył na pędzących przed siebie Awatarów. Stracili już połowę oddziału, ich dowódca nie żył, a jeźdźcy pędzili ku ukrytym drutom i najeżonym zaostrzonymi palami okopom, przygotowanym przez jego ludzi pod osłoną ciemności. To będzie haniebny koniec tak bohaterskiej szarży, ale Cas-Coatl nie mógł pozwolić, by zniszczyli jego zapasy prochu. Bez niego moździerze i muszkiety jego ludzi staną się bezużyteczne.
Wielki szmaragd na jego pasie zaczął wibrować. Dotknął go dłonią i usłyszał głos Almei.
– Twoi ludzie prawie już się przedarli przez mgłę. Dołącz do nich. Weźcie Anu żywcem. Może cofnąć to, co zrobił. Zna Muzykę.
Cas-Coatl przeniósł spojrzenie na pole bitwy. Jego szyki uginały się pod gwałtownym naciskiem Vagarów i mieszkańców miasta, a Awatarowie nadal parli naprzód, zadając jego żołnierzom ciężkie straty.
– Jeszcze możemy tu przegrać, pani – ostrzegł ją.
– Jeśli Anu ukończy swą piramidę, i tak przegramy. Sofarita odbiera mi moc. Nasze osłony są słabe. Musimy pojmać Anu. Ruszaj!
Cas-Coatl spojrzał na swego adiutanta.
– Utrzymuj pozycję, a gdy wszyscy Awatarowie już zginą, poprowadź kontratak z lewej flanki. O zmierzchu miasto powinno być nasze.
Mężczyzna zasalutował, Cas-Coatl rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na szarżujących Awatarów, a potem ruszył w dół zbocza, ku miejscu, gdzie kotwiczyły trzy złote okręty.
Po drodze uświadomił sobie, że cieszy się, iż nie będzie musiał oglądać końca szarży, chwili, gdy konie przewrócą się o druty, a jeźdźcy spadną na naostrzone pale ukryte w wykopach wydrążonych w stoku.
Rozdział dwudziesty szósty
Bitwa na niebie trwała przez sto dni i sto nocy. Przelano mnóstwo krwi. Na koniec przy życiu pozostał tylko jeden z bohaterów, a był nim Yirkokka. Wszędzie wokół niego kłębiły się demony, otoczył go las włóczni. Virkokka zabijał demony tysiącami, ale wciąż nadciągały nowe. Na koniec nawet on znużył się trwającą bez końca walką, wbił miecz w grunt i wezwał na pomoc Płomień Ziemi.
Z Wieczornej pieśni Anajo
Gdy Rael padł, miejsce na czele oddziału zajął Viruk. Oszołomiła go furia bitewna. Był w ekstazie. Po jego lewej stronie jechał Niclin, a z tyłu trzydziestu pozostałych przy życiu Awatarów. Mknął przed siebie, strzelając z łuku zhi, aż nagle w pewnej chwili zauważył po lewej skupisko ognistych rur z brązu. Zapomniał o właściwej misji i skierował wierzchowca w ich stronę. Awatarowie podążyli za nim.
– Zapasy! – krzyczał Niclin. – Musimy zniszczyć zapasy!
Viruk go zignorował – i w ten sposób nieświadomie odciągnął oddział od ukrytych drutów i wykopów. Almekowie pierzchali przed nimi i Viruk wycelował w beczkę stojącą u podstawy najbliższej rury, jakieś sześćdziesiąt jardów od niego. Gdy uderzył w nią impuls, beczka eksplodowała. Buchnęły z niej płomienie i dym. Ogień ogarnął dwie sąsiednie beczki.
Nastąpił wybuch, od którego cała machina uniosła się wysoko w powietrze. Spadła na drugą rurę, wyrywając ją z podstawy. Skupieni wokół Almekowie uciekli przed Awatarami. Ognistych rur było z górą pięćdziesiąt. Viruk i jego jeźdźcy wysłali serię impulsów z łuków zhi w otaczające je beczki.
Doszło do kolejnych eksplozji. Dym i ogień buchnęły ku niebu. Pole bitwy spowiła gęsta szara mgła.
Niclin podjechał do Viruka.
– Zapasy, ty durniu! – zawołał. – Musimy zniszczyć czarny proszek!
Viruk popędził konia kopniakiem, ponownie kierując się ku wzgórzom. Pozycje zajęła tam kompania almeckich żołnierzy. Ich ogniste pałki zagrzmiały i kilkunastu Awatarów padło na ziemię.
Viruk skierował zmęczonego wierzchowca w górę zbocza. Niclin i szesnastu ocalałych Awatarów podążyło za nim.
Gdy już wjechał na szczyt, ujrzał obóz nieprzyjaciela oraz nakryte płachtami brezentu zapasy.
Obozu broniło około stu ustawionych w półokrąg kralów.
Viruk nie wahał się ani chwili. Spiął wierzchowca i popędził cwałem w dół zbocza.
Gdy Awatarowie wyjechali na otwarty teren, rozpostarli się w wachlarz. Almeccy żołnierze zdążyli już wbiec na szczyt wzgórza za ich plecami i strzelali do nich z góry. Po pierwszej salwie padło pięć koni. Jeźdźcy runęli na ziemię. Druga powaliła siedem kolejnych wierzchowców. Sześciu pozostałych wojowników dotarło do szeregu kralów.
Potężne bestie runęły na Awatarów.
– Zajdźcie je z flanki, z lewej i z prawej! – zawołał Viruk. Niclin skręcił w prawo. Jeden z Awatarów popędził za nim. Trzech pozostałych jeźdźców pomknęło w lewo. Krale podzieliły się na dwie grupy, chcąc przeciąć im drogę.
Viruk wpadł w powstałą pośrodku lukę. Trzy krale zawróciły ociężale, chcąc go powstrzymać. Viruk zastrzelił dwa i runął szarżą na trzeciego. Pazury bestii błysnęły, rozpruwając gardło wałacha. Koń padł na ziemię. Viruk przetoczył się w bok i strzelił prosto w oblicze krala.
Zbliżały się już następne bestie. Odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę odległego o trzysta jardów obozu.
Z kryjówek wokół niego wypadło kilkunastu żołnierzy. Kiedy wystrzelili, Awatar rzucił się w prawo. Zrobił to jednak za wolno i ołowiana kula trafiła go w udo.
Przetoczył się na plecy i zobaczył, że krale są już bardzo blisko. Zerwał się z ziemi i zastrzelił trzy z nich. Potem usłyszał tętent. Odwrócił się w prawo i zobaczył pędzącego ku niemu cwałem Niclina.
Zagrzmiała kolejna salwa. Pociski rozszarpały ciało jeźdźca, zrzucając go z siodła. Viruk podbiegł do przerażonego wałacha, złapał za łęk, skoczył na siodło i popędził w stronę almeckich żołnierzy. Większość z nich dopiero ładowała broń. Dwóch zdążyło wystrzelić. Jeden pocisk chybił, ale drugi trafił Viruka wysoko w pierś.
Koń wpadł cwałem do obozu. Viruk ominął zapasy i podjechał do nadrzecznego wału. Zsunął się z siodła i wdrapał na strome zbocze. Krale były już blisko. Viruk upadł na kolana, czekając spokojnie, aż bestie dotrą do podstawy zbocza. Jak wszyscy Awatarowie, wiedział, że dzisiaj zginie. Pomyślał o swym ogrodzie. Uśmiechnął się, wyobrażając sobie zaskoczenie, jakie pojawi się na twarzy Kale’a, gdy ten się dowie, że Awatar zapisał mu w testamencie dom z ogrodem oraz cały swój majątek.