Suryet i Probierz zatrzymali się przed wodospadem. Z chaszczy wokół nich wyłonili się wojownicy Anajo. Jednooki Lis uściskał Probierza, a potem podszedł do Sofarity.
– Zatrzymamy ich tutaj – zapewnił. – Ty musisz iść dalej.
Wyciągnęła rękę i uścisnęła jego ramię. Wypełniła go moc.
– Dziękuję – rzekł z szerokim uśmiechem.
– Ja również ci dziękuję – powiedziała. – To drobiazg w porównaniu z uratowaniem mi życia.
Podszedł do nich Talaban. Jednooki Lis coś do niego powiedział, ale Awatar nie zrozumiał ani słowa.
– Chce cię przywitać – przetłumaczył Probierz. – Mówi też, że z północy nadciąga druga armia.
– Musimy zająć pozycje obronne – stwierdził Talaban. – W jakimś wąskim przejściu, łatwym do utrzymania.
Probierz przetłumaczył jego słowa Jednookiemu Lisowi. Obaj mężczyźni wymienili szybko kilka zdań.
– Mówi, że jest tu takie miejsce. Ale z taką garstką ludzi nie utrzymamy go długo. Może dzień.
– Potrzebuję dwóch dni – oznajmiła Sofarita. – Co najmniej.
– Damy ci je, jeśli tylko będzie to możliwe – obiecał Talaban.
W Dolinie Kamiennego Lwa mijały lata i robotnicy zżywali się ze sobą coraz bardziej. Z początku dziwiło to Yashę. Co innego zgodzić się na dwudziestoletni kontrakt w zamian za obietnicę bogactwa, a co innego przepracować niekończące się, pełne ponurej monotonii lata. Okazało się jednak, że wcale nie były ponure. Praca sprawiała im radość, zwłaszcza gdy kończyli „kolejne kondygnacje budowli. Jej dodatkową zaletą była przedłużona młodość i siła robotników. Mijały lata, a na głowie żadnego z nich nie pojawił się choćby jeden siwy włos. Ludzie byli żywotni i pełni energii.
Wszyscy z wyjątkiem Świętego, który z każdym dniem stawał się starszy i bardziej wątły.
To było tak, jakby sam brał na swe barki brzemię mijających lat. Z początku robotników niepokoiły zachodzące w nim zmiany, ale stopniowo pokochali go za to, co się z nim działo. Jego fizyczny upadek ostro kontrastował z ich wieczną młodością.
Gdy dotarły do nich wieści o straszliwej wojnie, która szalała za mgłą poczuli się tu bezpieczni, a kiedy Anu zapewnił ich, że piramida ocali miasta i ich rodziny, zaczęli pracować jeszcze ciężej i z większym zapałem.
Gmach był już prawie gotowy i Yasha czuł z tego powodu dziwny smutek.
Stał w opustoszałym obozie i spoglądał na złotą piramidę. Milion dwieście tysięcy bloków wapienia i granitu, ważących łącznie trzy miliony ton, piętrzyło się na wysokość dwustu pięćdziesięciu stóp. Sto kamiennych poziomów, niektóre bloki ważące ponad dwadzieścia pięć ton.
To było monumentalne przedsięwzięcie.
Anu już przedtem podziękował robotnikom i wysłał ich na północ, każąc im się ukryć pośród wzgórz, za kamieniołomami.
– Nadciągają tu wrogowie – powiedział głosem tak słabym, że ci, którzy stali najbliżej, musieli powtarzać jego słowa pozostałym. – Ale nie będą was ścigać. Przyjdą do piramidy, a potem odpłyną na swych złotych okrętach. Daję wam słowo. Wrócicie do domów i otrzymacie całą obiecaną fortunę. A teraz odejdźcie z moim błogosławieństwem.
Yasha stał sam pod chatką Świętego. Anu kazał mu zostać, podczas gdy pozostali uciekną. Krzepki brygadzista spojrzał na porzucone szopy, w których jeszcze niedawno mieszkały dziwki, zastanawiając się, z iloma kobietami spał w ciągu bezczasowych dziesięcioleci, które przepracował w tym miejscu.
Drzwi chaty otworzyły się ze skrzypnięciem i Anu wyszedł w światło dnia. Poruszał się powoli i z bólem. W dłoniach trzymał kilka zwojów papirusu.
– Dziękuję, że zaczekałeś – rzekł.
– Musimy już iść, Święty – niecierpliwił się brygadzista. – Poniosę cię.
– Ja stąd nie odejdę, Yasho. Ale możesz mnie ponieść. – Wyciągnął drżącą rękę i wskazał na piramidę. – Zanieś mnie tam. Na szczyt.
Drabiny nadal były na miejscu. Yasha podniósł staruszka i ruszył w stronę piramidy. Potem wziął Anu na barana i wspiął się na sam jej szczyt. Był on płaski, gdyż Święty nalegał, by piramida nie miała zwieńczenia. Yashy wydawało się to dziwne, ponieważ pod każdym innym względem była ona doskonała.
Anu usiadł na złocistym kamieniu i obaj mężczyźni razem spojrzeli na dolinę.
– Dawno temu złożyłem ci obietnicę, Yasho – zaczął Święty. – Powiedziałem, że ta piramida będzie służyła nie tylko Awatarom, lecz również całemu światu. Gdy zaśpiewa swą pieśń, zbawi nas od złego. Wrogowie przestaną nam zagrażać.
– To piękna budowla – stwierdził brygadzista. – Będzie stała przez całą wieczność.
– Nie – zaprzeczył Anu. – Nie postoi nawet roku. Muzyka, którą stworzyłem, jest bardzo potężna. Gdy już się zacznie, przeżre się przez bloki, zamieniając je w pył. Wiatr rozniesie go po całej Ziemi i nie pozostanie nawet ślad.
– Dlaczego, Święty? – zapytał przerażony Yasha.
Siedzimy na ogromnym i wspaniałym źródle mocy, Yasho. Tak jak w przypadku każdej mocy, można jej użyć dla dobrych albo dla złych celów. Gdybym zostawił tu piramidę, prędzej czy później znalazłby się ktoś, kto nadałby Muzyce nową postać. – Uśmiechnął się ze smutkiem. – I tak w najbliższych stuleciach nie zabraknie prób powtórzenia tego, co udało nam się tu osiągnąć. Być może komuś się uda. Nie jestem aż tak arogancki, żeby sądzić, iż jestem jedynym człowiekiem, którego kiedykolwiek pobłogosławiło Źródło. – Poklepał brygadzistę po ramieniu. – Czas już zwalnia bieg, Yasho, a musimy jeszcze omówić pewne sprawy. W miastach pozostało niewielu Awatarów i władza przeszła w ręce vagarskiej Rady. Wojna spowodowała straszliwe zniszczenia i Rada z pewnością nie zechce honorować obietnicy złożonej przez Awatara. Zwłaszcza takiej, która doprowadziłaby do opróżnienia skarbca. Robotnicy wrócą do miasta i przekonają się, że nie ma dla nich zapłaty. Mój człowiek, Shevan, mówi im to właśnie w tej chwili. Informuje też, że ty zajmiesz się wypłaceniem należnych im pieniędzy. Że spełnisz moją obietnicę.
– A jak mam to zrobić, Święty?
Anu podał mu dwa zwoje, które trzymał w dłoniach.
– Pierwszy to mój testament. Wszystko, co mam, zostawiam tobie. Niewykluczone jednak, że tego testamentu również nie zechcą honorować. Nie jestem pewien. Na drugim zwoju jest mapa pokazująca, gdzie zakopałem dwanaście skrzyń wypełnionych złotymi monetami. To wystarczy, żeby zapłacić wszystkim robotnikom. I każdej dziwce, która jeszcze ma żetony.
– Postąpiłbyś głupio, gdybyś powierzył mi tak wiele złota – zauważył Yasha. – Czemu nie dałeś go Shevanowi?
– Nieraz w życiu postępowałem głupio, Yasho. Nikt, kto kiedykolwiek zaczerpnął oddechu, nie może twierdzić, że jest inaczej. W tym przypadku mam jednak rację. Jesteś dumnym, honorowym człowiekiem. Może nie powierzyłbym ci żony albo córki, ale to tylko złoto. Wypłacisz je uczciwie i skrupulatnie.
– Masz rację – przyznał Yasha. – Zrobię to dla ciebie, Anu. – Wsadził z westchnieniem zwoje za pas. – Dlaczego chcesz tu zostać?
– Muszę to zrobić. Ja jestem zwieńczeniem. Ostatnim elementem Muzyki. A ty musisz odejść, Yasho. Zostaw mnie tu.
Rosły brygadzista wstał, a potem schylił się i pocałował starca w czoło.
– Ludzie o tobie nie zapomną Święty.
– Zapomną – zapewnił z uśmiechem Anu. – Zapominają o wszystkich. Idź już!
Yasha podszedł do drabiny, spojrzał po raz ostatni na białobrodego staruszka siedzącego na kamiennym szczycie, a potem zszedł na dół.
Talaban zorientował się, że jego łuk zhi wyładował się całkowicie i skoczył z głazu prosto w grupę Almeków. Uderzył mieczem, przecinając szyję pierwszego z nieprzyjaciół, a jego sztylet wbił się w pierś drugiego. Probierz wypadł z ukrycia w towarzystwie kilku wojowników Anajo. Razem wdarli się w szyki wroga.