Z ust Sofarity wyrwał się stłumiony krzyk. Ro zwrócił się w jej stronę i zauważył, że zaczęła drżeć. Wstał i objął kobietę, mocno tuląc jej sztywne ciało. Osunęła się na niego, omal nie strącając obojga w przepaść. Ro zdołał z wysiłkiem zachować równowagę. Sofarita szeroko rozłożyła ramiona. Nadal były sztywne, nie mogła zgiąć ich w stawach. Próbowała coś powiedzieć, ale jej język nie był w stanie uformować słów.
– Jestem tutaj – powiedział Ro. – Jestem z tobą. Przypomnij sobie rytuały. Wykonaj je ze mną.
Z początku nie było reakcji. Potem ogarnął go straszliwy ból. Jego ciało kruszyło się niczym szkło. Ro stłumił panikę, skupiając się instynktownie na realności ciała, na miękkich, wilgotnych tkankach łączących się w silne mięśnie, na krążeniu gęstej, ciepłej krwi.
Muzyka wciąż narastała w jego umyśle, przeradzając się w majestatyczną symfonię, pieśń wielką jak cały wszechświat. Zalała ich oboje.
Sofarita opuściła głowę na jego ramię. Jej ręce opadły. Ro czuł pod dłońmi ciało kobiety, miękkie i ciepłe. Położył ją na skale i klęknął obok niej.
– Powiedz coś – poprosił. – Pokaż mi, że żyjesz.
Otworzyła oczy.
– Moc mnie opuściła – oznajmiła. – Znowu jestem kobietą. Jak udało cię się stworzyć tę Muzykę?
– Nie była moja.
Westchnęła i spróbowała usiąść.
– Nie jestem już boginią, Ro. Jestem tylko vagarską kobietą.
– Jesteś kobietą, którą kocham – odparł, zaskoczony własnymi słowami. Czekał na słowa odrzucenia, wiedząc, że będą delikatne, ale oparzą go niczym ogień.
– Ja też cię kocham – wyznała. – Wiedziałam o tym już tej nocy, gdy uratowałeś mnie przed Almeią, kiedy położyłeś się przy mnie i ogrzałeś mnie własnym ciałem.
Nagle rozszalał się potężny wicher. Ro uczepił się skały. Podmuch pchnął na niego Sofaritę.
Na niebie rozjarzyło się oślepiające światło. Ro uniósł wzrok i zobaczył drugie słońce, rozświetlające skłębione chmury. Od przedzielającej świat ściany dobiegł przeraźliwy jęk. Posypały się z niej głazy. Potem z potężnym szarpnięciem ściana oderwała się od ziemi, wraz z położoną dalej krainą. Uniosła się ku niebu, mocno się przechylając. Następnie wiszącym w powietrzu lądem targnęło potężne trzęsienie ziemi. Płaskowyż rozszczepił się na dwoje. Obie części nadal unosiły się ku drugiemu słońcu. Coś zalśniło w powietrzu niczym złoty ptak. Ro zobaczył, że to okręt, który przeszył powietrze i rozbił się na unoszącym się lądzie. Pojawiły się kolejne okręty, jakby przyciągało je niewidzialne tornado.
Na niebie zapłonął pierścień ognia, szeroki na setki mil. Pęknięty płaskowyż pomknął ku niemu. Kraina Almeków zniknęła na oczach Ro. Pierścień ognia zaczął się zamykać, kurcząc się z każdą chwilą.
Potem on również zniknął.
Nie było już przed nimi ściany, nie było mrocznego, złowrogiego płaskowyżu. Na jego miejscu rozciągało się pustkowie.
– Trawa i drzewa wyrosną na nowo – stwierdziła Sofarita – a strumienie wypełnią się wodą. Życie powróci.
Ro wstał, ujął kobietę za rękę i odprowadził ją od krawędzi przepaści.
Nieco niżej spotkali Jednookiego Lisa, Probierza i Suryet. Żyło jeszcze czterech innych Anajo.
U wejścia na ścieżkę Ro ujrzał stertę ciał. Tuż za nią Probierz klęczał przy leżącym na ziemi Talabanie. Ro podbiegł do niego, sądząc, że Awatar jest tylko ranny. Gdy jednak znalazł się bliżej, ujrzał straszliwe rany i zimną nieruchomą twarz. Westchnął i z palącym wstydem przypomniał sobie gwałtowną radość, którą poczuł, gdy Sofarita mu powiedziała, że go kocha. Talaban oddał życie za to, by on mógł usłyszeć te słowa.
Podszedł do martwego Awatara i klęknął przy jego ciele.
– Zabił z towarzyszami przeszło dwudziestu – oznajmił Probierz w języku Anajo. – Nie cofnęli się. Talaban zginął ostatni. Próbowałem do niego dotrzeć, pomóc mu. Chciałem uratować mu życie, tak jak on uratował je mnie. Zobaczył, że biegnę ku niemu. Otaczali go ze wszystkich stron. Zginął w tej samej chwili, gdy wzeszło słońce. – Probierz wydobył sztylet i uciął kosmyk włosów Talabana. – Ułożę dla niego pieśń modlitewną która dotrze do wszystkich duchów Anajo. Powitają go wśród siebie.
– Cieszę się, że ocalałeś – rzekł Ro. – On byłby z tego zadowolony.
– Sądziłem, że zginę. Ale gdy wzeszło drugie słońce, Almekowie uciekli. I co teraz zrobisz, kwestorze Ro? Czy spróbujesz wrócić do swej kamiennej osady?
– Nie. Zostanę z wami, jeśli mnie przyjmiecie. Będę was uczył i uczył się od was. Znajdę jakiś sposób, by zapisać te wydarzenia w historii.
Probierz położył dłoń na czole Talabana.
– Zawsze będzie żył w moim sercu. I moi synowie dowiedzą się o nim. I ich synowie również. Jest teraz częścią Ludu. My nie zapomnimy.
Sofarita podeszła bliżej i Ro ujął jej dłoń. Patrzyła na martwego Awatara, ale nie czuł zazdrości, widząc łzy w jej oczach.
Epilog
W dniu zwanym przez ludzi Reshgaroth bogowie odeszli, by kontynuować swą wojnę w niebie, porzucając pola i lasy, góry i doliny. Powędrowali daleko za jasne gwiazdy, dosiadając srebrnych orłów. Zniknęli wszyscy oprócz jednego. Virkokka wiedział, że Lodowe Olbrzymy powrócą. Tylko on pozostał wśród Ludu, by chronić go przed zimną śmiercią.
Z Wieczornej pieśni Anajo
Na brzegach Luanu ludzie zbierali ciała poległych, gdyż po bitwie zawsze istniało niebezpieczeństwo zarazy. Zabitych Vagarów i Awatarów grzebano, natomiast z Almeków zdzierano ubrania i palono ich na wielkich stosach.
Trzech vagarskich robotników zrobiło sobie południową przerwę. Podeszli do brzegów Luanu i spryskali twarze chłodną wodą. Jeden z nich, młody cieśla imieniem Leshan, spojrzał na północ.
– Jest tam jeszcze jeden – oznajmił, wskazując na poczerniałego trupa, wystającego do połowy z wody.
– Zostaw go. Mam już dosyć – rzucił drugi.
Lubię robić to, za co mi płacą – sprzeciwił się Leshan. Wstał i podszedł do ciała. Leżało twarzą do ziemi. Ubranie zabitego było przypalone, a koszula podarta. Na skórze widać było czerwone i czarne oparzenia. Leshan nie potrafił określić, czy był on Vagarem, czy Almekiem. Obrócił z wysiłkiem zwłoki na plecy. Pierś mężczyzny naznaczyły straszliwe blizny, a większą część jego włosów strawił ogień, ale twarz pozostała gładka. Leshan go znał. Któż mógłby go nie znać? Był najgroźniejszym i najbardziej znienawidzonym ze wszystkich Awatarów.
Viruk otworzył oczy. Były jasnoszare i zimne. Potem jęknął.
– On żyje! – zawołał Leshan.
– Pewnie, że żyję – mruknął ranny. – Jestem bogiem, kretynie!
Viruk zamknął oczy i zazgrzytał zębami z bólu. Leshan opuścił dłoń do noża, który miał za pasem. Mógłby jednym pchnięciem zabić tego człowieka, wbić nóż głęboko w poparzoną szyję.
Zauważył, że Viruk otworzył oczy i przygląda mu się uważnie.
– Zasłużyłeś na śmierć – oznajmił Leshan.
Awatar uśmiechnął się i wsparł na łokciu.
– Nie rozumiem, dlaczego podludzie nie potrafią pojąć prostych faktów – stwierdził. – Nie dostajemy tego, na co zasługujemy, ty idioto. Dostajemy to, co dostajemy. A teraz, jeśli chcesz mnie pchnąć tym nożem, zrób to, a jeśli nie, to zawołaj chirurga. Może i jestem bogiem, ale ten bóg ma złamaną nogę.
Leshan potrząsnął głową z uśmiechem. Viruk cierpiał straszliwy ból. Był zdany na jego łaskę i niełaskę. A mimo to zasypywał go od niechcenia obelgami, rzucając wyzwanie śmierci.