– Obecnie jesteśmy w tym wraku właściwie bezbronni. Wystarczyłoby zaszpuntować uczciwie tunel, żebyśmy się podusili jak myszy. Wskazany jest zatem największy pośpiech, właśnie z uwagi na to, że w każdej chwili możemy zostać odkryci, a jakkolwiek hipoteza o agresywności „dubeltów” jest tylko moją ziemską mrzonką - mówił z pasją Inżynier - to jednak, niezdolny rozumować inaczej, proponuję, a właściwie żądam, abyśmy niezwłocznie przystąpili do naprawy wszystkich urządzeń, uruchomienia agregatów.
– Na jak długi oceniasz niezbędny do tego czas? - przerwał mu Doktor. Inżynier zawahał się.
– A widzisz… - ze znużeniem powiedział Doktor. - Dlaczego mamy się łudzić? Odkryją nas, zanim skończymy, bo, powiem to, choć nie jestem fachowcem, muszą upłynąć długie tygodnie…
– Niestety, to prawda - podjął Koordynator. - Poza tym będziemy musieli uzupełnić zapas wody, nie mówiąc już o kłopocie, jaki będziemy mieli z tą skażoną, która zalała spodnią kondygnację, nie wiadomo także, czy potrafimy we własnym zakresie sporządzić wszystko, co okaże się potrzebne dla uzupełnienia szkód.
– Następna wyprawa będzie niewątpliwie wskazana - zgodził się Inżynier - a nawet więcej wypraw, ale można je przedsiębrać w nocy, poza tym część nas, powiedzmy połowa albo dwu ludzi, powinna stale być przy rakiecie - ale dlaczego tylko my mówimy!? - zwrócił się niespodziewanie do trzech milczących słuchaczy sporu.
– W zasadzie powinniśmy jak najintensywniej pracować w rakiecie - i zarazem badać tutejszą cywilizację - powiedział wolno Fizyk. - Te zadania w znacznej mierze kolidują ze sobą. Ilość niewiadomych jest tak wielka, że nawet rachunek strategiczny niewiele pomoże. Jedno nie ulega wątpliwości - ryzyka, graniczącego z katastrofą, nie unikniemy bez względu na wybrany tryb postępowania.
– Widzę, do czego zmierzacie - wciąż tym samym niskim, znużonym głosem powiedział Doktor. - Chcecie przekonać samych siebie, że musimy podjąć dalsze wyprawy, mając zdolność zadawania potężnych, to znaczy atomowych ciosów. Ma się rozumieć - we własnej obronie. Ponieważ skończy się to tym, że będziemy mieli przeciw sobie całą planetę - nie mam najmniejszej ochoty uczestniczyć w tak pirrusowym przedsięwzięciu, które pozostanie pirrusowe nawet, jeśli oni nie znają energii atomowej… a to wcale nie jest pewne. Jaki rodzaj silnika poruszał to koło?
– Nie wiem - odparł Inżynier - ale nie atomowy. Tego jestem prawie pewien.
– To „prawie” może nas kosztować wszystko - powiedział Doktor. Odchylił się do tyłu i oparł głowę z zamkniętymi oczami o brzeg wiszącej bokiem szafy bibliotecznej, jakby nie miał więcej zamiaru się odezwać.
– Kwadratura koła - mruknął Cybernetyk.
– A gdybyśmy spróbowali… porozumieć się? - zaczął z ociąganiem Chemik. Doktor usiadł prosto i patrząc na niego, powiedział:
– Dziękuję ci. Zaczynałem się już naprawdę obawiać, że tego nikt nie powie!
– Ależ próbować porozumienia - to znaczy wydać się w ich ręce! - krzyknął Cybernetyk zrywając się z miejsca.
– Dlaczego? - spytał chłodno Doktor. - Możemy się pierwej uzbroić, nawet w miotacze atomowe - ale nie będziemy się podkradać nocą do ich miast czy fabryk.
– Dobrze, dobrze… Więc jak sobie wyobrażasz taką próbę porozumienia?
– Tak, powiedz - dodał Koordynator.
– Przyznaję, że nie powinniśmy go próbować w tej chwili - odparł Doktor. - Im więcej zdołamy naprawić urządzeń na statku, tym, rzecz prosta, lepiej. Powinniśmy się też uzbroić - chociaż nie muszą to być miotacze atomowe… Potem - część z nas zostanie przy rakiecie., a część, dajmy na to trzech, pójdzie do miasta. Dwaj zostaną z tyłu, aby mogli dobrze obserwować trzeciego, który będzie starał się porozumieć z mieszkańcami…
– Wiesz wszystko bardzo dokładnie. Wiesz nawet, oczywiście, kim będzie ten, kto wejdzie do miasta - złowróżbnym głosem powiedział Inżynier.
– Tak. Wiem.
– A ja nie pozwolę ci popełniać na moich oczach samobójstwa! - krzyknął Inżynier, zerwał się na równe nogi i przyskoczył do Doktora, który nie podniósł nawet głowy. Inżynier drżał cały. Nie widzieli go jeszcze tak wzburzonym.
– Jeżeli przeżyliśmy - wszyscy! - taką katastrofę, jeżeli udało się nam wydostać z tego grobu, w który zamieniła się rakieta, jeżeli wyszliśmy cało, biorąc na siebie nieobliczalne ryzyko lekkomyślnych eskapad - jak gdyby planeta, obca planeta, była terenem do spacerowych wycieczek - to nie po to, aby przez jakieś przeklęte mrzonki, przez banialuki! - gniew dusił go po prostu. - Wiem, o co ci idzie - krzyczał z zaciśniętymi pięściami. - Posłannictwo człowieka! Humanitaryzm! Człowiek wśród gwiazd! Prawość! Bałwan jesteś ze swoimi idejkami, rozumiesz?! Nikt nie chciał nas dziś zabić! Nie zasypywano żadnego masowego grobu! Co? Prawda?! Co? - pochylał się nad Doktorem, który popatrzył nań i wtedy Inżynier umilkł.
– Chciano nas zabić. I bardzo możliwe, że to był grób pomordowanych - powiedział Doktor, a wszyscy widzieli, z jakim wysiłkiem zachowywał spokój. - A pójść do miasta trzeba.
– Po tym, cośmy zrobili? - odezwał się Koordynator. Doktor drgnął.
– Tak - powiedział. - Spaliliśmy trupa… tak. Róbcie, co uważacie za właściwe. Postanawiajcie. Ja się - podporządkuję.
Wstał i wyszedł, przekraczając bokiem poziomo otwarte drzwi. Zamknął je za sobą. Patrzyli na nie przez chwilę, jakby w oczekiwaniu, że rozmyśli się i wróci.
– Niepotrzebnie się tak uniosłeś - powiedział cicho Koordynator do Inżyniera.
– Wiesz doskonale - zaczął Inżynier, ale popatrzywszy mu w oczy, powtórzył ciszej:
– Tak. Niepotrzebnie.
– Doktor ma słuszność w jednym - powiedział Koordynator. Podciągnął osuwający się bandaż. - To, cośmy odkryli na północy, nie składa się z tym, co widzieliśmy na wschodzie. Szacując z grubsza, miasto znajduje się tak daleko od nas, jak fabryka - w linii powietrznej niewiele ponad trzydzieści, trzydzieści piąć kilometrów.
– Więcej - powiedział Fizyk.
– Możliwe. Otóż nie sądzę, żeby na południu albo na zachodzie znajdowały się jakieś elementy ich cywilizacji równie blisko - bo z tego by wynikało, że spadliśmy w samym środku jakiegoś lokalnego „pustkowia cywilizacyjnego”, „cywilizacyjnej próżni” o średnicy sześćdziesięciu kilometrów - byłby to zbyt dziwny, a przez to i nazbyt nieprawdopodobny przypadek. Zgadzacie się ze mną?
– Tak - powiedział Inżynier. Nie patrzył na nikogo.
– Tak - skinął głową Chemik i dodał: - Od początku należało mówić tym językiem.
– Podzielam skrupuły Doktora - ciągnął Koordynator - ale jego propozycję uważam za naiwną i nieprzystosowaną do sytuacji. Nie dorastającą do niej. Reguły kontaktu z obcymi istotami są wam znane, ale nie przewidują sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się - jako bezbronni prawie rozbitkowie, mieszkańcy wkopanego w ziemię wraka. Musimy oczywiście naprawiać uszkodzenia statku, równocześnie jednak zachodzi wyścig w zbieraniu informacji - między nami i nimi. Jak dotąd, my jesteśmy górą. Tego, który zaatakował nas, zniszczyliśmy. Nie wiemy, dlaczego to zrobił. Może naprawdę przypominamy jakichś ich wrogów - to też trzeba, w miarę możliwości, stwierdzić. Wobec tego, że uruchomienie statku nie jest w najbliższej przyszłości realne, musimy być przygotowani na wszystko. Jeżeli cywilizacja, która otacza nas, jest dość wysoka - a sądzę, że to właśnie zachodzi - to, co zrobiłem - cośmy zrobili - w najlepszym razie tylko opóźni nieco odnalezienie nas. Główny wysiłek musimy - teraz - skierować na uzbrojenie.
– Czy mogę coś powiedzieć? - odezwał się Fizyk.
– Mów.
– Chciałbym wrócić do punktu widzenia Doktora. Jest on - powiedziałbym - przede wszystkim emocjonalny, ale stoją za nim także inne argumenty. Znacie wszyscy Doktora. Wiem, że nie byłby zachwycony tym, co mogę przytoczyć w obronie jego propozycji - ale powiem to. Otóż bynajmniej nie jest obojętna sytuacja, w której nastąpi pierwszy kontakt między nami i - nimi. Jeżeli oni przyjdą do nas - przyjdą po… śladach. Wtedy o porozumieniu trudno wręcz będzie myśleć. Nastąpi bez wątpienia atak, a my będziemy zmuszeni walczyć o życie. Jeżeli natomiast my wyjdziemy ku nim - szansa porozumienia, chociaż nikła, będzie jednak istniała. Tak więc ze strategicznego stanowiska lepiej zachować inicjatywę i aktywność, bez względu na to, jakie można o tym wygłaszać opinie moralne…
– No dobrze, ale jak to ma wyglądać w praktyce? - spytał Inżynier.
– W praktyce nic się na razie nie zmieni. Musimy mieć broń - i to jak najszybciej. Chodzi o to, abyśmy, zaopatrzywszy się w nią, przystąpili do prób kontaktu - ale nie na zbadanym terenie.
– Dlaczego? - spytał Koordynator.
– Dlatego, ponieważ jest wysoce prawdopodobne, że zanim jeszcze dotrzemy do miasta, zostaniemy uwikłani w walkę. Nie porozumiesz się z istotami, które pędzą w tych tarczach - są to najgorsze warunki, jakie sobie można wyobrazić.