Выбрать главу

– Mówił „biosocjozwarcie”. To musi być coś innego.

– Ale coś bliskiego. W grupie istnieje adhezja - wzajemne przyciąganie, czyli że grupa jest niejako skazana sama na siebie, izolowana od społeczeństwa.

– To szalenie mgliste. Cóż oni tam w końcu robią?

– Ależ jakże chcesz, żebym ci powiedział? Wiem tyle, co ty. Przecież zachodzą nieporozumienia i przesunięcia znaczeń podwójne - nie tylko z naszej strony, ale tak samo między kalkulatorem i dubeltem z drugiej! Może mają specjalna dyscyplinę naukową - „prokrustykę”, teorię dynamiki talach grup! Planują z góry typ działań, konfliktów i wzajemnych przyciągań w jej obrębie, funkcje są tak rozłożone i zaplanowane, żeby powstała swoista równowaga, wymiana, krążenie gniewu, strachu, nienawiści, żeby te uczucia spajały ich i zarazem żeby nie mogli znaleźć wspólnego języka z kimkolwiek spoza grupy…

– To są twoje prywatne wariacje na temat schizofrenicznych mętniactw kalkulatora - a nie żadne tłumaczenie! - krzyknął Chemik.

– Jest bardzo wyczerpany - powiedział Doktor. - Najwyżej jedno jeszcze, dwa pytania. Kto chce je zadać?

– Proszę, możesz zająć moje miejsce. Może pójdzie ci lepiej.

Milczeli chwilę.

– Ja - powiedział Koordynator.

– Skąd wiedziałeś o nas? - rzucił w mikrofon.

– Informacja - meteoryt - statek - odpowiedział po chwili kalkulator, wymieniwszy kilka krótkich, chrapliwych dźwięków z dubeltem. - Statek - innej planety - promienie kosmiczne - degeneracja istot. Pauza. Zadają śmierć. Pauza. Otorbienie szkliste celem likwidacji. Pauza. Obserwatorium. Pauza. Huk. Dokonałem - namiary - kierunek dźwięku - źródła huku - ognisko trafień rakieta. Pauza. Poszedłem kiedy noc. Pauza. Czekałem - Obrońca otwarł otorbienie. Wszedłem. Jestem. Pauza.

– Ogłosili, że spadł statek z jakimiś potworami, tak? - spytał Inżynier.

– Tak. Że jesteśmy zdegenerowani pod wpływem promieniowania kosmicznego. I że zamierzają zamknąć nas, otorbić tą szklistą masą. Zrobił nasłuchowe namiary kierunków bombardowania, wyznaczył ich cel i w ten sposób znalazł nas.

– Nie bałeś się potworów? - rzucił Koordynator pytanie w mikrofon.

– „Nie bałeś się” to nic nie znaczy. Zaraz, jakie to było słowo? Aha, gniewiść. Może tak przetłumaczy.

Cybernetyk powtórzył pytanie dziwacznym żargonem kalkulatora.

– Tak - odparł prawie natychmiast głośnik. - Tak. Ale - szansa - jeden na milion obrotów planetarnych.

– Ma się rozumieć. Każdy z nas by poszedł - skinął ze zrozumieniem głową Fizyk.

– Czy chcesz zostać z nami? My - wyleczymy cię. Śmierci nie będzie - powiedział wolno Doktor. - Czy zostaniesz u nas?

– Nie - odpowiedział głośnik.

– Chcesz odejść? Chcesz wrócić - do swoich?

– Powrót - nie - odparł głośnik. Popatrzyli na siebie.

– Naprawdę nie umrzesz! Wyleczymy cię, naprawdę! - zawołał Doktor. - Powiedz, co chcesz zrobić, kiedy będziesz wyleczony?

Kalkulator zaskrzeczał, dubelt odpowiedział jednym, tak krótkim, że ledwo słyszalnym dźwiękiem.

– Zero - powiedział, jakby z wahaniem, głośnik. I po chwili dodał, jak gdyby niepewny, czy go dobrze zrozumieli:

– Zero. Zero.

– Nie chce zostać - wracać też nie - mruknął Chemik. - Może on… majaczy? Popatrzyli na dubelta. Jego bladoniebieskie oczy spoczywały na nich nieruchomo. W ciszy rozlegał się jego powolny, głuchy oddech.

– Dosyć tego - powiedział Doktor, wstając. - Wyjdźcie wszyscy.

– A ty?

– Przyjdę za chwilę. Zażywałem dwa razy psychedrynę, mogę jeszcze przy nim chwilę posiedzieć.

Kiedy ludzie wstali i ruszyli ku drzwiom, mały tors dubelta, dotąd podtrzymywany jakby niewidzialnym oparciem, załamał się naraz - jego oczy zamknęły się, głowa opadła bezwładnie w tył.

– Słuchajcie, ale to tylko my wypytywaliśmy jego, czemu on nas o nic nie pytał? - zreflektował się w korytarzu Inżynier.

– Owszem, przedtem pytał - odpowiedział Cybernetyk. - O stosunki panujące na Ziemi, o naszą historię, o rozwój astronautyki - jeszcze jakieś pół godziny, nimeście przyszli, mówił znacznie więcej.

– Musi być bardzo osłabiony?

– Na pewno. Wchłonął dużą dawkę promieniowania, wędrówka przez pustynię musiała go dobrze zmęczyć, tym bardziej że jest dosyć stary.

– Jak długo oni żyją?

– Około sześćdziesięciu obrotów planety, więc nieco mniej niż sześćdziesiąt naszych lat. Eden obraca się szybciej wokół Słońca niż Ziemia.

– Czym się odżywiają?

– To dosyć osobliwe. Zdaje się, że ewolucja przebiegała tu inaczej niż na Ziemi. Oni mogą bezpośrednio przyswajać niektóre substancje nieorganiczne.

– To rzeczywiście osobliwe - powiedział Inżynier.

– Ach, ta ziemia, którą wyniósł ów pierwszy!! - połapał się nagle Chemik. Przystanęli.

– Tak, ale w ten sposób odżywiali się przed tysiącami lat. Teraz nigdy tak normalnie nie postępują. Te cienkie kielichy na równinie, wiecie - to są jak gdyby ich „akumulatory żywności”.

– Czy to żywe istoty?

– Tego nie wiem. W każdym razie wychwytują wybiórczo z gleby substancje, które służą dubeltom za pożywienie, i magazynują je w „kielichu”. Jest ich wiele rozmaitych rodzajów.

– Tak, oczywiście, muszą je hodować czy raczej uprawiać - powiedział Chemik. - Na południu widzieliśmy całe zagony tych kielichów. Ale dlaczego ten, który trafił do rakiety, grzebał się w glinie?

– Bo kielichy wciągają się po zapadnięciu zmroku pod ziemię.

– Ależ i tak miał wszędzie dosyć ziemi, a wybrał akurat tę w rakiecie.

– Może dlatego, że była rozdrobniona, a on - głodny. Nie mówiliśmy o tym z naszym - astronomem. Możliwe, iż tamten naprawdę uciekał z tej doliny na południu…

– Moi drodzy, idźcie teraz spać - zwrócił się do Fizyka i Cybernetyka Koordynator - a my zabierzemy się do roboty. Dochodzi dwunasta.

– Dwunasta w nocy?

– A jakże. Już całkiem straciłeś, widzę, rachubę czasu?

– No, w tych warunkach…

Usłyszeli za sobą kroki. Z biblioteki wyszedł Doktor. Spojrzeli na niego pytająco.

– Śpi - powiedział. - Kiepsko z nim. Kiedyście wyszli, wyglądało mi już… - nie dokończył.

– Nie mówiłeś już z nim?

– Mówiłem. To znaczy - wydawało mi się, że to już, rozumiecie - spytałem go, czy moglibyśmy coś dla nich zrobić. Dla wszystkich.

– I co powiedział?

– Zero - powtórzył wolno Doktor, a im wydało się, że słyszą martwy głos kalkulatora.

– Pójdziecie teraz wszyscy i położycie się - rzekł Koordynator po chwili - ale skorzystam jeszcze z tego, że jesteśmy razem, i spytam was - czy startujemy?

– Tak - powiedział Inżynier.

– Tak - Fizyk i Chemik, niemal równocześnie.

– Tak - dodał Cybernetyk.

– A ty? Milczysz? Teraz? - spytał Koordynator Doktora.

– Zastanawiam się. Ja, wiecie, nie byłem nigdy tak bardzo ciekaw…

– Wiem, szło ci raczej o to, jak można im pomóc. Ale teraz wiesz już przecież, że…

– Nie. Nie wiem - cicho powiedział Doktor.

XIV

W godzinę potem po opuszczonej klapie ciężarowej zjechał Obrońca. Inżynier podprowadził go na dwieście metrów do szklistego muru, zaklęsającego w górze jak nie wykończone sklepienie, i zabrał się do dzieła. Ciemność gigantycznymi susami uciekała w głąb pustyni. Jaśniejsze od słońca, grzmiące linie cięć płatały lustrzaną ścianę, ociekające żarem płyty waliły się na ziemię, biały dym migotał nad kąpieliskiem. Inżynier zostawiał kawały budulca, by stygły, i dalej ciął anihilatorem, wyrębywał w sklepieniu okna, z których spływały płomieniście sople. W mętnej, na pół przeświecającej powłoce powstały szeregi czworobocznych dziur, ukazały się w nich studnie gwiaździstego nieba. Dym słał się zwojami po piasku, w żyłach szklistego ogromu coś postękiwało, trzeszczało, obłomki zachodziły ciemnym żarem, na koniec Obrońca podjechał tyłem do rakiety. Inżynier badał na odległość promieniowanie szczątków. Liczniki brzęczały ostrzegawczo.

– Musielibyśmy czekać co najmniej cztery doby - powiedział Koordynator - ale puścimy tam Czarnego i oczyszczacze.

– Tak, radioaktywność jest znaczna tylko na powierzchni. Porządny strumień piasku pod ciśnieniem da jej radę. A szczątki zgromadzi się na jednym miejscu i zakopie.

– Można by je władować do osadnika, w rufie - Koordynator patrzał w zamyśleniu na wiśniowo nabiegły żar zwalisk.

– Myślisz? Po co? - zdziwił się Inżynier. - Nie będziemy z tego nic mieli, nieużyteczny balast.

– Wolałbym nie zostawiać radioaktywnych śladów… Nie znają energii atomowej i lepiej, żeby jej nie poznali…