- A pani?
- Ja wolę nic nie wiedzieć. To czasem wygodniej i bezpieczniej. Mam nadzieję, że nikt mnie nie znajdzie w lesie z rozbitą czaszką. A co do pana, majorze — niebieskooka rozejrzała się i pochylając ciemną głowę w stronę oficera milicji zniżyła głos — radziłabym się zainteresować naszymi „złotymi dziećmi”.
- „Złotymi dziećmi”?
Jeszcze jedno spojrzenie dookoła.
- Na przykład córeczką pana doktora Workuckiego. Albo synkiem inżyniera Bełkowskiego. Czy też dwiema pociechami naszej uroczej gospodyni. Są i inni. Michalak powie o nich panu więcej niż ja. Zresztą mogę się mylić.
- Jak to mam rozumieć?
- Już i tak panu za dużo powiedziałam.
Major zerknął na zegarek. Minęła dziewiąta wieczór.
- Niestety, na mnie czas — zauważył.
Przystojna sąsiadka uśmiechnęła się złośliwie.
- Szkoda, że pan już musi iść. Tak się nam mile gawędziło. Ale mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy i dokończymy naszej interesującej rozmowy.
- Pan major nas opuszcza? — Marysieńka Kowalska zjawiła się przy stoliku. — Haneczko, widocznie źle bawiłaś naszego drogiego gościa.
- Robiłam, co mogłam, ale nie mam żadnych szans u majora.
- Nie żartuj! — właścicielka kawiarni zrobiła zrozpaczoną
minę. — Czy naprawdę pan wychodzi?
- Czeka mnie powrót do Warszawy, łaskawa pani.
- Och, to nie problem. Może pan przenocować u nas — wyjaśnił doktor Workucki — w lokalu Towarzystwa Przyjaciół Podleśnej. To ten zamknięty pokój obok, mamy tam amerykankę i komplet pościeli. Często się zdarza, że ktoś przyjeżdża do Podleśnej i musi tu przenocować, dlatego jesteśmy przygotowani na taką ewentualność. A w ogóle mam nadzieję, że pan przeniesie się do Podleśnej?
- Sądzę, że w przyszłości wykombinuję sobie jakiś nocleg w lokalu posterunku MO. Dzisiaj przyjechałem tylko rozejrzeć się w nowym miejscu pracy.
- Gdyby pan major chciał — wtrąciła pani Rozmarowiczowa — w naszej willi mamy wygodny pokój gościnny. Z osobnym wejściem przez taras z ogrodu. Chętnie go oddam do dyspozycji naszego opiekuna i obrońcy.
- Bardzo dziękuję — wymawiał się oficer — ale dzisiaj muszę koniecznie być w Warszawie, a jutro rano umówiony jestem w komendzie wojewódzkiej.
- Mam nadzieję, że wkrótce pana tu zobaczymy — pani Kowalska zrezygnowała wreszcie z zatrzymywania majora i wyciągnęła do niego swoją pulchną rączkę.
- Naturalnie, naturalnie — oficer z całą galanterią pocałował podaną mu dłoń.
Sierżant Michalak z wyraźnym ociąganiem podniósł się z miejsca obok pięknej kelnerki. Widać było, że chętnie zostałby tu dłużej, ale uważał za swój obowiązek wyjść razem ze zwierzchnikiem.
- Jeśli chcecie, kolego, to pozostańcie. Nie krępujcie się moją osobą — Niewarownemu zrobiło się żal młodego chłopaka.
- Ależ nie. Odprowadzę pana majora na stację
- słabo zaprotestował sierżant.
- Sam trafię.
- Ale...
- Nie bójcie się o mnie. Mówiliście — śmiał się major — że Podleśna jest najbezpieczniejszą miejscowością w całym województwie, a teraz koniecznie chcecie towarzyszyć mi do
stacji?
- Tu pana majora jeszcze nie znają. Gotów się ktoś przyczepić.
- To mnie poznają i będą tego żałowali. Broń mam zawsze przy sobie — major znacząco poklepał się po kieszeni, gdzie miał tylko papierosy i zapałki.
Michalak, zadowolony z takiego obrotu sprawy, z powrotem usiadł przy stoliku. Major zaś ukłonił się obecnym i skierował do szatni. Za nim wyszła jego sąsiadka i pani Kowalska, uważająca za swój obowiązek odprowadzić gościa do wyjścia. W szatni znalazł się także Adam Rembowski.
- Ale ze mną nie chciał się pan pożegnać — zauważyła złośliwie pani Haneczka. — Wobec tego ukarzę pana i wyjdę z nim razem.
- Cała przyjemność po mojej stronie — Niewarowny powiedział to tonem człowieka, którego w tej chwili strasznie bolą zęby.
- Ja też wychodzę — oświadczył Rembowski
- pójdziemy więc razem.
- Zdaje się, że pan przewodniczący w innym kierunku. Na Akacjową?
- Pan jest pierwszy dzień w Podleśnej, a tak dobrze wie, gdzie kto mieszka — roześmiał się Rembowski.
- Będziemy mieli prawdziwą pociechę z naszego komendanta. A co do kierunku drogi, to chętnie przejdę się na stację i z powrotem do domu. Trochę mnie głowa boli. Pewnie po tym czerwonym winie.
- A ja pojadę kolejką jeden przystanek — dodała ich towarzyszka.
- Jeśli pani pozwoli, odprowadzę ją do domu - rycersko zaofiarował się przewodniczący rady.
- Żeby pana zaraz wzięli na języki i zrobili ze mnie pańską przyjaciółkę? Dziękuję. Mojej opinii nic nie zdoła bardziej popsuć, ale plotkarze dotychczas nie łączyli naszych nazwisk i nie powinnam pana na to narażać. Nawet dziwne, że podobno spałam ze wszystkimi mężczyznami w Podleśnej... prócz jej przewodniczącego — roześmiała się pani Haneczka. — Ale mówiąc poważnie, mieszkam przecież przy przystanku kolejki i doskonale trafię sama do domu. Niemniej, jeżeli chcemy zdążyć na pociąg, powinniśmy nareszcie opuścić ten lokal.
- Rozmawiałem z doktorem Workuckim — zaczął Rembowski, gdy wyszli na ulicę — że trzeba by coś zrobić, aby pomóc tej biednej Kwaskowiakowej. Rada nie dysponuje funduszami na taki cel, ale doktor obiecał, że Towarzystwo Przyjaciół Podleśnej wyasygnuje jakąś kwotę na zapomogę dla wdowy i ewentualnie zrobi dyskretnie zbiórkę wśród bogatszych członków. Natomiast gorzej jest ze znalezieniem pracy na miejscu. W Podleśnej o robotę, zwłaszcza dla kobiet, raczej ciężko.
Porozumiem się jeszcze z panią Kowalską. Może ona zatrudniłaby Kwaskowiakową w swojej kawiarni?
- Nie życzę nikomu takiej szefowej jak Marysia. Ona tylko z pozoru jest słodka i grzeczna. Naprawdę to kobieta bezwzględna, dla której pieniądz jest wszystkim. Nie bez powodu pracownice kawiarni zmieniają się prawie co miesiąc.
- Chyba nie jest tak źle, pani Haneczko — zaprotestował Rembowski. — Przecież panna Ela pracuje tam przeszło dwa lata. Wcale nie wygląda na niezadowoloną.
- Już ja dobrze wiem, co mówię. Elka tak długo wytrwała w „Marysieńce”, bo przede wszystkim dobrze zarabia. Opłaci się jej strzelanie oczyma. Każdy z was zawsze jej zostawi przynajmniej dwa złote. A poza tym Marysia Kowalska jest zbyt sprytna, aby zadzierać z Bełkowskim i na zachowanie Eli patrzy przez palce. Której by pozwoliła siedzieć z gośćmi przy stoliku, tak jak dzisiaj? Na pewno nieraz ugryzie się w język, zanim coś Eli powie. Ale wobec innych pracownic nie odczuwa skrępowania. Czy to raz użalały mi się na szefową?
- Z Kwaskowiakową nie zdążyłem jeszcze porozmawiać — wyjaśnił major — ale my nie zostawiamy bez opieki wdów po naszych pracownikach. Na troje dzieci dostanie rentę sierocą. Poza tym wypłacono jej zapomogę i odszkodowanie z PZU. Jeśli chodzi o pracę, postaramy się i tę sprawę rozwiązać jak najpomyślniej dla całej rodziny zmarłego. Dzieci są w wieku szkolnym?
- Poza najmłodszym Mietkiem. Ma on dopiero sześć lat — odpowiedział Rembowski — a w Podleśnej nie ma przedszkola. Najbliższe w Ruszkowie, zresztą za małe i za ciasne nawet na potrzeby samego miasta. Umieszczenie tam dziecka z Podleśnej jest marzeniem ściętej głowy.
- W najbliższych dniach porozumiem się z panią Kwaskowiakową i spytam o jej plany na najbliższą przyszłość. W każdym bądź razie bardzo dziękuję za zajęcie się tą sprawą.
Nadjechał pociąg. Pani Hanka i major wsiedli do prawie pustego o tej porze wagonu. Rembowski pomachał im ręką na pożegnanie i zawrócił do domu.
- Może jednak odprowadzić panią?
- Naprawdę dziękuję. Tu mnie nikt nie ruszy. Znają mnie dobrze. Jestem przecież „tutejsza”. Prawdziwy złodziej nie kradnie na swojej ulicy. To samo w pewnym stopniu dotyczy i naszej miejscowej chuliganerii. Natomiast w pełni doceniam pańskie poświęcenie, bo wyczułam, że moje towarzystwo nie sprawia panu żadnej przyjemności, prawda?