Выбрать главу

- Ale cóż znowu! — ton głosu majora ledwie maskował eleganckie kłamstwo.

Pociąg zaczął zwalniać, zbliżając się do przystanku Podleśna Wschodnia. Pani Anna wyciągnęła rękę:

- Przepraszam za wszystkie złośliwości, jakimi dzisiaj pana uraczyłam. Proszę się nie gniewać. Jestem trochę rozbitkiem życiowym. W mojej sytuacji niełatwo jest żyć i mieszkać w Podleśnej. Gdyby się trochę nie bali i nie potrzebowali mnie, nie wytrzymałabym tutaj długo. Do widzenia.

Nie dopuszczając do pocałowania ręki, mocno uścisnęła dłoń majora i zręcznie wyskoczyła z wagonu. Pociąg ruszył.

CIEMNOZIELONY FIAT

Major Bronisław Niewarowny zameldował się następnego dnia w komendzie wojewódzkiej MO u starego. Zdał mu szczegółowy raport z pierwszych swoich kroków w Podleśnej i ze spostrzeżeń oraz powtórzył informacje uzyskane zarówno od sierżanta Michalaka, jak też i od poznanej w kawiarni „Marysieńka” mieszkanki osiedla.

Pułkownik cierpliwie wysłuchał długiej opowieści i zauważył:

- Pozwolicie, majorze, że wezwiemy kapitana Lewandowskiego i wspólnie odbędziemy małą naradę roboczą. Wprawdzie prowadzicie dochodzenie właściwie niezależnie jeden od drugiego, niemniej każdy powinien wiedzieć, co robi jego „konkurent".

Niewarownemu nie w smak była ta propozycja, nie mógł jednak oponować. Nie dlatego, iż uważał, że zwierzchnikowi należy zawsze ustępować. Po prostu trudno było znaleźć jakiś argument przeciwko wtajemniczeniu innego oficera dochodzeniowego w to, co mogło się przyczynić do wykrycia zabójcy starszego sierżanta. Przecież cały wysiłek aparatu śledczego, niezależnie od takich czy innych osobistych uprzedzeń, ukierunkowany był na jak najszybsze wykrycie przestępcy.

Kapitan Lewandowski, po zapoznaniu się z dotychczasowymi osiągnięciami starszego kolegi, powiedział z wyraźną nutką sarkazmu:

- Obawiam się, że pan major zbytnio demonizuje sprawę. Dla mnie jest ona zupełnie jasna. Jakiś bandzior zamordował milicjanta. Może sądził, że w ten sposób zdobędzie broń, a może miał zadawnione porachunki ze starszym sierżantem? Tajemnicze spacery? Nie przywiązywałbym do tego zbytniej wagi. Może Kwaskowiak lubił rano spacerować dla zdrowia? A może sprawdzał, czy w jego najbliższym rejonie wszystko jest w porządku? Wiemy przecież, że i później, po ubraniu się i zjedzeniu śniadania, komendant miał zwyczaj zaglądać na stację kolejki, właśnie dla przeprowadzenia podobnej lustracji.

Niewarowny chciał coś ostrego odpowiedzieć, pułkownik go uprzedził:

- Ale nie można tego pomijać.

- Naturalnie — kapitan skwapliwie przytaknął zwierzchnikowi — dlatego też uważam, że pomysł pana pułkownika, abyśmy obydwaj niezależnie od siebie prowadzili dochodzenia, jest doskonały. Każdy pójdzie tropem, który uzna za ważniejszy. Na tym sprawa może jedynie zyskać. Jestem bardzo wdzięczny majorowi za wiadomość o bimbrze, Augustyniaku i jego weselnych biesiadnikach. Chłop potrafi być pamiętliwym i mściwym. Już ja zajmę się tym towarzystwem. Zresztą, wydaje mi się, że wiem, kto jest mordercą.

- Kto?

- Miejscowy, chuligan, a właściwie początkujący złodziejaszek, Roman Wiatkowski, zwany „Czarnym Romkiem". On i jego banda. Ostatnio Kwaskowiak znowu podał go na kolegium orzekające za jakiś wybryk czy też bijatykę. Czarnemu Romkowi groziła kara co najmniej kilku miesięcy więzienia, a przy tym obawiał się, że jako recydywista stanie przed sądem. Są świadkowie, którzy słyszeli, jak odgrażał się: „ja pójdę siedzieć, ale Kwaskowiak będzie leżał”. Od momentu zabójstwa starszego sierżanta nikt w Podleśnej nie widział Wiatkowskiego ani jego kumpli. Jakby wyparowali lub wystartowali sputnikiem na księżyc. Już trzy dni moi ludzie szukają

ich w całym województwie, a komenda miejska na próżno penetruje wszystkie stołeczne meliny. Gdyby nie mieli nic na sumieniu, nie ukrywaliby się. A jeszcze w przeddzień zbrodni całe towarzystwo dobrze sobie popiło w jednej z knajp w Ruszkowie. To właśnie tamten łobuz odgrażał się Kwaskowiakowi.

Major znowu chciał coś wtrącić, ale stary i tym razem był szybszy:

- Bardzo się cieszę — stwierdził — że panowie tak zgodnie porozumieli się w sprawie metod prowadzenia dochodzenia. Przyjmuję do wiadomości, że kapitan zajmie się dołami, major zaś skupi całą swoją uwagę na tamtejszej śmietance towarzyskiej. Nie będę was, kapitanie, dłużej zatrzymywał, a ty, Bronek, jeszcze zostań chwilę.

- Nie mogę na niego patrzeć, a co dopiero słuchać tego przemądrzałego bubka — zauważył Niewarowny, skoro tylko drzwi zamknęły się za Lewandowskim.

Pułkownik roześmiał się.

- Idę o największy zakład, że kapitan w tej chwili to samo mówi lub myśli o tobie. Wyjątkowa „wzajemna miłość” od pierwszego wejrzenia! Ale nie zapominaj, że to jeden z najlepszych naszych oficerów dochodzeniowych. Jego wnioski mogą ci się nie podobać, bo jest przeciwnego zdania, ale bezstronnie mówiąc, wcale nie wiem, który z was ma rację.

- Na pewno ja!

- Zawsze podziwiałem twoją skromność, Broneczku... Wracając jednak do sprawy, skoro masz się poruszać wśród miejscowych notabli, byłoby dobrze, żebyś przynajmniej odprasował ten garniturek. A byłoby znacznie lepiej, gdybyś się ubrał w coś bardziej porządnego. Chyba masz?

- Koniecznie muszę z siebie zrobić małpę?

- Nie możesz się wyróżniać w ujemnym znaczeniu tego słowa. Pamiętaj, że musisz być przyjęty do tego grona jako „swój człowiek”. Naturalnie nieprędko zdobędziesz ich zaufanie, ale może któryś z tych ludzi nie- opacznie z czymś się wyda. Zastanawiam się, czy nie należałoby ciebie zaopatrzyć w jakiś przyzwoity wóz? Mamy właśnie skonfiskowanego Mercedesa. Odkryliśmy w nim skrytki do przewożenia złota i dolarów. Cudzoziemiec wolał zapłacić pięćdziesiąt tysięcy koron kaucji i na rozprawę się nie stawił, więc sąd orzekł przepadek mienia. Dobre auto to w takim towarzystwie najlepszy bilet wizytowy. Wszystkie papiery wozu będą na twoje imię.

- Jeżeli już mam się snobować i bawić w samochodziarza, to wolałbym coś skromniejszego. Może jakąś Syrenkę.

- Mowy nie ma. Im droższy wóz, tym bardziej będą cię szanowali. Doczekamy się tego, że będziesz „koty” rwał na tego

Mercedesa.

- Ale skąd u zwykłego majora milicji taki drogi

wóz?

- Nie bój się. Rozpuścimy plotkę, że masz brata milionera w Ameryce. A może wolisz w jakimś innym kraju, bo mnie nie robi różnicy. Na przykład twoja siostra wyszła za mąż za arcybogatego szejka arabskiego.

- Daj spokój. Nie mam żadnej siostry. Niech już będzie brat w USA. Ale Mercedesa nie wezmę. Ci, których to interesuje, na pewno znają mój życiorys lepiej ode mnie. To by mi wcale nie ułatwiło startu w Podleśnej. Przeciwnie.

- A co z mieszkaniem? Może byłoby dobrze skorzystać z zaproszenia tej, jak jej tam, Rozmarowiczowej? Znalazłbyś się od razu w centrum tego światka.

- Nie. To wprawdzie ma swoje zalety, ale także i wady. Mieszkanie tam byłoby nieco krępujące. A poza tym wolę unikać zbyt wielkiej kontroli. Urządzę się zupełnie wygodnie w jednym z pokojów w budynku posterunku.

- Jak chcesz — zgodził się pułkownik — mam nadzieję, że za parę dni przyniesiesz mi coś bardziej konkretnego.

Jeszcze tego samego popołudnia nowy komendant MO w Podleśnej zapytał sierżanta Michalaka o syna inżyniera Bełkowskiego.

- Dużo by na ten temat można było powiedzieć. Andrzej ma teraz dwadzieścia trzy lata. Uczyć się nie chciał. Matury nie zrobił. Sądownie nie karany i u nas nie notowany, ale nieraz dał się rodzicom we znaki. Jak mu była potrzebna forsa, wynosił z domu różne rzeczy i sprzedawał za bezcen. Nawet mnie proponował kiedyś kupno materiału na garnitur, który jego stary przywiózł z zagranicy. Ale inżynier nigdy nie złożył skargi na syna. Były także jakieś awantury, wprawdzie nie w Podleśnej, tylko w Warszawie. Bełkowski ma różne znajomości, sprawę jakoś zatuszowano lub też skończyło się na grzywnie, którą ojciec zapłacił. Obecnie Andrzejek pasjonuje się automobilizmem. Chce zostać kierowcą rajdowym. Jeden wóz rozbił. Teraz ojciec mu kupił BMW.