Выбрать главу

- Ale za to każdy z nich długo będzie się namyślał, zanim kogokolwiek zaczepi. Co dla nich kolegium, grzywna lub nawet parę miesięcy odsiadki? Zaś takie lanie długo zapamiętają.

- Ważniejsze jest to, co powiedział Kiciuś. Kto to taki?

- Wielokrotnie notowany złodziej. Tadeusz Grepański. Jego specjalność to wchodzenie w nocy do mieszkań i okradanie śpiących.

- Dlaczego Kiciuś?

- Miał raz pecha. Wlazł przez otwarte okno i po ciemku nadepnął śpiącemu kotu na ogon. Kocur narobił takiego wrzasku, że obudził wszystkich domowników. Zaś Grepański zupełnie zgłupiał i nawet nie próbował uciekać.

- Czy mu wierzycie?

- To, co powiedział, sprawia wrażenie prawdy. Zresztą jest pośrednio potwierdzone przez Zofię Kwaskowiakową, która przypomina sobie, że w pierwszych dniach lipca rzeczywiście jej mąż wrócił z porannego spaceru po przeszło godzinie.

- Z tego, co zeznał Kiciuś, wynika, że starszy sierżant obserwował którąś z posesji. Najprawdopodobniej willę doktora Workuckiego, bo stał naprzeciwko niej.

- Zastanawiałem się — wyjaśniał Niewarowny — czy Kwaskowiaka nie zabito właśnie w tym miejscu? Pod którąś z tych sosen? Próbowałem odnaleźć jakieś ślady, niestety bez skutku. Od zabójstwa upłynęło trzy tygodnie, a w listopadzie często padały deszcze.

- To by się także zgadzało z zeznaniem mleczarza, że widział zielonego Fiata jadącego rankiem ulicą ’Akacjową. I znowu obciąża Workuckiego. On ma takie auto i jeśli zabił starszego sierżanta na swojej posesji lub na opuszczonym placu, najwygodniej byłoby mu pozbyć się ciała właśnie wywożąc je samochodem do lasu.

- Tak, wszystko by pasowało — powiedział Niewarowny.

- Ale powód! Jaki mógłby być powód zbrodni? Dobrze zarabiający lekarz. Dochody najzupełniej legalne. O jakichś nadużyciach podatkowych nie ma mowy. Kapitan Lewandowski, chociaż go tak bardzo nie lubicie, poważnie potraktował wasz raport i zbadał gruntownie wszystko, co dotyczy Workuckiego. Nic podejrzanego nie znaleźliśmy.

- Ja także pilnie zbierałem ploteczki dotyczące Workuckiego — uzupełnił major. — „Przyjaciele" mówią, że lubi zarobić. To jeszcze nie grzech. Natomiast nikt nigdy nie stwierdził u niego błędu w sztuce lekarskiej. Doktor nie knoci przy dokonywanych zabiegach. Ostatecznie to tylko żylaki. Niczym innym się nie zajmuje. Stosunki rodzinne poprawne, chociaż córka zbyt rozpuszczona. Słowem, życie mniej więcej w normie.

- Może ktoś miał przyjść do Workuckiego? Jakiś przestępca, na którego czatował Kwaskowiak?

- Możemy snuć bardzo wiele różnych przypuszczeń. Obawiam się, że za daleko to by nas zaprowadziło. W każdym razie trzeba mieć oko na lekarza. Sprawa coraz bardziej się przedłuża, ale innej rady nie ma. Róbcie, majorze, swoje dalej. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. A co do miejscowych asiorków, to jednak wolałbym, aby w przyszłości wszystko odbywało się zgodnie nie z regulaminem Polskiego Związku Bokserskiego, tylko z Kodeksem Karnym i Kodeksem Postępowania Karnego. Dobrze?

- Tak jest, obywatelu pułkowniku! — Niewarowny poderwał się z miejsca i trzasnął obcasami.

Obaj oficerowie roześmieli się.

- Trzymaj się, Bronek, ale uważaj na siebie. Za bardzo ostatnio pajacujesz.

VIII.

WYPADEK W SZKOLE

Kiedy major Bronisław Niewarowny zobaczył Annę Nielisecką wchodzącą do kawiarni, był absolutnie pewien, że za chwilę przysiądzie się do jego stolika i powie mu coś niemiłego. Przeczucie nie omyliło go. Ledwie pani Hanka przywitała się z właścicielką lokalu, Marią Kowalską, natychmiast skierowała swoje kroki w stronę Niewarownego.

- Pan zapewne marzył o moim towarzystwie? Można się przysiąść?

- Proszę bardzo — odpowiedział major, bo cóż innego mógł, biedak, odpowiedzieć?

- Oficerowie milicji powinni nauczyć się lepszego maskowania swoich uczuć. Taka radość bije z pana twarzy, że... Ale niech pan się nie załamuje, ja jedynie na chwileczkę.

- Zapewniam panią, że przeżyłem już znacznie gorsze momenty.

- Niestety, życie niczego pana nie nauczyło, jak widzę.

- A to dlaczego?

- Siedzi pan przy kawce i wróży z fusów, kto zamordował tego biednego Kwaskowiaka. Albo liczy pan na to, że wszyscy będą do niego sami przychodzili i zwierzali się ze swoich trosk lub podejrzeń. A to nieprawda. Uśmiechają się do pana, ściskają mu rękę, może czasem zaproszą na brydża lub na małą wódkę i na tym koniec. W gruncie rzeczy jest pan dla nich jeśli nie wrogiem, to obcym, który tu przychodzi na przeszpiegi. Nigdy pana nie uznają za „swojego”. A przynajmniej nie przed upływem wielu lat. Tymczasem cała Podleśna trzęsie się od gadania, a pan i pańska milicja nic nie wiecie. Taki z pana Sherlock Holmes!,

- Co się stało?

- Niech panu powiedzą pańscy przyjaciele. O, jest inżynier Bełkowski, muszę z nim zamienić parę słów. Do widzenia. Bardzo nam się przyjemnie gwarzyło — Nielisecka z

zadowoloną miną wstała od stolika.

- Bluffuje baba — stwierdził major i zajął się rozmową z magistrem Chruścikiem, kierownikiem miejscowej apteki, który właśnie wszedł do lokalu. Prowizor był gadatliwym człowiekiem, o czym major mógł się kilkakrotnie przekonać, a jako kierownik miejscowej apteki znał wszystkie ploteczki.

Rzeczywiście, aptekarzowi usta się nie zamykały. Zniżając głos do szeptu, informował swojego rozmówcę, że pomiędzy przystojną kelnerką a inżynierem Bętkowskim doszło do ostatecznego zerwania. Przyczyną jest sierżant Michalak. Tak zawrócił w głowie pięknej Eli, że to się chyba skończy w urzędzie stanu cywilnego. Wywołało to powszechne zdziwienie, bo cóż to za kariera dla dziewczyny zostać panią sierżantową. Przecież Bełkowski jest bardzo bogatym człowiekiem. Bełkowski ubrał Elę Dorecką, nie mówiąc o tym, że kupił jej ładną kawalerkę w spółdzielni własnościowej. Co prawda on, Chruścik, nie potępia pięknej dziewczyny. Sam przed dwudziestu siedmiu laty ożenił się z ładną, ale biedną i nigdy tego nie żałował. Może więc Elżbietka słusznie uczyniła, zamieniając bogatego, ale starego chemika na przystojnego mężczyznę w mundurze milicjanta.

- Różnie się w życiu układa — przytaknął major, żeby coś powiedzieć — każdy ma swoje kłopoty.

- Właśnie, właśnie, kochany pan doskonale to

ujął

Taka na przykład Marysia Kowalska. Zdawałoby się, niczego je do szczęścia nie brakuje. Piękna willa, forsy jak lodu. Wprawdzie wdowa, ale na różnych atrakcjach jej przecież nie zbywa — tu aptekarz uśmiechnął się znacząco. — A takie kłopoty z synkami...

- W kogo to się wrodzili? — podtrzymywał rozmowę Niewarowny.

- Ja też się nad tym zastanawiam. Nieboszczyk Kowalski, Panie świeć nad jego duszą, był bardzo porządnym człowiekiem, a synkowie — dwóch hultajów. Niedawno młodszy wykradł matce z torebki dwa tysiące złotych i całe pieniądze wydał na płyty. Starszego znowu wylewają ze szkoły.

To już chyba z trzeciej czy czwartej.

W ten sposób zacny pigularz przerobił wszystkich obecnych w kawiarni. Były to jednak plotki doskonale znane majorowi. Żadnych rewelacji.

A jednak coś się musiało w Podleśnej zdarzyć. Frekwencja w „Marysieńce" była znacznie większa niż normalnie w powszedni dzień. Przy stolikach szeptano sobie na ucho. Nielisecka na pewno nie rzucała słów na wiatr. Kiedy więc kierowniczka sklepu została na chwilę sama przy stoliku, oficer milicji z kolei zapytał:

- Można się przysiąść?

- Przecież nie mogę powiedzieć, że nie. Za dużo ludzi na nas patrzy.

- Pani mnie naprawdę zaintrygowała.

- Pan naprawdę nic nie wie?

- Daję pani słowo.

- To i niczego się pan nie dowie — Nielisecka uśmiechnęła się złośliwie — nic się nie stało. Po prostu zażartowałam z dygnitarza MO.

- Bardzo panią przepraszam — major wstał od stolika.