Выбрать главу

- No cóż, dziękujemy majorowi za zasygnalizowanie nam tego nowego wypadku. Zajmiemy się jego zbadaniem. Jednocześnie prosimy o dalsze prowadzenie dochodzenia również w tej sprawie. Zbiega się ona zresztą z głównym pańskim zadaniem, znalezieniem zabójcy starszego sierżanta Kwaskowiaka. Kto wie, czy to nie jest właśnie powód zbrodni? Narkoman pozbawiony narkotyku zdolny jest do wszystkiego. Niech pan pamięta, że dla takiego człowieka zabójstwo nie stanowi problemu moralnego, bo on w ogóle nie ma żadnej moralności. My obiecujemy panu wszelką pomoc. Trzeba będzie zorganizować jakieś pogadanki dla młodzieży i ich rodziców. Może rozmowa z samymi młodocianymi narkomanami zdoła ich zatrzymać na równi pochyłej, po której spycha ich w dół własna głupota, poszukiwanie wrażeń lub snobizm? Może jeszcze nie jest za późno, aby z niej zawrócili? Naturalnie nie będziemy robili paniki i „sądzenia czarownic”. Chodzi nam tylko o uratowanie młodzieży.

Major powrócił do Podleśnej, gdzie od razu wciągnęły go bieżące sprawy, ale pod wieczór przebrał się w swój najlepszy garnitur i, uzbrojony w trzy goździki, punkt siódma zadzwonił do mieszkania Anny Nieliseckiej. Otworzyła mu pani domu, ubrana równie odświętnie, a z pokoju wyjrzała z zaciekawieniem córka. Magda była bardzo podobna do matki. Może trochę mniej zgrabna, ale to już taki los piętnastolatek, no i sporo wyższa.

- Jakie piękne kwiaty! Ślicznie dziękuję. A oto moja córka.

Major ucałował rękę gospodyni i przytrzymał ją nieco dłużej

w swej dłoni. Zrobił to tak, aby dziewczę, pilnie obserwujące gościa, zauważyło ten gest. Później, kiedy przeszli do pokoju i zasiedli przy stole, oficer milicji starał się wypaść jak najkorzystniej. Przed laty, zanim nieoczekiwanie spadły na niego niepowodzenia służbowe, odejście żony i choroba, był człowiekiem towarzyskim, ogólnie łubianym, miał w sobie wiele radości życia. Umiał się podobać, chętnie się bawił i potrafił rozweselić każde towarzystwo. Z przyjemnością też spostrzegł, że podczas gdy opowiadał rozmaite ciekawe rzeczy, wszystkim zaokrąglały się ze zdumienia oczy.

Kolacja nie była wyszukana, za to smaczna i estetycznie podana. Pani domu również umiejętnie grała swoją rolę kobiety może jeszcze nie zakochanej, ale w każdym bądź razie zainteresowanej mężczyzną i z przyjemnością przyjmującej jego hołdy. Magdę zachwycał zarówno gość, jak i widoczna zmiana w zachowaniu się matki.

Toteż kiedy po kolacji major umiejętnie skierował rozmowę na temat narkotyków i szerzenia się tej „mody” wśród młodzieży, dziewczyna zapomniała o swoich zasadach niewtajemniczania obcych w to, co się dzieje w szkole. Z dumą wypaliła:

- U nas w szkole też takich mamy!

- Na pewno pani przesadza — Niewarowny cały czas traktował córkę Nieliseckiej jak osobę dorosłą — może ktoś kiedyś powąchał na próbę to świństwo, aby później zaimponować kolegom. Chłopcy i dziewczęta z ostatnich klas często w ten sposób udają dojrzałych i dorosłych.

- Wcale nie! — gwałtownie zaprzeczyła Magda. — Takich, którzy wąchają środki odurzające, jest u nas kilku. Przeważnie są to chłopcy, bo dziewczęta obawiają się, że cera im od tego zżółknie. Wszyscy z jedenastej klasy. Ale i w dziesiątej jest trzech. Cała grupa jest przedmiotem kpin. Nawet my z młodszych klas nie przepuścimy żadnej okazji.

- Dlaczego?

- Bo takie głupstwa opowiadają! Mówią, że są dziećmi Pana Boga i że widzą różne dziwne obrazy. Mam w klasie koleżankę, której starszy brat należy do ich paczki.

Skarżył się, że po wąchaniu środków odurzających zjawia się jakaś ogromna żmija, która go wszędzie goni i przed którą niepodobna uciec.

- Ten chłopak chodzi do szkoły?

- Oni wszyscy chodzą „w kratkę”. Raz przyjdą, a potem któryś z nich to zdobędzie i przez następne trzy dni żaden się nie pokazuje.

- A co z maturą?

- Rodzice starają się załatwić to stosunkami i korepetycjami. Byle przepchnąć ich przez egzamin.

- Czyżby rodzice nie domyślali się, co jest powodem dziwnego zachowania się ich dzieci?

- Chyba nie — tym razem odpowiedziała matka Magdy. — Oni na co dzień sprawiają dość miłe wrażenie. Przeważnie są schludnie ubrani, grzeczni i cisi. Opuszczanie się w nauce rodzice tłumaczą przemęczeniem, anemią, zbyt obszernym programem szkolnym, a w najgorszym razie złymi wpływami nieodpowiednich przyjaciół. Koła młodych narkomanów są zamknięte. Nowych adeptów dopuszcza się pod warunkiem ścisłego zachowania tajemnicy.

- Ale koledzy wiedzą o tym. Najlepszy dowód, że panna Magda aż tyle o nich wie.

- W szkole, w tej samej klasie, trudniej jest ukryć tajemnicę niż w domu rodzinnym.

- Skąd oni biorą to świństwo? — zapytał major.

- Tego nigdy nikt z nich nie powie. Jeżeli nawet chwalą się wąchaniem, to nie zdradzą tajemnicy dostawcy.

- Przecież dopiero co w waszej szkole jedna z uczennic tak się zatruła, że trzeba ją było odwieźć do szpitala — major powiedział to takim tonem, jak gdyby znał szczegóły wypadku.

- Ona łyknęła zbyt wielką dawkę „prochów”. Jedni to nazywają „prochami”, inni „heroiną”.

Major nie znał się wprawdzie na narkotykach, wiedział jednak, że z nich wszystkich heroina jest najsilniejsza i najstraszniejsza w skutkach. Jeżeliby młodzi poszukiwacze złudzeń doszli aż do heroiny, niebezpieczeństwo znacznie by wzrosło. Oficer milicji postanowił podnieść alarm. Tu już musi wkroczyć odpowiedni aparat Komendy Głównej MO.

Na razie Niewarowny zręcznie zmienił temat. Obawiał się, że dziewczyna spostrzeże, iż właściwie poddał ją przesłuchaniu i że powiedziała zbyt wiele. Miałaby do siebie duży żal, a jej koledzy nie darowaliby Magdzie „długiego jęzora”. Toteż major znowu zaczął zabawiać panie rozmaitymi dykteryjkami o przemytnikach z okresu; kiedy był oddelegowany do WOP-u i pełnił służbę na odcinku granicy polsko-czechosłowackiej. Około dziesiątej wieczorem zaczął się żegnać.

- Serdecznie dziękuję. Już dawno nie spędziłem tak miłego wieczoru.

- Naprawdę?

- Naprawdę — major powiedział to zupełnie szczerze.

- Bardzo się cieszę.

- Kiedy pan major znowu do nas przyjdzie? — dopytywała się Magda.

- Na pewno niedługo.

- Może więc pojutrze? — zaproponowała dziewczyna.

- Prosimy o nas nie zapominać — tymi słowami Nielisecka pożegnała gościa.

W drodze do domu Niewarowny zastanawiał się nad wiadomościami usłyszanymi od dziewczyny. Szczególnie myśl o „heroinie” nie dawała mu spokoju. Jeżeli młodociani narkomani z Podleśnej mają możność zaopatrywania się w ten narkotyk, źródło jego nabycia znajduje się albo na miejscu, albo w Warszawie. To już nie jest zabawa.

A może starszy sierżant Kwaskowiak wpadł na trop przemytniczej bandy? I za to zapłacił życiem?

TAJEMNICA BIAŁEGO PROSZKU

A jednak następnego dnia major Niewarowny nie mógł nawet pomyśleć o opuszczeniu Podleśnej i skomunikowaniu się ze specjalistą od narkotyków w KG MO. Z rana posterunek milicji zaalarmowano o włamaniu do sklepu spółdzielni gminnej w jednej z sąsiednich wiosek. Oficer milicji musiał tam natychmiast jechać, aby zabezpieczyć ślady. Później zaś asystował przy pracy ekipy dochodzeniowej.

Sprowadzony z Ruszkowa pies milicyjny, Grad, raźno wziął się do roboty. Najpierw trochę kręcił się po wsi, wreszcie złapał trop i przy gwałtownym wymachiwaniu ogonem oraz poszczekiwaniu rzucił się biegiem w stronę lasu. Przewodnik wypuścił całą długość linki i chcąc nie chcąc dotrzymywał towarzystwa psisku. Za nim reszta milicjantów wraz z majorem brnęła po gliniastym gruncie, ile tylko tchu w płucach. Psa milicyjnego nie można zbytnio powstrzymywać, bo to myli mu ślady i gotów zgubić trop.

Później zaczęła się zabawa w bieg na przełaj przez las. Wreszcie Grad z głośnym szczekaniem znikł w starym poniemieckim bunkrze. Tam złodzieje ukryli większą część łupu. W workach była kawa, czekolada i butelki z winem.