Выбрать главу

Grupa młodych narkomanów interesowała kierownika posterunku MO w Podleśnej jedynie marginesowo.. Jego głównym zadaniem było znalezienie zabójców starszego sierżanta. Czy Kwaskowiak wiedział o nich? Niewarowny przypuszczał, że tak. Poprzedni komendant pełnił tę funkcję ponad osiem lat. Stale tu mieszkał z rodziną. Jego dzieci chodziły do tej samej szkoły. Musiało mu się coś obić o uszy. Ale czy dlatego zginął?

Major w to wątpił. Wprawdzie narkomani dążąc do zdobycia narkotyku nieraz nie cofają się przed popełnieniem przestępstwa czy nawet zbrodni, ale chyba ta młodzież jeszcze nie doszła do podobnego stanu psychicznego?

Jednocześnie starszy sierżant miał duży mir u młodzieży. Dlaczego? Czy tylko dlatego, że stosował nieszablonowe środki, jak ta historyjka z laniem spuszczonym młodym Kowalskim? Także córka Workuckiego nie ośmieliła się „postawić” starszemu sierżantowi, kiedy ten kazał jej natychmiast wracać do domu.

A swoją drogą skąd młodzież bierze tak wielkie ilości różnych leków, że nie tylko starcza ich do narkotyzowania się, ale nawet doprowadza do ciężkich zatruć? A może...

Majorowi przyszła do głowy pewna koncepcja. Postanowił ją natychmiast sprawdzić. Szybko ubrał się i wyszedł z budynku posterunku. Podążył do SAM-u. Pani Nieliseckiej nie było przy kasie, ale Niewarowny zastał ją w pokoiku na zapleczu sklepu. Kierowniczka powitała oficera z nieukrywanym zdziwieniem. Zajęta była sporządzaniem jakichś zestawień.

- Przepraszam, wiem, że jestem trochę natrętny, ale panna Magda była tak uprzejma i zaprosiła mnie na dzisiejszy wieczór. Czy mógłbym z tego skorzystać?

- No, cóż... prosimy bardzo. — Pani Hanka uśmiechnęła się blado.

- Dziękuję pani, naprawdę muszę jeszcze porozmawiać z Magdą. To bardzo ważne.

- Tylko uprzedzam, że dzisiaj pracuję aż do zamknięcia sklepu. Wyjdę stąd najwcześniej kwadrans po siódmej. Proszę więc na mnie nie czekać. Spotkamy się na stacji albo dopiero w Podleśnej Wschodniej.

- Dobrze — zgodził się major. — Będę na panią czekał tak długo, dopóki pani nie przyjdzie.

Magda była pewna, że Niewarowny nie zapomniał o zaproszeniu. Kiedy oficer wszedł z panią Hanką do małego mieszkanka Nieliseckich, stół do kolacji był już nakryty na trzy osoby. Major wręczył dziewczynie duże pudło czekoladek, co przyjęte zostało z zadowoleniem nie tyle przez córkę, ile przez matkę. Znowu posypały się opowiadania o różnych kryminalnych przygodach obecnego komendanta milicji w Podleśnej. I tym razem obie panie słuchały tych historii z niesłabnącym zainteresowaniem.

Później major zmienił temat rozmowy. Mówił o tym wszystkim, czego się o narkotykach dowiedział w KG Mo. Uważał, że taki prywatny wykład o niebezpieczeństwie ich używania odnosi niekiedy lepszy skutek, niż prawdy oficjalne głoszone z katedry szkolnej przez delegata z kuratorium. W pewnej chwili rzucił pytanie:

- Słyszałem, że do tych waszych „narkomanów” zalicza się także córka doktora Workuckiego. Czy to prawda?

- Janka trzymała z nimi w zeszłym roku. Później, kiedy tych trzech wzięli na kurację odwykową, chyba zerwała z całą paczką. A jak teraz, nie wiem. Widywałam ją nieraz z dziewczyną, która pojechała do szpitala.

- Jeżeli panu tak na tym zależy, sądzę, że Magda mogłaby się dowiedzieć...

- Nie, dziękuję. Zapytałem z prostej ciekawości — rzekł Niewarowny i zaczął mówić o czym innym.

Kiedy opuszczał gościnny dom Nieliseckiej, obie jego mieszkanki prosiły, aby o nich nie zapomniał. I chyba tym razem matka powiedziała to zupełnie szczerze.

WĄTPLIWY SUKCES

- Pan do mnie? — dyrektorka liceum podniosła brwi, okazując tu ten sposób zdziwienie, że komendant posterunku MO ośmiela się zakłócać normalny tok pracy. — Mam mało czasu, bo za pięć minut zaczynam lekcję. Poza kierowaniem szkołą, również wykładam w ostatniej klasie.

- Ponieważ Mahomet nie chciał przyjść do góry, góra musiała przyjść do Mahometa — major nieco zmienił znane powiedzonko. — Oczekuję pani od kilku dni i przyznam się, jestem przykro zawiedziony, że się nie doczekałem.

Oficer milicji poprawił się w fotelu i bez pytania o pozwolenie zapalił papierosa. Postanowił być demonstracyjnie niegrzeczny i ostry. Uznał, że inaczej nie można rozmawiać w tej sytuacji.

- A dlaczegóż to ja miałabym przyjść na posterunek milicji?

- W szkole dzieją się niedobre sprawy, a pani się jeszcze dziwi, że milicja się tym interesuje?

- Nie rozumiem?

- Pani dyrektor nie wie, co tu zaszło przed kilku dniami?

- Pan mówi o tej małej, która zachorowała w czasie lekcji?

- Pani dyrektor elegancko to określiła — Niewarowny specjalnie zaakcentował ostatnie słowo - zachorowała.

- Dziewczyna nie należy do najlepszych uczennic. Grozi jej nawet niedopuszczenie do matury. Tak się, biedaczka, przejęła klasówką, która mogła zadecydować o jej stopniu z matematyki, że za wiele łyknęła jakiegoś środka uspokajającego. Ot i cała historia.

- Bardzo to sobie państwo zręcznie ułożyli.

- Pan mi zarzuca kłamstwo? — dyrektorka wstała ze swojego miejsca. — Nie mam czasu. Nie myślę z panem dłużej dyskutować.

- Proszę jednak usiąść. Zapewniam panią, że lepiej tu rozmawiać niż na posterunku lub w gabinecie prokuratora.

- Pan śmie mnie oskarżać? O co?

- Co najmniej o ukrywanie przestępstwa, jakim jest nielegalny handel narkotykami i tolerowanie na terenie szkoły grupki narkomanów. Już w ubiegłym roku zdarzyły się trzy poważne wypadki narkomanii. Trzeba było zastosować kurację odwykową.

- To nie byli uczniowie mojej szkoły.

- Tak. Kiedy zatruli się, rzeczywiście nie byli uczniami... od paru tygodni. Ale przedtem? — majora z wolna zaczynała ogarniać szewska pasja. — Wiem, że u tej dziewczyny byli jej koledzy i nie tylko koledzy. Namawiali ją, aby milczała i opowiadała tę samą historyjkę, którą tu przed chwilą usłyszałem. Co za dziwny zbieg okoliczności. A ja w to wszystko mam uwierzyć!

Dyrektorka lekko zbladła. Tylko koniuszki uszu jej się zaczerwieniły.

- Ta dziewczyna jest przed maturą. Tak jak i jej koledzy. Nie chcieliśmy im łamać życia.

- Ale spokojnie patrzyliście, jak sami sobie niszczą zdrowie i łamią te młode życia.

- Ja... Ja... — dyrektorka aż się zająknęła — nie przypuszczałam, że to takie groźne. Młodzież często robi głupstwa. Nie darmo się mówi, że rozum z latami przychodzi. Czasami lepiej patrzeć na różne wybryki przez palce. Wtedy to prędzej mija niż przy stosowaniu zakazów lub kar. Ale skoro pan major uważa, że sprawa przyjęła już taki niepomyślny obrót, to naturalnie całe ciało pedagogiczne będzie solidarnie pracowało dla polepszenia sytuacji.

- Obawiam się, pani dyrektor, że sprawy zaszły za daleko i ciało pedagogiczne niewiele pomoże.

- A więc co należy zrobić?

- Przede wszystkim trzeba było przyjść do mnie i wszystko szczerze opowiedzieć. W godzinę po wypadku albo przed nim. Żeby milicja nie dowiadywała się ostatnia o tym, o czym wie nawet roznosiciel mleka.

- No tak, przyznaję, zawiniłam. Nie doceniałam niebezpieczeństwa — pani dyrektor nie wspomniała teraz o lekcji, na którą tak się śpieszyła.

- Nie pierwszy to wypadek w pani szkole i, niestety, boję się, że nie ostatni. Nie bądźmy strusiami i spójrzmy prawdzie w oczy.

- Pan ma słuszność. Nie pomyślałam o tym.

Teraz funkcjonariusze milicji musieli odwiedzić

apteki i sprawdzić zrealizowane recepty, przynajmniej te z ostatnich dwóch miesięcy. Stary początkowo krzywił się, że Niewarowny absorbuje tylu ludzi sprawą, która nie dotyczy głównego celu, odnalezienia zabójcy Kwaskowiaka, w końcu jednak pułkownik dał się przekonać, że ten trop może wiązać się z morderstwem byłego komendanta posterunku.