- Nieprawdopodobne!
- Przykro mi, doktorze, ale muszę spełnić swój obowiązek.
- Czy mogę być przy tym?
- Nawet chciałbym pana o to prosić. Jeszcze raz podkreślam, że jest mi bardzo przykro z tego powodu. Niestety, służba nie drużba. Proszę również o sprowadzenie kogoś, choćby tej pani pielęgniarki, w charakterze świadka.
- To jakieś nieporozumienie, które za chwil ę się wyjaśni! Panowie pójdą za mną — lekarz skierował się do hallu, skąd półokrągłe schody prowadziły na pierwsze piętro. Tutaj zapukał do drzwi jednego z pokoi. Na głośne „proszę” trójka mężczyzn weszła do środka. Janka Workucka leżała na tapczanie i przeglądała jakieś czasopismo.
- Janeczko — zaczął lekarz — panowie są z milicji. Mają nakaz przeszukania mieszkania i chcieliby porozmawiać z tobą.
- Ze mną?... A to heca — powiedziała dziewczyna, ale nie zmieniła nawet pozycji,
Niewarowny rozejrzał się po pokoju. Na toaletce leżała damska torebka. Major podszedł i wziął ją do ręki. Dopiero to zmobilizowało Jankę.
- Pan nie ma prawa! — dziewczyna zerwała się z tapczanu i podbiegła do oficera milicji, chcąc mu wyrwać torebkę.
- Niech się pani uspokoi — głos majora nie był uprzejmy, jak w czasie rozmowy z lekarzem, nabrał teraz ostrych tonów — bo każę sierżantowi panią przytrzymać albo włożyć kajdanki na ręce. Mam nakaz przeszukania i to przeprowadzę. A pani nie będzie mi w tym przeszkadzała. Zrozumiano!
- Patrzcie go, jaki ważniak się zrobił. Wypędek z Warszawy!
Major nie zareagował na obraźliwe słowa, podszedł do stołu i
wyłożył na obrus zawartość torebki. Chusteczkę, portfelik na pieniądze, szminki, perfumy, jakiś notesik, parę ołówków i... bloczek na recepty. Już ostemplowany. Parę z nich było wypisanych.
- Widzi pan, doktorze — powiedział Niewarowny — jak szybko wyjaśniła się sprawa kradzieży receptariusza? Zakład Kryminalistyki w Warszawie przeprowadził analizę charakteru pisma, którym wypełniono sfałszowane recepty i porównał je z próbkami pisma pańskiej córki. Próbki te otrzymaliśmy ze szkoły. Oba pisma są identyczne.
- No to co? — dziewczyna nie straciła tupetu.
- Jeśli przestępstwo popełnia członek rodziny, ściganie następuje tylko na wniosek poszkodowanego. Nic mi pan nie może zrobić.
Doktor Workucki milczał, lecz na jego czole pojawiły się wielkie krople potu. Otarł je chusteczką.
- Czy pani wyda nam wszystkie leki? Proszę zarówno o te w opakowaniach, jak też o już sproszkowane i zmieszane, z których pani zrobiła to, co pani nazywa „heroiną”. Czy też mamy przeprowadzić dokładne przeszukanie mieszkania?
- Nie macie prawa nic ruszać i do niczego się wtrącać. Wolno mi mieć takie leki, jakie mi się podoba. A także zażywać je w takiej ilości, na jaką mam ochotę.
- W tych ilościach stają się narkotykiem.
- No to co? I tak w Podleśnej wszyscy wiedzą, kto i czym się narkotyzuje. Ani wy z milicji, ani wasi prokuratorzy nic nam nie możecie zrobić. Kicham na was! A nie straszcie nas przymusowym leczeniem. Dlaczego nie? Będziemy przynajmniej w swoim gronie. Bez nudnych rodziców, głupich kolegów i jeszcze głupszych belfrów.
- No, trudno, nie chce pani wydać nam tych rzeczy dobrowolnie, sam je znajdę — oficer milicji spokojnie chodził po pokoju i bezbłędnie odnajdywał różne, nawet dość przemyślne schowki z lekami. Na stole zaczął się piętrzyć mały stosik różnokolorowych opakowań. Leki polskie i zagraniczne. Zarówno łatwe, jak i trudne do nabycia.
- Niejedna apteka, doktorze, mogłaby pozazdrościć takiej kolekcji.
- Janka, bój się Boga, coś ty z tym robiła?
- Ja panu powiem. Tłukła w moździerzu lub też przekręcała w młynku do mielenia kawy. Następnie przyrządzała z tego mieszankę. Dokładny skład chemiczny znamy, bo u tej zatrutej znaleźliśmy na dnie torebki trochę tego świństwa. Potem mieszanina była paczkowana i sprzedawana w szkole jako „heroina”.
- Teraz rozumiem — nie powiedział, lecz dosłownie jęknął lekarz — dlaczego przed kilkoma dniami Janka zapytała mnie, jak działa heroina.
Była zdziwiona, że bez zaglądania do książki nie umiałem jej powiedzieć. Więc ta dziewczyna zatruła się lekami dostarczonymi przez moją córkę? Janka, czy to prawda?
- Głupia była. Sama sobie winna. Ja jej dobrze wytłumaczyłam, jak ma to łykać. A ona od razu całą zawartość torebki i to na lekcji. A poza tym ja tymi lekami nie handlowałam. Odstępowałam je tylko tym z naszej paczki, którzy woleli przerzucić się na prochy. Nie zarabiałam na tym.
- To jeszcze sprawdzimy.
- A sprawdzajcie choćby do Sądnego Dnia. Nudzi mnie już to gadanie — panna Workucka znowu rozciągnęła się na tapczanie. — Daj, ojciec spokój! Dobrze będzie, jeżeli swoje nauki moralne wygłosisz na dole.
Niewarowny, chociaż go diabli brali na bezczelną pannicę, udawał, że nie zwraca na nią najmniejszej uwagi. Spokojnie usiadł przy stole, wyjął z teczki blankiet „protokołu przeszukania” i powoli wypełnił ten dokument. Zabrało to trochę czasu, bo wszystkie zakwestionowane leki, a także recepty, trzeba było oddzielnie opisywać. Wreszcie protokół był gotowy. Oficer milicji odczytał go głośno i zwrócił się do lekarza:
- Czy się zgadza? Jeśli tak, proszę podpisać.
Workucki bez słowa sięgnął po długopis i złożył swój podpis.
- A teraz pani. Wolno pani umieścić w protokole także pewne wyjaśnienia.
- Nie chce mi się.
- Dobrze. Zrobimy odpowiednią adnotację, że podejrzana Janina Workucka odmówiła podpisania protokołu. Aż do wyjaśnienia sprawy jest pani zatrzymana. Może pani wziąć ze sobą ręcznik, mydło i coś do jedzenia.
- Panie majorze... — błagalnym tonem zaczął lekarz.
- A ja się stąd nie ruszę i nic mi pan nie zrobi.
- Niech pani nas nie zmusza do zastosowania
siły.
- Patrzcie no, jaki groźny ten majorek.
Niewarowny miał już tego dosyć.
- Michalak — polecił sierżantowi, który dotychczas stał jak przysłowiowy słup soli — skuj- cie się z nią i idziemy.
- Spróbuj zbliżyć się do mnie, bydlaku, a oczy ci wydrapię.
Sierżant pytająco spojrzał na majora.
Niewarowny błyskawicznym ruchem chwycił dziewczynę i unieszkodliwił jej ręce.
- Skuwaj! — polecił sierżantowi.
Szczęknęły kajdanki. Drugą rękę dziewczyny
oficer trzymał jak w żelaznych kleszczach. Zmusił Workucką do wstania z tapczanu.
- Niestety, panie doktorze — powiedział — żałuję, ale inaczej nie mogliśmy postąpić. Sam pan widział i słyszał.
- Jaki z ciebie ojciec, jaki z ciebie mężczyzna?! Ty pozwalasz tym bydlakom...
- O Boże, Boże! — Workucki opadł na fotel i zasłonił twarz dłońmi.
- Ona jest w narkotycznym transie — stwierdził Niewarowny. — Zatrzymujemy ją na razie na czterdzieści osiem godzin, pod zarzutem rozpowszechniania narkotyków oraz kradzieży i fałszowania recept.
- Ja jako ojciec nie będę jej oskarżał — powiedział Workucki.
- Gdyby ukradła panu z portfela tysiąc złotych lub nawet więcej, ściganie nastąpiłoby jedynie na wniosek pokrzywdzonego członka rodziny. Tu nie chodzi jednak wyłącznie o kradzież, ale o fałszowanie recept. Pomijam już próby przekupienia i znieważenia milicjantów będących na służbie. To osobiście mogę darować pana córce. Ale tylko to.
- Straszne! Janka, moja córka, aresztowana.
- Na razie zatrzymana. Proszę dostarczyć na posterunek jej przybory toaletowe i jedzenie. Idziemy.
Tym razem Janina Workucka bez protestu ruszyła w stronę drzwi.
Po tych denerwujących przeżyciach całego dnia majora Niewarownego ogarnęło zmęczenie. Nie poszedł jednak na kawę do „Marysieńki". Dobrze wiedział, że wielu bywalców w duszy ucieszy się z utarcia nosa „temu nadętemu Wor-kuckiemu". Ale wiedział również, że złamał pewne tabu. Mały światek Podleśnej nigdy nie nabierze zaufania do człowieka, który tolerowany w towarzystwie dopuścił się takiego wybryku zamiast sprawę załatwić w rękawiczkach.