Dlatego też oficer milicji mógł się wprawdzie cieszyć, że tak szybko odciął młodym narkomanom dostęp do narkotyków, lecz mimo to uważał swoje osiągnięcia za raczej wątpliwy sukces.
XI.
KTO LUBI MLEKO?
Od rana na posterunku milicji w Podleśnej zapanował niezwykły ruch. Pod różnymi pozorami przychodzili najrozmaitsi ludzie. A każdy, zniżając głos do szeptu, zadawał milicjantom to samo pytanie:
- Czy to prawda, że córka doktora Workuckiego siedzi? Za co?
Milicja odmawiała udzielania jakichkolwiek informacji na ten temat.
Był również telefon ze szkoły. Dyrektorka usiłowała interweniować w sprawie swojej uczennicy. Prosiła, żeby ją zwolnić, a szkoła sama wyciągnie konsekwencje. Major grzecznie, ale stanowczo odmówił, sucho wyjaśniając, że to nie jest wybryk szkolny i zasadniczo sprawa nie podlega kompetencji władz liceum.
W południe zjawił się w Podleśnej znany warszawski adwokat, Mieczysław Ruszyński, zresztą stary przyjaciel Workuckiego.
- Przyjechałem w sprawie tej smarkuli — powiedział Ruszyński komendantowi posterunku, kiedy znalazł się w jego gabinecie. — Mam pełnomocnictwo wystawione przez jej ojca. Nie wiem, czy Workucki wszystko dokładnie mi opowiedział. Co to za historia? Czy mógłby pan, majorze, bliżej sprecyzować zarzuty?
Major opowiedział mecenasowi o grupce młodych narkomanów i o przebiegu rewizji w domu lekarza. Pokazał mu także protokół.
- To przecież cała apteka! — adwokat złapał się za głowę. — Znam tę dziewczynę od dawna i wiedziałem, że ma przewrócone we łbie. Jedyna córka, więc od dziecka niczego jej nie zabraniano. Ale nie przypuszczałem, że aż do tego dojdzie. Tak prywatnie mówiąc, dobrze się stało, że ktoś wreszcie dał Jance odpowiednią szkołę. Oficjalnie, jako pełnomocnik rodziny zatrzymanej, przychodzę tu interweniować. Przede wszystkim chodzi nam o zmianę środka zapobiegawczego. Przecież ona jest przed maturą...
- My też nie chcemy młodzieży łamać życia. Przeciwnie, staramy się, aby wszyscy skończyli szkołę i stali się normalnymi ludźmi. Właśnie dlatego musieliśmy zatrzymać Workucką i przeciąć dostawę narkotyków.
- W imieniu rodziny zapewniam pana majora, że Janka nie pokaże się więcej w żadnej aptece. Natychmiast po zwolnieniu dziewczyny zbada ją specjalista, a jeśli okaże się to potrzebne, skieruje ją na kurację.
- Panie mecenasie, sam pan wie, że nie ja będę ostatecznie decydował w tej sprawie. Workucka popełniła dwa poważne przestępstwa: fałszowała recepty i dostarczała narkotyki. Nawet jeśli robiła to nie z chęci zysku, fakt nie ulega wątpliwości.
- Nie bardzo się z tym zgadzam. To nie były narkotyki, lecz leki.
- Zdaję sobie doskonale sprawę z wadliwości polskiego ustawodawstwa w zakresie zwalczania narkotyków. Być może, sąd na podstawie formalnego przepisu prawa czy raczej jego braku uchyli ten zarzut. Pozostaje bezspornie przestępczy czyn: fałszowanie recept. Poza tym, panie mecenasie, pańska interwencja jest przedwczesna. Wczoraj dziewczyna była w euforii wywołanej narkotykami i nie można jej było przesłuchiwać. Chyba pan wie, jak zachowywała się w domu wobec milicji i własnego ojca. Dzisiaj pannę Workucką przesłucham i przekażę akta sprawy dalej. Tam też zapadnie postanowienie co do losu zatrzymanej.
- Do komendy milicji i do prokuratury powiatowej w Ruszkowie?...
- Nie. W związku z niedawną zbrodnią na terenie Podleśnej, o tym pan zapewne słyszał, zostałem oddelegowany tutaj z komendy wojewódzkiej MO w Warszawie i podlegam bezpośrednio tej komendzie. Tam więc znajdzie się sprawa.
- Rozumiem, to dlatego komendantem posterunku jest oficer tak wysokiej rangi. Głównym pana zadaniem jest wykrycie morderców Kwaskowiaka. Rozmawiałem o tym kiedyś z Workuckim. Jak mi się wydaje, dochodzenie na razie nie może się poszczycić wielkimi sukcesami.
- Za to przy okazji wykryliśmy inne sprawy.
- Rozmawiałem o tej zbrodni — powtórzył adwokat — z doktorem Workuckim. To człowiek, który dużo wie o tym, co się dzieje w Podleśnej. Jego zdaniem sprawców mordu nie należy szukać wśród mętów i chuliganów, lecz raczej w kręgu ludzi bogatych i cieszących się nieskazitelną opinią. Mój przyjaciel tylko w stosunku do córki był tak zaślepiony. Inne sprawy i innych ludzi widzi i ocenia rzetelnie. Pan major cieszy się jego szacunkiem. Podkreślał w rozmowie ze mną, że pan nie sporządził protokołu o oporze władzy i znieważeniu milicji. To przecież byłby jeszcze jeden poważny zarzut.
- Pan Workucki był świadkiem zachowania się córki tylko w domu. Lepsze kino urządziła nam na ulicy. Ostatnie dwieście metrów sierżant Michalak dosłownie ją niósł, a ja trzymałem jej wolną rękę, aby nie wydrapała oczu milicjantowi. A jakich wyrazów przy tym używała! Niejedna stara pijaczka mogłaby pozazdrościć repertuaru! Później usiłowała zdemolować celę.
- A teraz?
- Euforia minęła. Zachowuje się spokojnie, ale nie chce nic jeść. Z domu przyniesiono jej tyle pożywienia, że chyba dla dziesięciu by wystarczyło. Nie chce, niech nie je. Jak się trochę przegłodzi, dobrze jej to zrobi.
- Widzę, że sprawa jest poważna i nie ma mowy o natychmiastowym zwolnieniu. Zresztą, przyznaję, spodziewałem się tego i przyszedłem do pana majora jedynie ze względu na starego przyjaciela.
- Tak szczerze mówiąc, czy po tych wszystkich jej wyczynach, pan, będąc na moim miejscu, zwolniłby dziewczynę?
- Nie — bez wahania odpowiedział Ruszyński. — Powinna dostać dobrą nauczkę. Inaczej co z niej wyrośnie?
- Nie jestem ani zbyt surowy, ani mściwy, chociaż przyznaję, ta pannica dopiekła mi do żywego. Jedno jest pewne: jeszcze najbliższą noc spędzi tutaj. Co dalej, zastanowimy się. Ja i moi zwierzchnicy. Na pewno nie będę obstawał przy trzymaniu jej
w areszcie aż do sprawy.
- Dziękuję panu i za to. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu, że porozmawiam z prokuratorem i może z pańskim zwierzchnikiem w komendzie wojewódzkiej. Pułkownik to mój dobry znajomy od wielu lat. Bardzo go szanuję i cenię.
- Jest pan obrońcą Janiny Workuckiej i to wchodzi w zakres pańskich obowiązków.
- Miło mi było, majorze, poznać pana — adwokat pomimo porażki swojej misji, uprzejmie pożegnał Nie- warownego.
Narada w komendzie wojewódzkiej była tym razem dość burzliwa. Kapitan Lewandowski i zaproszony na naradę podpułkownik z KG MO reprezentowali zdanie, że przy tak wyraźnym przestępstwie nie może być mowy o zwolnieniu podejrzanej z aresztu. Każdy z oficerów inaczej motywował swoje stanowisko. Podpułkownik stwierdził, że fałszowanie recept staje się nagminnym przestępstwem i należy stosować ostre represje, aby odstraszyć innych. Lewandowski natomiast dowodził, że wypuszczenie na wolność córki człowieka tak znanego i ustosunkowanego, jak Workucki, zrobi złą krew w całej Podleśnej, a także w pewnych kołach w Warszawie. Znowu będzie się mówiło o dwóch miarach sprawiedliwości. Jednej dla maluczkich, drugiej dla możnych.
W argumentach obu oficerów było bez wątpienia sporo racji. Natomiast major Niewarowny uważał, że czasami dobrocią i perswazją można osiągnąć lepszy skutek.
- Nie zależy mi na tym, aby Janka Workucka nie zdała matury. Prawdopodobnie i bez aresztowania też by jej nie zdała. Chodzi mi jednak o dotarcie do reszty tych „narkomanów”. Żeby mieli do nas choć trochę zaufania. Żeby uwierzyli, że chcemy tylko ich dobra. Inaczej nawet przymusowe skierowanie na kurację odwykową nie da żadnego efektu. Pokazaliśmy już, że milicja wie wszystko i umie być bezwzględna. Po demonstracji siły trzeba okazać serce.