Выбрать главу

- Nie możemy umarzać sprawy, gdy popełniono tak wyraźne przestępstwo.

- Wcale jej nie chcę umarzać — zaprotestował Niewarowny.

— Po prostu będę bardzo długo prowadził dochodzenie. Wobec podejrzanej zastosuję nadzór. Gotów jestem osobiście podjąć się roli kuratora społecznego. Jeżeli przez ten czas dziewczyna zmieni styl życia, potrafi zerwać z nałogiem i zdać maturę, wtedy wprawdzie stanie przed sądem, ale my sami będziemy prosili o łagodny wymiar kary z zawieszeniem. Jeżeli natomiast nie stwierdzę żadnej poprawy, znowu zatrzymam Workucką i przekażę akta sprawy prokuratorowi. Im bardziej poznaję teren, na którym teraz pracuję, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że starszy sierżant Kwaskowiak był mądrym człowiekiem. Miał rację stosując nietypowe metody.

- To trochę jakby szantaż — zauważył Lewandowski.

- Nie boję się zastosowania szantażu, którego celem jest uratowanie czyjegoś losu. Naturalnie nie zwolnię dziewczyny dzisiaj, a dopiero jutro. Niech spędzi jeszcze jedną noc na drewnianej pryczy.

- A więc? — zapytał stary.

- Major tak gorąco bronił tej dziewczyny, że poddaję się — stwierdził podpułkownik.

- Muszę zgodzić się z panami — powiedział Lewandowski.

- A zatem dajemy Niewarownemu wolną rękę — zadecydował szef.

- No jak, Broneczku? — uśmiechnął się stary, kiedy zostali sami. — Może wolałbyś wrócić do swojej statystyki? Jeżeli chcesz, twoje dawne biurko czeka na ciebie.

- Daj spokój. Nie kpij sobie ze mnie.

- Tyle mówiłeś o profilaktyce, ale nie spostrzegłeś, że i ja jestem zwolennikiem jak najszerszego stosowania tej metody. Również wobec pewnych, zdziwaczałych oficerów milicji.

- Dziękuję ci bardzo — Niewarowny powiedział te słowa zupełnie szczerze.

- Widzę i cieszę się, że odżyłeś. Żeby tylko ta nieszczęsna sprawa wreszcie ruszyła z miejsca.

- Nie bój się, ruszy! Może trzeba będzie jeszcze poczekać miesiąc czy dwa. Kto wie, czy nie dłużej? Ale ruszy. Nie ma zbrodni doskonałych.

- Ty już coś knujesz. Złapałeś nowy trop?

- Tak mały i tak nic nieznaczący, że gdybym ci o nim powiedział, miałbyś nową okazję do kpin. Ale ja czuję, że jestem na dobrej drodze.

- Domyślasz się, kto zabił Kwaskowiaka?

- Nie domyślam się. Nie mam żadnych podstaw do podejrzeń. Nie znam także jeszcze powodu, chociaż na pewno był to bardzo ważny powód. Rozpracowanie wszystkiego zajmie mi sporo czasu. Ale nie opuszcza mnie przekonanie, że szukam właściwie.

- Tylko, Bronek, pamiętaj, żadnego pajacowania.

- Przyrzekam ci, że jeżeli znajdą mnie z rozbitą głową, będziesz wiedział, kto i dlaczego to zrobił. Pod tym względem będę ostrożniejszy niż Kwaskowiak. W moim biurku zostawię obszerne zapiski.

- Czy nie byłoby lepiej, żebyś mi od razu powiedział?

- Nie. Mam do ciebie, stary, ogromne zaufanie. Większe niż do siebie samego. Ale gdybym ci się dzisiaj zwierzył, myślałbyś o mnie to samo, co ten młody zarozumiały szczeniak.

Niewarowny nie wymienił żadnego nazwiska, ale pułkownik doskonale wiedział, kogo jego przyjaciel ma na myśli.

- Muszę ci powiedzieć — na zakończenie dorzucił stary — że był tu u mnie adwokat Ruszyński. Nie powiedziałem mu niczego wiążącego. Poza nim nikt inny nie interweniował, mimo że ten Workucki ma przecież nieliche stosunki.

- To o nim dobrze świadczy i jeszcze bardziej utwierdza mnie w decyzji zwolnienia Janki z aresztu.

- Rób, jak uważasz.

Na drugi dzień dopiero około trzeciej po południu major Niewarowny polecił kapralowi Nierobisowi przyprowadzić na górę zatrzymaną.

Kiedy Janina Workucka stanęła w drzwiach gabinetu oficera milicji, niczym nie przypominała tej bezczelnej pannicy sprzed dwóch dni. Jej twarz nieco zbladła, sukienka nosiła ślady spania na pryczy.

- Proszę, pani siądzie — major wskazał krzesło naprzeciwko biurka i rozpoczął przesłuchanie.

Tym razem dziewczyna nie próbowała się stawiać.

Odpowiadała cichym głosem. Przyznała się zarówno do fałszowania recept skradzionych ojcu z biurka, jak też do tego, że w ten sposób zdobyte leki służyły całej grupie uczniów z jej szkoły jako narkotyki. Zaprzeczyła jedynie zarzutowi, że sprzedawała leki po wyższych cenach, niż je sama nabyła.

- Kto u was w szkole wąchał środki odurzające i kto brał inne narkotyki? Proszę wymienić nazwiska.

- Czy oni będą odpowiadali za to?

- Nie. Ani przed władzami szkolnymi, ani przed sądem. Chcemy jedynie pomóc im w zerwaniu z narkomanią.

Dziewczyna wymieniła jedenaście nazwisk.

- A reszta?

- Ci narkotyzują się stale, od przeszło roku. Inni „dla fasonu" czasami próbowali. Tak jak ja.

- Nie będę tu pani wygłaszał kazania ani mówił o tym, że rujnujecie sobie zdrowie. Chyba miała pani czas zastanowić się nad tym, co pani zrobiła i co ją czeka.

- Wiem. Będę odpowiadać przed sądem. Grozi mi parę lat więzienia. Bardzo żałuję swojego zachowania się w domu i później na ulicy. Nie rozumiem, jak mogłam się tak wygłupiać. Ogarnęła mnie jakaś dziwna wściekłość. Nie wiedziałam, co robię.

Workucka zamilkła. Wreszcie powiedziała cichym tonem:

- Bardzo przepraszam pana majora.

- Nie zależy mi specjalnie na tych czterech słowach, które pani przed chwilą powiedziała. A właściwie do których pani się przymusiła. Nie o to przecież chodzi. Chciałbym, aby pani naprawdę żałowała swoich czynów. Zrozumiała, ile zła wyrządziła sobie, swoim przyjaciołom i rodzicom.

Dziewczyna spuściła głowę.

- Popełnionego przestępstwa nie można cofnąć. Za swoje czyny będzie pani odpowiadała przed sądem i poniesie taką karę, jaką ten sąd wymierzy. Ale każdy człowiek może się zrehabilitować. Chciałbym pani dać szansę takiej rehabilitacji.

- Cóż ja mogę zrobić?

- Zawrzyjmy umowę. Jeszcze dzisiaj zwolnię panią z aresztu. Pod nadzór milicyjny. Raz na tydzień musi pani przyjść tutaj i podpisać listę. A także pokazać mi swoje zeszyty i stopnie. Jednocześnie koniec z narkotykami pod jakąkolwiek postacią. Jeżeli wykaże się pani dobrą nauką i zda maturę, postaram się przekonać prokuratora, aby nie żądał bezwzględnego aresztu, lecz prosił sąd o zawieszenie wykonania kary. Da mi pani słowo honoru, że zastosuje się do moich poleceń?

- Pan mnie traktuje jak dziecko.

- Nie — zaprzeczył major — jak złe dziecko, które musi ponieść karę za swoje winy.

- Będą się ze mnie w szkole śmieli.

- A teraz nie śmieli się z „narkomanów"? Nawet ci z młodszych klas?

- Boję się, że trudno mi będzie dotrzymać umowy.

- Pomożemy pani. Zarówno ja, jak i rodzice. A więc jak?

- Spróbuję.

Major wyciągnął rękę.

- Grabula?

- Grabula! — dziewczyna uśmiechnęła się i podała dłoń oficerowi milicji.

Niewarowny sięgnął po słuchawkę telefonu i wykręcił numer.

- Poproszę doktora Workuckiego. Tu posterunek milicji.

Kiedy zgłosił się lekarz, komendant posterunku powiedział:

- Mówi major Niewarowny. Czy pan doktor nie byłby uprzejmy przyjść do nas po córkę?... Tak. Zwalniamy ją. Zawarliśmy z pana córką pewną umowę. Jaką? Może ona sama panu powie... Sądzę jednak, że byłoby dobrze, aby wróciła do domu razem z panem. Czekamy, doktorze.

- Wolałabym, żeby ojciec tu nie przychodził - zauważyła panna Workucka. — Po raz pierwszy w życiu nie będę mu mogła spojrzeć w oczy. Wstydzę się swojego zachowania.

- Sama pani przekonała się, do czego mogą doprowadzić narkotyki.

- Co ja mu powiem, kiedy przyjdzie?

- Są słowa, na które trudno się zdobyć, ale które czasami muszą być wypowiedziane.

W kilka dni potem odwiedziła posterunek Zofia Kwaskowiakowa. Major bardzo serdecznie przyjął wdowę po starszym sierżancie. Wypytywał o pracę, o dzieci. Dowiadywał się, w czym mógłby jej pomóc. Wreszcie zapytał: