Выбрать главу

- Czy ma pani do mnie jakąś konkretną sprawę, czy tylko tak po przyjacielsku pani tu wstąpiła? Od razu przyznam się, że wprawdzie robimy, co w naszej mocy, ale niewiele osiągnęliśmy. Zabójca pani męża ciągle chodzi na wolności, a my nie wiemy, kto to taki.

- Przypomniała mi się jedna rzecz. Chciałam ją panu majorowi powiedzieć. Może to nic ważnego, a może...

- Coś w związku z tymi porannymi spacerami pani męża?

- Sądzę, że tak, ale nie wiem na pewno.

- Słucham panią.

- Było to albo w sierpniu, albo jeszcze pod koniec lipca. Pewnego dnia Władek wrócił z tego, jak pan nazywa „porannego spaceru” i kiedy jadł śniadanie, zapytał mnie: „Powiedz, Zocha, po co dwojgu samotnym ludziom trzy litry mleka?”

- Pytał o trzy litry mleka? Dlaczego?

- Nie wiem. Nie wyjaśniał mi — Kwaskowiakowa potrząsnęła przecząco głową. — Odpowiedziałam, że może ci ludzie mają świnkę czy cie- laczka. Albo po prostu chcieli zrobić domowy ser lub twarożek. Albo, jak to w lecie, piją dużo zsiadłego mleka.

- A co na to mąż?

- Mruknął pod nosem, że ci ludzie świń nie chowają. A sery kupują u baby, która przynosi śmietanę, jaja i ser domowy.

- Co jeszcze powiedział?

- Nic. Zjadł śniadanie, otarł usta i poszedł do pracy.

- Później wspominał o tym mleku?

- Nie. Nigdy. Dlatego zupełnie zapomniałam o tym powiedzieć, kiedy przesłuchiwał mnie pan kapitan Lewandowski. A także wtedy, kiedy rozmawiałam z panem majorem. Dopiero dzisiaj jak synek opowiadał, że u nich w przedszkolu zbiły się trzy butelki mleka, przypomniałam sobie słowa Władka. I dlatego przyszłam do pana komendanta.

- Jestem pani wdzięczny za tę informację. Czy mąż na pewno użył słów „dwojgu samotnym ludziom”?

- Tak. To pamiętam doskonale. Czy pan myśli, że to ważne?

- Nie wiem — szczerze odpowiedział oficer milicji. — Jestem jak ten człowiek, któremu stłukł się duży wazon na drobne okruszki. Zbiera te okruszki i stara się tak je dopasować i pozlepiać, aby wazon znowu był cały. Może to jest właśnie jeden z okruszków?

- Władkowi życia nikt nie zwróci. Tego wazonu nie można skleić.

- Niestety. Ale można i trzeba ująć mordercę.

- Dlaczego to zrobił? Władek miał twardą rękę, ale był dobrym człowiekiem. Nie lubił ludzi zamykać i oddawać pod sąd, a często im pomagał. Przecież nie zabili go o to mleko.

- Nie wiem, pani Kwaskowiakowa. Szukam po omacku, sprawdzam każdą okoliczność. Teraz zainteresuję się tym, o czym pani mi powiedziała. Gdyby pani znowu coś sobie przypomniała, proszę zaraz dać mi znać. Ale niech ta nasza rozmowa pozostanie w tajemnicy, dobrze? Czy pani komuś wspominała o tych trzech butelkach mleka? Sąsiadkom albo któremu z moich ludzi?

- Nie, nikomu. Ledwie mały zaczął opowiadać o tym rozlanym mleku, zaraz Władek stanął mi jak żywy przed oczyma i przyszłam do pana majora.

- Świetnie. Niech pani nic nikomu nie mówi. To może być ważny ślad, a jakby się rozniosło, to pani wie, dotarłoby i do zabójcy, a on jest bardzo przebiegły.

- Nikomu nawet słówka nie pisnę — obiecała Zofia Kwaskowiakowa żegnając się z majorem. — Nawet księdzu na spowiedzi.

Kobieta wyszła, a Niewarowny zamyślił się. To, co usłyszał, pasowało do jego jeszcze nie w pełni sprecyzowanych podejrzeń. Było także zgodne z opowiadaniem Kiciusia. Wprawdzie ten, którego major zaczął ostatnio podejrzewać, nie był człowiekiem samotnym, a ściślej mówiąc, ci ludzie nie byli „dwojgiem samotnych”, ale od pewnego czasu rzeczywiście jedynie we dwójkę zajmowali dużą, wygodną willę.

Dlaczego zabili?

Major uważał, że teraz, po własnych spostrzeżeniach i po tych wszystkich wiadomościach, jakie uzyskał w KG MO, mógłby dać i na to odpowiedź. Kwaskowiak w jakiś sposób, pewnie przypadkiem lub dzięki swojej bystrości wpadł na trop. Może nawet jeszcze nie na trop, a tylko zaczął interesować się mieszkańcami pięknej willi i usiłował dociec, co dzieje się za jej murami? Starszy sierżant nie potrafił rozwiązać tego problemu drogą rozumowania. Dlatego też postanowił pilnie śledzić podejrzany obiekt. Przychodził tam codziennie rankiem i obserwował. Czasami musiał na to stracić przeszło godzinę. Kiedy indziej wystarczał mu rzut oka i wracał do domu.

Ale po co temu człowiekowi aż trzy litry mleka?

Niewarowny nie umiał na to odpowiedzieć. Jego wiadomości z zakresu nauk ścisłych były zbyt małe. Postanowił to sprawdzić w KG MO.

Od początku najbardziej podejrzanym był Zygmunt Workucki. Przez pewien czas major uważał, że jeśli nawet lekarz nie jest bezpośrednim mordercą, to jednak w jakiś sposób uczestniczył w zabójstwie. Przeciwko doktorowi przemawiały fakty, że:

1) Był właścicielem zielonego Fiata. Taki wóz widział roznosiciel mleka, Stefan Zborkowski, w dniu zabójstwa Kwaskowiaka.

2) Na wypowiedziane przez majora słowo „heroina", Workucki wyraźnie drgnął.

3) Tadeusz Grepański uel Kiciuś zeznał, że właśnie naprzeciwko willi lekarza Kwaskowiak ukrywał się za sosną, jak gdyby czatował na kogoś.

Czy na kogoś, kto jest dostarczycielem narkotyków? Dochodzenie wykazało, że to nie Workucki, tylko jego córka zaopatrywała swoją „paczkę” w leki narkotyzujące.

Obecnie kolejny argument przemawiał za niewinnością Zygmunta Workuckiego. Kwaskowiak wspominał żonie o „dwojgu samotnych ludziach”. W willi lekarza mieszkało pięć osób: doktor, jego żona, syn studiujący na wyższej uczelni, córka Janina, a także owdowiała matka żony. Razem liczba lokatorów całkowicie usprawiedliwiająca nabywanie codziennie trzech litrów mleka.

Starszy sierżant doskonale znał swój teren i nie mógł się tak omylić.

Zresztą w tej chwili Niewarowny już widział zupełnie kogoś innego w roli „podejrzanego nr. 1”.

Ale od podejrzeń do dowiedzenia zbrodni bardzo daleka droga. Oficer milicji zdawał sobie sprawę z trudności jej przebycia. A może znowu kroczy fałszywym tropem?

Majorowi przyszło na myśl niedawne włamanie do sklepu spółdzielni gminnej. Wilczur Grad przez długi czas bezradnie kręcił się wśród wiejskich opłotków. Raz nawet usiadł niezdecydowany i spojrzeniem dawał znać swojemu panu, że nie jest w stanie nic zrobić. Przewodnik głaskał psa i przemawiał do niego uspokajająco. Potem Grad rozpoczął na nowo poszukiwania tropu. Niesporo mu szło, aż wreszcie złapał ślad. Wtedy bez wytchnienia biegł, ile sił w potężnych łapach, wprost do domu, w którym schronili się włamywacze.

Niewarowny ciągle nie mógł złapać tego właściwego tropu. Dlatego tak szczerze zazdrościł pięknemu psu jego sukcesu.

MAJOR ROZPOCZYNA PORANNE SPACERY

- Dzień dobry, panie majorze!

Oficer odwrócił się. Ulicą szła Magda Nielisecka i już z daleka go wołała. Przystanął i przywitał się z dziewczyną.

- Ze szkoły?

- Tak. Idę do mamy, do spółdzielni. Mama pracuje dzisiaj tylko do czwartej. Razem pojedziemy do domu.

- Co tam w szkole?

- Jak to w szkole. Nudy na pudy.

- Bardzo się na mnie gniewają?

- Czego nie wygadywali! Pan wie, że przyjechała z Warszawy cała komisja lekarska. Badali wszystkich uczniów i uczennice dwóch ostatnich klas. Niektórzy muszą codziennie chodzić do lekarza i w jego obecności łykać jakieś lekarstwa.

- Nie śmieją się z nich?

- Początkowo to się śmieli. Ale przyjechała do nas jedna pani w randze kapitana. Bardzo sympatyczna i równa babeczka. Pan ją zna?

- Nie. Trudno znać wszystkich ludzi pracujących w milicji. Ta pani była pewno z Komendy Głównej.

- Miała w każdej klasie pogadanki. Nawet u nas w dziewiątej. Wyświetlała przezrocza. Mówiła o narkotykach. To samo mniej więcej co pan major. Bardzo ciekawe. Był też pan profesor z kuratorium. A także jakiś doktor. Rodziców też wzywali na odczyty. Ale ja wiem, że niektórzy z „narkomanów" nadal kupują środki odurzające. Mówił mi Stasiek Nagórski, że widział je u swojej siostry.