- Oj, Bronek, Bronek! Z tobą trzeba mieć świętą cierpliwość!
- Po prostu powiedz mi, że zawadzam w tym gmachu i żebym się wynosił do wszystkich diabłów, a nie zajmował niepotrzebnie etat.
- Ja ci daję najpoważniejszą robotę, jaką mamy w komendzie, a ty mi jeszcze wymyślasz.
- Ładna poważna robota! Czterech ludzi na posterunku i raz na tydzień w sobotę pilnowanie, aby na dworcu kolejki nikt nie zrobił burdy.
- Słuchaj, Bronek, czyś ty nic nie słyszał? Gazet nie czytałeś?
- Co miałem słyszeć?
- Że komendant posterunku w Podleśnej został przedwczoraj zamordowany przez nieznanych sprawców. Jutro pogrzeb tego człowieka.
Przecież w całej komendzie nikt o niczym innym nie mówi.
- Coś tam w moim pokoju pytlowały dziewuchy. Mówiły o zabójstwie jakiegoś Krakowiaka. Ale nie mam zwyczaju podsłuchiwania cudzych rozmów.
- Nie Krakowiaka, Kwaskowiaka. Tak się ten biedak nazywał. Znaleziono go przedwczoraj rano w lasku, tam gdzie kończy się ulica Różana. Zabito go uderzeniem w głowę. Najprawdopodobniej siekierą albo łomem żelaznym.
- Co ustaliło dochodzenie?
- Niewiele. Właściwie tylko godzinę popełnienia zbrodni. Lekarz ustalił, że Kwaskowiak zginął pomiędzy godziną czwartą trzydzieści a piątą trzydzieści. To zresztą potwierdzają fakty. Ciało znaleziono o godzinie szóstej, zaś żona sierżanta stwierdziła, że mąż wyszedł z domu po czwartej.
- Tak rano szedł na posterunek?
- Raczej nie. Jeżeli nie miał dyżuru lub nie pełnił innej funkcji, zjawiał się w lokalu posterunku około godziny siódmej. Zwykle przedtem wstępował na dworzec kolejki elektrycznej i kupował tam gazetę, a także sprawdzał, czy panuje porządek. W Podleśnej stacja kolejki stanowi centralny punkt. Tam się wszyscy spotykają. Tam też najczęściej dochodzi do różnych rozróbek lub kradzieży. Milicja ma ten punkt na uwadze, zwłaszcza w godzinach porannych i po południu, kiedy ludzie wyjeżdżają do pracy i powracają z niej do domu.
- Dlaczego więc wyszedł z domu o świcie?
- Właśnie tego nie umiemy wytłumaczyć. Żona zabitego twierdzi, że w ostatnich czasach Kwaskowiak bardzo często wychodził z domu około czwartej rano i po godzinie wracał. Co jednak robił, z tego nikomu się nie zwierzał.
- Broń mu zabrano?
- Nie. Nie miał jej przy sobie. Wyszedł z domu w dresie.
- Zajmował się sportem? Może trenował biegi?
- Na pewno nie. Skończył trzydzieści pięć lat i był raczej dość
tęgi.
- Więc dlaczego dres?
- Pytań, na które nie potrafimy odpowiedzieć, jest wiele w tej sprawie — rzekł pułkownik. — Wiemy, że były komendant posterunku w Podleśnej zawsze rano wychodził w dresie. Jeżeli padał deszcz, narzucał na dres ortalion. Dopiero po powrocie mył się, golił, jadł śniadanie, przebierał w mundur i szedł do pracy.
- Znaleziono go daleko od domu?
- W Podleśnej nigdzie nie jest daleko. Różana to trzecia równoległa ulica do Rezedowej, przy której mieszkał Kwaskowiak. Zresztą nawet nie jesteśmy pewni, czy zamordowano go na Różanej. Pewne ślady wskazują, że ciało zostało tam przeniesione, a zbrodnię popełniono gdzie indziej?
- Jakieś ślady walki?
- Nic z tych rzeczy. Prawdopodobnie został zaskoczony.
- A więc musiał znać mordercę i nie spodziewał się napaści ze strony tego człowieka.
Pułkownik uśmiechnął się i zauważył:
- Tak się, Bronek, gniewałeś na mnie, kiedy ci proponowałem Podleśną, a teraz zaczynasz prowadzić dochodzenie. Masz rację. Podleśna nie jest wielkim miastem i wszyscy wszystkich znają. Kwaskowiak był w Podleśnej przeszło osiem lat. Tam awansował na starszego sierżanta i tam też został komendantem MO. Jego poprzednika skierowano na przeszkolenie do Iwicznej, a potem przeniesiono do służby ruchu przy naszej komendzie. W ciągu ośmiu lat Kwaskowiak zdążył na pewno poznać wszystkich mieszkańców osiedla.
- Przypuszczam jednak, że gdyby spotkał kogoś podejrzanego, nie dałby się zaskoczyć; na przykład jakiemuś znanemu w Podleśnej chuliganowi.
- I tak, i nie — odpowiedział pułkownik. — Ktoś mógł zrobić na sierżanta zasadzkę. Ukryć się, choćby za pniem grubej sosny, a następnie z tyłu zaatakować przechodzącego.
- To nie jest wykluczone. Jakaś zemsta. Komendant takiego posterunku ma zapewne dużo wrogów.
- W tym też kierunku prowadzi dochodzenie kapitan
Lewandowski. Znasz go przecież?
Niewarowny skrzywił się.
- Zarozumiały smarkacz. Myśli, że skoro skończył szkołę w Szczytnie i jest magistrem prawa, to już zjadł rozumy całego świata.
- Za surowo go oceniasz. Nie można Lewandowskiemu odmówić zdolności. Ma w swojej pracy poważne osiągnięcia. Wróćmy jednak do Kwaskowiaka. Był on na swoim terenie popularny i dość łubiany. Ludzie byli mu wdzięczni, że okolicę oczyścił z różnych mętów.
- A te męty go wykończyły?
- To byli raczej przyjezdni na „gościnnych występach” z Warszawy albo z pobliskiego Rzęsowa lub nieco dalszego Ruszkowa. Tam z chuliganerią są stałe kłopoty. W Podleśnej jest jej znacznie mniej. Nie zapominaj, że to osiedle raczej zamieszkałe przez inteligencję, i to tę zamożniejszą.
- Za to dużo „złotych dzieci" i urodzonych w niedzielę.
- Niewątpliwie — zgodził się pułkownik — są i tacy, ale Kwaskowiak umiał ich ująć w karby.
Nie patyczkował się z nimi ani też nie dał się zastraszyć ustosunkowanym tatusiom. Doprowadził do tego, że Podleśna stała się najspokojniejszą oazą wśród podwarszawskich miejscowości.
- Dlatego miał wielu wrogów i dlatego go zamordowano.
- Gdyby to morderstwo zdarzyło się cztery lub pięć lat temu, niewątpliwie miałbyś słuszność. Nie odrzucajmy tej tezy, kapitan Lewandowski uważa ją za punkt wyjścia swojego dochodzenia, ale obawiam się, że sprawa nie jest taka prosta.
Niewarowny zamyślił się.
- Tak — przyznał — poranne spacery komendanta, i to tylko w dresie, dają dużo do myślenia. Gdyby się kogoś obawiał, nie opuszczałby domu bez broni. Nie było mu trudno włożyć pistolet do kieszeni dresu.
- Wszystko wskazuje na to, że Kwaskowiak nie czuł się zagrożony. Pora, w jakiej wybierał się na swoje dziwne wyprawy, jest najbardziej dogodna dla przestępcy. Ciemno, zimno, ludzie jeszcze nie wychodzą z domów do pracy. W całej
Podleśnej o tej porze trudno kogoś spotkać.
- A pomimo to komendant MO codziennie właśnie w tym czasie spaceruje po ulicach osiedla. Od jak dawna nabrał podobnych zwyczajów?
- Żona stwierdziła, że trwało to ponad trzy miesiące. Cztery, pięć razy w tygodniu jej mąż nastawiał budzik na godzinę czwartą rano, zrywał się z łóżka, nakładał dres i wychodził. Czasem wracał po dziesięciu minutach, czasem ten spacer trwał przeszło godzinę.
- Ciekawe. I nigdy żony w nic nie wtajemniczał?
- Nie zwierzał jej się ze spraw służbowych, a ona nawet go nie pytała.
- Dobra zasada dla żony milicjanta, ale tym razem skomplikuje dochodzenie.
- Sądzę — zauważył pułkownik — że Kwaskowiak nie wychodził z domu jedynie dla porannego spaceru i przewietrzenia się przed pracą. Ten człowiek na pewno coś lub kogoś obserwował.
- Powinien był zrobić notatkę służbową.
- Nie sporządził jej. Przetrząsnęliśmy cały posterunek i przeprowadziliśmy szczegółową rewizję w domu. Szukaliśmy jakiegoś zapisku na temat porannych promenad w dresie. Nie znaleźliśmy niczego.
- A świadkowie?
- To też charakterystyczne. Przesłuchaliśmy prawie wszystkich mieszkańców ulicy Różanej, a także sporo osób z sąsiedztwa. Nikt nigdy nie widział starszego sierżanta w czasie jego wczesnych spacerów.