Выбрать главу

- Z Janki Workuckiej bardzo się śmieli?

- Chyba nie. Janka nie pozwoliłaby sobie w kaszę dmuchać. Ona jest najstarsza w całej klasie. Już w poprzedniej siedziała dwa lata. A przedtem też zimowała. W ubiegłym roku, kiedy znowu została, chciała się przenieść na wieczorówkę do Warszawy, ale doktor nie zgodził się.

Tak rozmawiając doszli prawie do samej spółdzielni.

- Tu już muszę panią pożegnać.

- Niech pan mi mówi „Magda".

- Dobrze. Przy okazji wypijemy „brudzia”. Do widzenia, Magda.

- Tak dawno pan u nas nie był... Kiedy pan przyjdzie? Może dzisiaj? Dobrze?

- Nie chciałbym się naprzykrzać paniom.

- Wcale się pan nie naprzykrza. Mama bardzo lubi pana. Ja też. Mam bardzo fajną mamę. Prawda, że ładna?

- Bardzo ładna — Niewarownego śmieszyła ta rozmowa. W każdej kobiecie jest trochę ze swatki. Choćby była dopiero w dziewiątej klasie.

- No to czekamy dzisiaj na pana.

- Ale...

- Nie ma żadnego „ale" — dziewczyna zaprotestowała energicznie. — Zaraz powiem mamie, że zaprosiłam pana majora i pan zgodził się przyjść. Jak zwykle, około siódmej.

Dziewczyna weszła do spółdzielni, a rozbawiony tym spotkaniem oficer wrócił na posterunek MO. Zresztą Niewarowny bez przykrości myślał o odwiedzeniu małego mieszkanka. Nielisecka, jeśli chciała, umiała być miłą panią domu. A do dziewczyny major poczuł sympatię od pierwszego spotkania. Poza tym w Podleśnej było nudno wieczorami. Nie miał co robić po skończonej służbie.! Dwa razy w tygodniu można było wprawdzie iść do i kina, ze dwa — pojechać do Warszawy, gdzie też siedziało się w czterech ścianach swojego pokoju, ale lepiej umeblowanego i zaopatrzonego w ciekawe książki, tylko że takie życie nie wystarczało już Niewarownemu. Przeminęły lata „zdziwaczenia”, jak to nazwał pułkownik.

Kawiarni „Marysieńka” oficer milicji nie miał ochoty odwiedzać po pamiętnym incydencie z Janką Workucką. Obawiał się, że będzie tam lodowato przyjęty albo wręcz sprowokowany do jakiejś awantury. Pozostawało więc spędzanie długich jesiennych wieczorów w małym pokoiku posterunku MO.

Zobaczenie Nieliseckiej leżało nawet w planach majora.

Musiał zadać jej parę pytań, na które odpowiedzi, jego zdaniem, były ważne dla śledztwa. Wolał jednak nie zjawiać się w tym celu w SAM-ie. Przekonał się bowiem, że w Podleśnej ściany mają nie tylko uszy, ale i oczy oraz co najmniej telegraf bez drutu. Tu się wszystko widzi, wszystko wie i wszystko odpowiednio komentuje.

Spotkanie i rozmowa w domu, w Podleśnej Wschodniej, dawała większą rękojmię zachowania tajemnicy.

Na wszelki wypadek Niewarowny zatelefonował przedtem do kierowniczki sklepu.

- Wiem, wiem — śmiała się Nielisecką. — Magda zaprosiła pana na dzisiaj. Dostała ode mnie burę, że niepokoi majora.

- To ja nie chciałbym się paniom narzucać.

- Ale skądże znowu. Będzie mi bardzo miło.

- Naprawdę?

- Proszę nie marudzić i przyjść punktualnie o siódmej.

- Rozkaz.

- A zatem do zobaczenia.

- Pani Hanko — powiedział w kilka godzin później Niewarowny — ja z wielką prośbą. Na pewno macie w sklepie odpisy kwitów za prenumeratę mleka. Czy mogłaby pani sprawdzić, kto z ulicy Akacjowej bierze trzy litry?

- Chyba nie muszę sprawdzać.

- Dlaczego?

- Bo już raz sprawdzałam. W czerwcu tego roku prosił mnie o to starszy sierżant Kwaskowiak.

- Jak to? I pani nic o tym nam nie powiedziała?

- To było przecież cztery miesiące przed zabójstwem komendanta posterunku. Przyznaję, wyleciało mi zupełnie z głowy. Dopiero teraz, kiedy major zadał mi to pytanie, uprzytomniłam sobie, że już po raz wtóry mi je postawiono.

- Czy Kwaskowiak mówił, do czego potrzebne mu te dane?

- Nie. Tylko prosił, aby sprawdzić kto i kiedy zamawia po trzy litry mleka.

- Sprawdziła pani?

- Naturalnie. Z milicją trzeba żyć w zgodzie, zwłaszcza kiedy się jest kierowniczką sklepu. Zawsze można jakiś mandat oberwać. Nowy komendant posterunku także szukał okazji, aby mi go wlepić. Ale jakoś się nie udało, pomimo najlepszych chęci.

- Skąd pani wie? — Niewarowny aż się zaczerwienił.

- Podleśna to miejscowość bez tajemnic.

- Mnie jednak bardzo zależy, aby moje pytanie o to mleko pozostało tajemnicą.

- To naprawdę takie ważne?

- Nie wiem — przyznał szczerze major. — Ale w końcu nie odpowiedziała pani na moje pytanie. Kto kupuje trzy litry mleka?

- Nikt.

- Jak to nikt? Niemożliwe.

- Na całej długości ulicy Akacjowej nie mamy takiego klienta. Naturalnie poza kawiarnią, która kupuje więcej. A tak przeważnie litr. Czasem dwa.

- Ale ja wiem na pewno, że ktoś brał trzy litry.

- Nie stale. Jeżeli czasami ktoś potrzebuje więcej mleka, zostawia w pustej butelce kartkę i na drugi dzień Zborkowski przynosi dodatkową porcję. Rozlicza się w ten sam sposób. Pieniądze czekają pod butelką. A poza tym wystarczy zatelefonować do nas i poprosić o dodatkowy przydział. Tu nie Warszawa. U nas panuje zasada: nasz klient, nasz pan.

- Nie notuje się tych dodatkowych zamówień?

- Po co? Codziennie obciążam roznosiciela pewną ilością litrów mleka. Na koniec miesiąca robimy rozliczenie. Dopłaca on tę różnicę, jaka powstaje pomiędzy sumą wpłaconą przez abonentów a wartością mleka, które pobrał przez ten okres. Zborkowski to bardzo uczciwy człowiek. Nie mam z nim żadnych kłopotów. Proponowałam mu, aby rozwoził także chleb i bułki. To byłaby dopiero wygoda dla mieszkańców naszego osiedla. Niestety, Stefanek nie zgodził się. Mówił, że za długo trwałoby rozwożenie i mleka, i pieczywa; byłoby mu za ciężko. Może i racja. I tak cud boski, że go znalazłam. Podleśna jest chyba jedyną podwarszawską miejscowością mającą zorganizowane dostawy.

- W takim razie nie ma żadnej możliwości skontrolowania,

kto jaką ilość mleka kupuje?

- Nie ma.

- Najczęściej właśnie pani odbiera telefony. Może pani pamięta, kto tak zamawiał dodatkową ilość mleka, aby razem wyszło trzy litry?

- W lecie często Workucki. Normalnie abonuje dwa litry, ale zwłaszcza w sobotę zamawia co najmniej dodatkowy litr. A czasem i dwa. W niedzielę prawie zawsze doktor ma gości z Warszawy.

- A Sawiccy, Bełkowski, pani Rozmarowicz albo Chruścik czy Adamkiewiczowie?

- Panie majorze, czy pan ode mnie nie za dużo wymaga? — roześmiała się kierowniczka spółdzielni. — Przecież ja nie jestem oficerem śledczym! Sawiccy czasami biorą, Bełkowski nie, bo i po co? Tam jest tylko dwoje ludzi. Identyczna sytuacja u magistra Chruścika. Adamkiewiczowie w ogóle nie kupują mleka w spółdzielni. Przecież my nie mamy monopolu. Chłopki z pobliskich wsi roznoszą po domach śmietanę, mleko, jaja i sery. A nawet i cielęcinę. To poważnie zmniejsza obroty naszych sklepów. Najlepiej niech pan spyta o to wszystko Zborkowskiego.

- Wolę nie. Wprawdzie Stefanek robi wrażenie bardzo porządnego człowieka, ale muszę tę sprawę zachować w ścisłej tajemnicy. Wiem, że na panie mogę liczyć.

- Na mnie na pewno — z całą powagą odpowiedziała Magda.

- Nie mogę być gorsza od własnej córki.

- A roznosiciela mleka nie byłbym pewny.

Po powrocie do domu Nie warowny, oceniając rezultaty wizyty u pań Nieliseckich musiał przyznać, że wieczór udał się pod względem towarzyskim. Natomiast zdobyte wiadomości przedstawiały małą wartość dla śledztwa. Już majorowi zdawało się, że jest na dobrej drodze, kiedy spotkało go ponowne niepowodzenie.

Za to na brak powodzenia nie mógł uskarżać się sierżant Michalak. Któregoś dnia przyniósł wieczorem butelkę „Soplicy” i jakąś zakąskę. Nalegał, aby Niewarowny i kapral Nierobis wypili choć po kieliszeczku. Major nigdy nie był abstynentem, chociaż nikt go nie widział pijanego, toteż i teraz nie chciał urazić odmową sympatycznego chłopaka i wymówić się od zaproszenia. Zastrzegł tylko, że jak długo on, Niewarowny, jest komendantem posterunku, tak długo w tym lokalu nie wypije się ani kropli alkoholu. Co innego w prywatnym mieszkaniu. Cała trójka przeszła więc do pokoiku zajmowanego przez majora. Tutaj Michalak napełnił kieliszki i bardzo oficjalnie wzniósł toast za zdrowie swojego komendanta.