Выбрать главу

Temu rejonowi trzeba więc było poświęcić także nieco uwagi.

Aż wreszcie pewnego dnia oficer, idący szybkim krokiem przez Akacjową, ujrzał na progu pewnej willi trzy białe plamy. Przystanął, a sprawdziwszy dyskretnie, że nikogo nie ma na ulicy, podszedł do samej furtki prowadzącej do posesji. Nie, nie mylił się. To były te tak długo wyczekiwane trzy butelki mleka.

Tego dnia panowała wyjątkowo paskudna pogoda. Ostry wiatr niósł fale śniegu z deszczem. Cała Akacjowa pokryta była głębokimi kałużami, a jednak Niewarownego zalała fala ciepła. Otrzymał wreszcie dowód, że dochodzenie jest na dobrej drodze, chociaż zdawał sobie sprawę, że gdyby teraz zakomunikował w Komendzie Wojewódzkiej, jaki to sukces odniósł, kapitan Lewandowski, nie bacząc na wyższą rangę kolegi i na obecność szefa, na pewno parsknąłby śmiechem. Nawet pułkownik, tak życzliwy majorowi, przyjaciel z dawnych lat młodości chmurnej i górnej, albo by powiedział „Bronek, niedobrze z tobą”, albo by pokiwał głową w jednoznaczny sposób.

A pomimo to Niewarowny tę chwilę uważał za największe swoje osiągnięcie. Jeśli nie w życiu, to w ciągu ostatnich pięciu lat. Jeszcze raz nie zawiódł go jego milicyjny „nos”. Jeszcze raz będzie mógł dowieść, że wielkie laboratoria kryminalistyczne z ich wyposażeniem sprowadzanym z całego świata nie mogą się równać z intuicją, która musi być podstawową cechą każdego oficera dochodzeniowego.

Tak, trzy butelki mleka stały przed drzwiami. Niewarowny wierzył, że jeśli słowa Kwaskowiaka miały jakieś ukryte znaczenie, to tylko tu, a nie gdzie indziej, można zobaczyć te trzy białe flaszki. Spodziewał się ich każdego dnia, kiedy odbywał swój, nie wiadomo, czy jeszcze nocny, czy już poranny spacer.

Ale nie należało stać jak słup soli przed drzwiami willi ani też zbytnio przedłużać chwil swojej radości. Trzeba przystąpić do realizacji drugiej części planu, już uprzednio przygotowanego. Oficer, nie zwlekając, szybko doszedł do Brzozowej i tam skręcił w stronę torów kolejki. Znowu skręt w Rezedową. Później pustym placem aż do posesji, gdzie znajdowały się resztki domu spalonego przez hitlerowców. To był piękny pałacyk bogatego przedsiębiorcy pochodzenia żydowskiego. W czasie okupacji hitlerowcy wymordowali całą tę rodzinę, a w pałacyku zamieszkał jakiś gestapowski dygnitarz. Przy domu stała zawsze warta z trupimi główkami na czapkach. Przed ucieczką samochodem, w styczniu 1945 roku, hitlerowiec osobiście oblewał każdy pokój benzyną z kanistrów i wychodząc po raz ostatni z willi rzucił za siebie płonącą zapałkę. Z pięknej rezydencji pozostały jedynie dwie ściany trzymetrowej wysokości.

Major rozumował w następujący sposób: Kwaskowiak zginął, ponieważ dał się zaskoczyć przeciwnikowi od tyłu. Najprawdopodobniej stał pod tą samą sosną, gdzie go widział Kiciuś. Napastnik zaszedł z drugiej strony i wymierzył śmiertelny cios. Dlatego obserwując, co się stanie z trzema butelkami mleka, trzeba mieć zabezpieczone plecy: stać w narożniku rozbitego domu.

Wprawdzie widoczność z tego miejsca była gorsza niż spod sosny, lecz i na to znalazł się sposób. Oficer milicji wyciągnął z kieszeni kożuszka małą, ale precyzyjną lornetkę. Dzięki niej, pomimo ciemności, doskonale widział bielejące pod drzwiami frontowymi trzy butelki mleka.

Niewarowny czekał bardzo długo. Już dochodziła siódma godzina, stawało się szaro, a mleko tkwiło ciągle na swoim miejscu. Wreszcie oficer dostrzegł, że w paru oknach willi zapalają się i gasną światła. Znak, że jej mieszkańcy obudzili się. Na ulicy pokazali się pierwsi przechodnie. Kiciuś nie kłamał. Maria Kowalska wraz z jedną ze swoich pomocnic śpieszyła do spółdzielni po codzienne zakupy dla kawiarni. U Workuckich dawno już widać było ruch w całym domu. Młody Workucki, student politechniki, mniej więcej za kwadrans siódma poszedł w kierunku stacji kolejki. Spieszył na wykłady.

Wreszcie otworzyły się drzwi willi obserwowanej przez majora. Kobieca ręka wysunęła się i zabrała butelki z mlekiem. Znowu minuty płynęły za minutami. Zebrało się ich przeszło trzydzieści. Panna Janka z teczką w ręku podążyła do szkoły. Zrobiło się już zupełnie widno. Oficer milicji nie na żarty zaczął się obawiać, że jakiś przechodzień może go spostrzec, zaczajonego pomiędzy ruinami murów. Tego tylko Niewarownemu brakowało! Natychmiast cała Podleśna zostałaby postawiana na nogi. Na szczęście było zimno, pogoda brzydka i dokuczliwa, toteż nikt się zbytnio nie rozglądał. Wszyscy patrzyli pod nogi, aby nie wpaść w błoto. Czego jak czego, ale tego towaru jesienią nigdy tutaj nie brakowało.

Niewarowny nie wiedział, czy jeszcze czekać, czy też niepostrzeżenie wycofać się z punktu obserwacyjnego.

W końcu zdecydował, że skoro stracił prawie trzy godziny, może poczekać jeszcze jedną.

Miał rację. Willa wyposażona była w garaż zbudowany pod tarasem. Widocznie ten garaż miał wewnętrzne połączenie z innymi pomieszczeniami budynku, bo teraz wrota otworzyły się szeroko i wyjechał z nich wolno samochód. Zatrzymał się przed wyjazdem na ulicę. Wysiadł z niego właściciel domu. Przymknął drzwi garażu, nawet nie trudząc się z ich zamknięciem od wewnątrz, otworzył okratowane siatką podwójne drzwi na ulicę. Wrócił do auta, wyjechał nim na Akacjową, znowu się zatrzymał, żeby zamknąć bramę od ulicy.

Teraz samochód ruszył i zniknął z oczu oficera milicji. Zdołał on jednak zauważyć, że nikogo więcej poza właścicielem nie było w samochodzie.

Właściwie wszystko odbyło się normalnie i we właściwej kolejności. Pani domu wzięła spod drzwi zamówione mleko. Zapewne oboje małżonkowie zjedli razem śniadanie i następnie mąż pojechał do Warszawy, do pracy, swoim autem.

A jednak Niewarowny uważał, że dokonał wielkiego odkrycia. Te trzy butelki mleka musiały tu całej sprawie grać jakąś bardzo ważną rolę. Starszy sierżant niewątpliwie śledził właśnie ten dom. Że podejrzenia Kwaskowiaka były uzasadnione, najlepszym, choć tragicznym, tego dowodem była jego śmierć.

Kiedy ginie żołnierz, na jego miejsce wstępuje następca i nadal prowadzi walkę. Major Niewarowny wiedział, że w tej chwili zajął pozycję opróżnioną przez starszego sierżanta. Po to, żeby zaczętą przez Kwaskowiaka walkę z nieznanymi

przestępcami doprowadzić do końca.

Oficer milicji wiedział także, że okres marazmu, w jakim tkwił przez ostatnie lata, jest definitywnie zamknięty. Z ulicy Akacjowej do budynku posterunku MO wrócił nie ten sam człowiek.

XIII.

NIESPODZIEWANY SPRZYMIERZENIEC

- Niestety, majorze, muszę pana zmartwić. Przewertowałem całą bibliotekę. Konsultowaliśmy się ze specjalistami zarówno z Wydziału Farmacji Akademii Medycznej, jak również Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Wszyscy są tego samego zdania. Nie ma takiego narkotyku, do którego produkcji potrzebne byłoby mleko. Z mleka, poza serami i śmietaną, można w ostateczności robić kazeinę, różne kleje białkowe lub sztuczne włókno. Naturalnie do tego rodzaju produkcji niezbędne byłyby ogromne ilości mleka, a nie trzy litry. Nic na to nie poradzę

- podpułkownik z KG MO bezradnie rozłożył ręce. — Obawiam się, że tym razem jesteście na złym tropie.

- A jednak — upierał się Niewarowny — jestem pewny, że starszy sierżant Kwaskowiak codziennie przychodził tam i sprawdzał, ile butelek mleka stoi przed drzwiami domu. Dlatego też zginął.

- Możliwe, że macie rację. Ale dlaczego łączycie tę śmierć i owe trzy butelki mleka z narkotykami? Jakie macie, majorze, podstawy do tego?