- Dobrze wiem, komu to mleko dostarczono. Chodzi mi tylko to, czy rozmawiającym był mężczyzna, czy też kobieta?
- Kobieta.
- Pani poznała ją po głosie?
- Nie. W ogóle bardzo rzadko z nią rozmawiałam. A przez telefon chyba nigdy.
- W każdym bądź razie jestem mocno zobowiązany. Informacja pozwoliła mi zrozumieć ważną dla mnie sprawę.
- Czy są to tajemnice nie dla kobiecych uszu?
- Są to na razie tajemnice nie dla żadnych uszu.
- Pan ma w sobie dużo z Sherlocka Holmesa.
I wyraźnie pan na niego pozuje.
- Conan Doyle to mój ulubiony autor, zaś z jego bohatera jeszcze długo będziemy brali przykład. Nie wstydzę się przyznać do tego. Wielu młodych zarozumialców również by skorzystało z tej lektury, gdyby parę razy uważnie przeczytali dzieła pisarza.
- A kiedy Sherlock Holmes nas odwiedzi? Magda stale pyta o pana. Dzisiaj jestem zajęta, ale jutro będzie pan mile widzianym gościem.
- Przez Magdę czy przez panią?
- Nawet genialni detektywi nie mogą wszystkiego wiedzieć — roześmiała się pani Hanka.
Niewarowny powrócił na posterunek, zamknął się w swoim gabinecie i długo rozważał sytuację. Teraz dla oficera milicji było jasne, że trzy butelki mleka są tylko umówionym sygnałem. Każdy mógł zatelefonować do spółdzielni i zamówić dwa dodatkowe litry dla właściciela starego samochodu. Sklep przyjmował zamówienia, a nazajutrz mleczarz stawiał przed progiem trzy butelki.
Ale co uruchamiał ten sygnał?
Major orientował się, że obserwacją willi przy Akacjowej nie rozwiąże tego zagadnienia. Trzeba rozpocząć inwigilację jej właściciela. Dokąd jedzie swoim samochodem? Jak to zrobić, skoro posterunek MO w Podleśnej nie dysponuje nawet służbowym motocyklem?
Prawda! Niewarowny stuknął się w głowę. Kiedy obejmował tę placówkę, pułkownik w przystępie wielkoduszności ofiarowywał mu do użytku piękny Mercedes. Wtedy oficer odrzucił propozycję, słusznie rozumując, że komendant osiedlowego posterunku z luksusowym autem byłby postacią już nie tyle śmieszną, co wręcz karykaturalną. Jakby się ten wóz dzisiaj przydał! Major postanowił przypomnieć staremu o jego obietnicy, niech da chociaż jakąś starą Syrenkę...
A poza tym coraz ciężej było prowadzić to dziwne dochodzenie bez żadnej pomocy. Wszystko robić samemu. Żeby tak ze dwóch dobrych wywiadowców... Jakiś samochód może pułkownik i ofiaruje, ale nie przydzieli ani jednego człowieka, nie wiedząc, w jakim celu jest on Niewarownemu potrzebny. Nie, o tym nie mogło być mowy.
Tymczasem oficer milicji poza swoją intuicją nie dysponował żadnymi poszlakami, usprawiedliwiającymi potrzebę pomocnika. To, co dotychczas zdołał ustalić, pułkownik nazwałby fantazjami. Major westchnął. Trzeba nadal działać w pojedynkę.
Tego samego dnia na posterunku milicji zjawiła się Janka Workucka. Zanim jeszcze otworzyła usta, Niewarowny poznał po jej rozszerzanych źrenicach i przesadnie pewnych ruchach, że z dziewczyną coś jest nie w porządku.
Nonszalanckim gestem Janka rzuciła teczkę z książkami na biurko oficera milicji.
- Niech pan sam grzebie w tych zeszytach, jeśli to pana cokolwiek obchodzi.
Major spokojnie obserwował dziewczynę i czekał na dalszy ciąg.
- Nie byłam dwa dni w szkole.
Oficer milczał.
- Powtarzam, nie byłam dwa dni w szkole i w ogóle nie wiem, czy tam jeszcze kiedy pójdę. Mam w nosie to wszystko. 1 pana też, razem z jego kuratelą.
- Pani znowu się narkotyzowała — stwierdził Niewarowny.
- A tak. -Łyknęłam sobie trochę prochów i co mi pan zrobi? Będę łykać, kiedy tylko będę chciała. Kicham na was. Jak się panu nie podoba, to może mnie pan zamknąć.
Dziewczyna coraz bardziej podniecała się swoimi słowami. Wyraźnie czekała na jakąś ripostę, aby doprowadzić się do histerycznego ataku. Major nie dał się jednak sprowokować. Wstał, otworzył drzwi do sąsiedniego pokoju, gdzie siedzieli milicjanci, i powiedział:
- Kapralu Nierobis, muszę wyjść na godzinę. Gdyby był do mnie telefon, proszę powiedzieć, żeby zadzwoniono później. Panna Workucką trochę źle się czuje. Gdyby potrzebowała pomocy, odprowadzicie ją do domu. Przyjdzie tutaj jutro.
Oficer wyszedł szybko z budynku, zostawiając dziewczynę samą.
Na drugi dzień młoda narkomanka zjawiła się znowu. Była cicha, spokojna i dziwnie przygaszona.
- Ja już dłużej nie mogę — skarżyła się majorowi — tak strasznie źle się czuję.
- To przejściowy atak głodu narkotyku. Już by dawno minął, gdyby pani mu nie uległa. A obiecywała mi pani nigdy nie kupować tego świństwa.
- Słowa nie złamałam. Nie kupiłam ani nie wzięłam ad nikogo. Źle pan wtedy szukał w moim pokoju. Niedawno robiąc porządki znalazłam jedną torebkę z moją „heroiną”. Początkowo jej nie ruszałam. W pierwszym momencie chciałam wyrzucić do śmieci. Później coraz bardziej mnie kusiło, żeby spróbować choć troszeczkę. Wreszcie zjadłam całą porcję. Gdybym tego nie zrobiła, chyba bym zwariowała.
- Niech pani nie przesadza.
- Mówię prawdę. W szkole źle się czuję. Jestem najstarsza z nich wszystkich. To jeszcze takie dzieci. A profesorowie? Traktują nas jak szczeniaki. Cierpię na bezsenność. Wieczorem zasypiam na dwie, trzy godziny, a potem budzę się i już do rana nie zmrużę oczu.
- Kiedyś przechodziłem tamtędy, bo sprawdzałem, czy ulice omiecione ze śniegu i widziałem światło w pani oknie. A nie było jeszcze szóstej.
- Zawsze wstaję przed szóstą. Od dziecka. Bez względu na to, kiedy się położę spać. Ale teraz to zupełnie co innego. Budzę się o drugiej, najpóźniej o trzeciej.
- A poza tym pani się nudzi; i w domu i w szkole. To jeszcze powiększa głód narkotyku.
- Skąd pan wie? Rzeczywiście, kiedy brałam „prochy” lub „klej”, robiłam to dla przezwyciężenia nudy. Być choć przez chwilę szczęśliwą! A potem znowu robiło się smutno i sięgałam po następną dawkę. Chciałabym dotrzymać słowa i bardzo się męczę. Ci z naszej paczki, którzy postanowili zerwać z narkotykami, czują się znacznie gorzej. Pewnie dlatego, że łykali je częściej ode mnie.
- A co z tym stałym wstawaniem przed szóstą? Czy to możliwe?
- Może pan spytać rodziców. Nawet teraz, kiedy o tej porze roku panuje głucha noc, wstaję i albo odrabiam lekcje, albo coś czytam. Jak byłam mała, toczyłam wojnę o pozwolenie wstawania tak wcześnie. Wreszcie matka pogodziła się z moim trybem życia.
Major zdecydował się. Właściwie nie powinien powierzać inwigilacji „amatorom”, ale nie miał innego wyjścia. A może w ten sposób dziewczynie łatwiej będzie przezwyciężyć nałóg?
- Gdyby pani chciała mi pomóc — zaczął ostrożnie — miałbym dla pani bardzo odpowiedzialne zadanie. Ale to sprawa ściśle urzędowa i trzeba byłoby zachować tajemnicę również przed rodzicami.
Dziewczyna uśmiechnęła się drwiąco. Ten milicjant naprawdę wierzy, że ona zwierza się rodzicom ze swoich tajemnic! Gorąco zapewniła majora:
- Może pan na mnie liczyć. Nikomu pary z ust.
- Tym bardziej — przestrzegał oficer — że najmniejsza niedyskrecja mogłaby sprowadzić na panią poważne niebezpieczeństwo.
- Pan major coraz bardziej mnie intryguje.
- o co chodzi?
- Z okna pani pokoju widać sąsiednie wille, prawda?
- Nie całkiem. Raczej ich frontony.
- Czy pani ma lornetkę?
- Ojciec gdzieś ma. Dużą, w skórzanym futerale. Musiałabym poszukać.
- Lepiej nie. Dam pani. Malutką i łatwą do schowania.
- Przy pomocy tej lornetki mam śledzić mieszkańców sąsiedniej willi? — dziewczynie spodobał się ten pomysł.
- Nie — wyjaśnił major — to byłoby raczej niewykonalne. Po prostu gdzieś około godziny szóstej, kiedy pani się obudzi, proszę wziąć lornetkę i sprawdzić, czy przed willami, które może pani zobaczyć ze swojego okna, stoją butelki z mlekiem. Tam powinno stać po litrze lub po dwa litry. Gdyby jednak pani zauważyła, że przed jakimś domem stoją trzy butelki, wtedy proszę natychmiast zatelefonować na posterunek milicji i zażądać rozmowy ze mną. Bez względu na godzinę. Ja także jestem porannym ptaszkiem.