- Pan sobie żartuje ze mnie.
- Zapewniam panią, że sprawa jest dla mnie niesłychanie ważna.
- Czy to takie ważne, kto ile mleka kupuje codziennie?
- W tym wypadku ma to zasadnicze znaczenie. Niestety, w tej chwili nie mogę pani nic więcej powiedzieć. Dodam jedynie, że od dłuższego czasu codziennie rano przebiegam Akacjową i sprawdzam ilość butelek. Jak pani widzi, mam do pani większe zaufanie niż do moich ludzi, którym przecież mógłbym zlecić to zadanie. Przyznaję, w czasie tych inspekcji nieraz zastanawiałem się, dlaczego w waszym domu tak rano pali się światło w jednym z okien na pierwszym piętrze.
- Pan naprawdę nie kpi sobie ze mnie?
- Nigdy nie byłem tak poważny. Daję słowo honoru. Bardzo liczę na pani współpracę. Ale ta rozmowa musi pozostać między nami.
- Jeżeli to potrzebne, chętnie będę sprawdzała.
Niewarowny otworzył biurko i podał dziewczynie małą
lornetkę.
- Teatralna ? — zapytała Workucka.
- Niech pani spojrzy przez nią za okno.
- Fantastyczne! Dokładnie poznaję, kto idzie na drugim końcu Rezedowej, tam pod lasem — dziewczynę zachwycało małe cacko.
- Tak, to specjalna lornetka. Takich nie ma w handlu.
- Tego też nikomu nie pokazywać?
- Naturalnie! Wszystko, co dotyczy pani zadania, musi być utrzymane w jak największym sekrecie. A zatem czy mogę liczyć na panią?
- Pan major mnie zaskakuje. Pomimo wczorajszej sceny...
- Po prostu pragnę pani zaufać i liczę, że się nie zawiodę. Pani jest dobrą dziewczyną. Lepszą niż się pani samej wydaje.
- Od kiedy mam rozpocząć pracę?
- Od jutra. Jeżeli nigdzie pani nie zobaczy trzech butelek mleka, proszę się połączyć ze mną i powiedzieć tylko: „Wszystko tu porządku”.
- A jeśli będą?
- Wtedy pani także zatelefonuje i powie: „Przyjdę po
lekcjach”.
- To ma być hasło?
- Tak. Ktoś z domowników może przypadkiem usłyszeć naszą rozmowę. Jej treść nie powinna budzić ani podejrzeń, ani zbytniej ciekawości.
- Rozumiem. Sądzę, że te trzy butelki mleka to też jakieś hasło. Prawda?
- Ja też tak przypuszczam i liczę, że przy pani pomocy uda mi się rozszyfrować całą zagadkę.
- Czy sprawa związana jest z zabójstwem Kwaskowiaka? — zaintrygowana dziewczyna chciała się dowiedzieć czegoś więcej.
- Raczej tak — major ostrożnie formułował odpowiedzi. — Właśnie dlatego ostrzegałem panią, że niedyskrecja może być dla niej niebezpieczna.
- Ja w lecie parę razy widziałam starszego sierżanta na naszej ulicy.
- W jakich godzinach?
- Bardzo rano. Tak zaraz po piątej. Szedł szybko w stronę Brzozowej.
- Za kilka dni rozpoczynają się ferie świąteczne w szkołach. Czy pani wyjeżdża?
- Nie.
- I nadal będzie się pani budziła przed szóstą rano?
- Na pewno.
- A więc od jutra przystępujemy do pracy.
- Tak jest, wodzu!
Nazajutrz Niewarowny jak zwykle zaraz po piątej obejrzał znajomą willę. Ledwie wrócił do siebie, kiedy do jego pokoju wszedł dyżurny milicjant.
- Telefon do pana majora.
Oficer podniósł słuchawkę i usłyszał głos dziewczyny.
- Wszystko w porządku.
XIV.
CZY NAPRAWDĘ ZEPSUTY SAMOCHÓD?
- Drogi majorze, czego wam się zachciewa? Samochodu! Czy jakikolwiek posterunek milicji w naszym województwie ma swoje auto? Najwyżej służbowy motor.
Jeżeli dam wam, jutro przybiegną tu wszyscy komendanci i rozerwą mnie na sztuki. Każdy będzie mówił to samo co wy, że bez wozu nie może prowadzić swojej placówki. Żebym jeszcze wiedział, po co wam ta Syrena. Zresztą skąd ja wam ją wytrzasnę?
- Przed dworna miesiącami pan pułkownik sam mi proponował samochód. I to nie byle Syrenę, ale luksusowego Mercedesa.
- Proponowałem. No to co z tego? Trzeba było brać, kiedy dawałem. Teraz nie mam. A jak tam z dochodzeniem w sprawie Kwaskowiaka? — stary dyplomatycznie zmienił temat i przeszedł do ataku.
- Sądzę, że niedługo będę mógł złożyć szczegółowy raport już z konkretnymi wynikami.
- Tę piosenkę słyszę od miesięcy.
- Pułkownik obiecał mi wszechstronną pomoc przy prowadzeniu dochodzenia. A tymczasem nie mogę dostać samochodu. Potrzebowałbym także ze trzech dobrych wywiadowców.
- Uważam, panie pułkowniku — wtrącił się kapitan Lewandowski — że major powinien otrzymać samochód.
Niewarowny ze zdziwieniem spojrzał na młodszego kolegę. Nie spodziewał się pomocy z tej strony. Ale kapitan miała twarz nieprzeniknioną.
- Popieracie Niewarownego, bo sami nie możecie ruszyć z miejsca. Znam was.
Lewandowski nie odpowiedział na tę zaczepkę, a jedynie wyjaśnił:
- Major miał prowadzić dochodzenie w Podleśnej. Bez choćby najskromniejszego środka lokomocji, jakim jest samochód w warunkach podmiejskich, nasza praca jest bardzo utrudniona. Choćby jakaś inwigilacja.
- Co ja z wami mam! — nie wiadomo było, czy pułkownik rzeczywiście się złości, czy udaje, bo żal mu uszczuplać i tak nie za bogaty tabor komendy. — Dobrze, Niewarowny, dostaniesz wóz. Tylko nie Syrenę, bo ich w ogóle nie mamy. Może być Warszawa, ale nie nowa.
- Byle na chodzie i bez milicyjnego oznakowania.
- Dobrze. Dostaniesz. A gwiazdki z nieba ci nie potrzeba?
- Nie. Tylko dwóch dobrych wywiadowców nie zalanych w tym terenie.
- Mowy nie ma — uciął krótko pułkownik. — Musisz sobie radzić sam.
Major nie nalegał. Uważał, że i tak mu się udało. Prawdę mówiąc, nie liczył na wóz i był zdecydowany pożyczyć skądś jakiś motor. W zimie nie byłoby to specjalnie trudne. W ostateczności nawet posłużyłby się motocyklem kaprala Nierobisa. A tymczasem otrzymuje do swojej dyspozycji Warszawę. Ale czy ten Lewandowski nie poparł go dlatego, aby później dowodzić, że Niewarowny nie potrafił ruszyć dochodzenia pomimo pomocy komendy? Mniejsza z tym.
Najważniejsze, że będzie samochód. Tym razem pan kapitan brzydko się oszuka.
Tego dnia major wrócił do Podleśnej samochodem.
Wóz rzeczywiście usprawnił pracę posterunku. Można było często i szybko dokonywać inspekcji całego rozległego terenu. Jednakże Niewarowny wymagał jednego, Warszawa musiała być przed wieczorem tak sprawdzona, aby w każdej chwili nadawała się do jazdy. Nierobis, który miał „smykałkę” do motorów, szybko doprowadził sfatygowanego grata do stanu, jakiego nie powstydziłby się nowy, fabryczny wóz.
Mijały dni. Major początkowo kontrolował swoją pomocnicę, ale prędko doszedł do wniosku, że jest to zupełnie niepotrzebne. Codziennie w jego pokoiku rozlegał się przed szóstą sygnał telefonu, bo oficer kazał zainstalować u siebie dodatkowy aparat. Kiedy Niewarowny podnosił słuchawkę, dziewczyna mówiła: „wszystko w porządku” i natychmiast wyłączała się.
Minęło Boże Narodzenie i Nowy Rok. Dopiero czwartego stycznia oficer milicji usłyszał słowa Workuckiej, wypowiedziane bardzo podniesionym głosem:
- Przyjdę po lekcjach — dziewczyna nie mogła się opanować, aby nie dodać — a już myślałam, że pan major zwyczajnie mnie buja.
- Zrozumiałem. Bardzo pani dziękuję. Proszę wstąpić do mnie na posterunek gdzieś około czwartej.
- Dobrze, będę na pewno.
Major szybko włożył kożuszek i nieodłączną narciarkę. Warszawa stała w pogotowiu. Wyprowadził ją z podwórka milicyjnego budynku i skierował się w stronę stolicy. Oficer nie śpieszył się. Wiedział już z poprzednich obserwacji, że ma dużo czasu. Przynajmniej godzinę. Niemniej należało się liczyć z jakimiś niespodziankami, więc Nie- warowny, wolał wcześniej zjawić się na upatrzonym punkcie obserwacyjnym.