- Rewizja — krótko wyjaśnił Lewandowski.
- Gdzie jest aparatura do produkcji heroiny?
- zapytał major.
- Nie rozumiem, o czym panowie mówią?
- Pan także nie wiedział, dlaczego o wpół do piątej zszedł pan do garażu i zapalił światło? Kapral Nierobis całą noc czuwał w pańskim ogrodzie i dokładnie zanotował godzinę. Wczesny i pracowity z pana ptaszek.
Bełkowski zbladł. Ciężko opadł na najbliższe krzesło.
Tymczasem milicjanci zajęli się przeszukaniem mieszkania. W pokojach na górze ta akcja była tylko formalnością. Zarówno major Niewarowny, jak i kapitan Lewandowski wiedzieli, że tu niczego nie znajdą. Za to w dolnej części budynku badano metr po metrze. Nawet koks przejrzano i przerzucono na inne miejsce. Dopiero dokładne pomiary pomieszczeń piwnicznych pozwoliły ustalić, że wewnątrz budynku znajduje się jakiś zamaskowany lokal.
Niewarowny badając ściany miał w pamięci przemyślne skrytki, jakie budowano w Warszawie dla ukrycia tajnych archiwów AK lub AL. Teraz więc szczególnie zainteresowała go wąska szpara pomiędzy dwiema cegłami. Kiedy włożył w nią nóż, blok muru lekko się uchylił, ukazując wnętrze małego, ale doskonale urządzonego laboratorium. Stały tu aparaty, o których wczoraj Zborkowski wspominał majorowi.
- Wszystko trzeba zaraz przesłać do Zakładu Kryminalistyki — powiedział Niewarowny. — Powinny się tu znajdować ślady heroiny lub opium. Nie mogli tego dokładnie usunąć, bo wczoraj wieczorem kazałem wyłączyć dopływ wody do willi. Wyobrażam sobie, jak mieszkańcy tego odcinka Akacjowej klną, bezskutecznie kręcąc kurki. Niestety, aby nie wywoływać jakichś podejrzeń, trzeba było pozbawić wody wszystkie domy przy tej ulicy, i nawet częściowo na Brzozowej. Nierobis, zatelefonujcie stąd, aby odkręcili zawory.
- Tak jest, panie majorze.
- A może — zaproponował Lewandowski — opieczętujemy to laboratorium i całą willę. Niech specjaliści obejrzą sobie tę „kuchnię’" na miejscu i sami zdemontują urządzenia. My moglibyśmy coś uszkodzić. Czy major zgadza się ze mną?
- Naturalnie. Ale co zrobimy z żoną inżyniera?
- Zatrzymamy ich oboje. Dopiero w śledztwie ustalimy, czy i w jakim zakresie Bełkowska jest współwinną przestępstw męża. Wtedy ewentualnie prokurator uchyli decyzję o zabezpieczeniu domu. Do tego czasu fachowcy zbadają laboratorium i wywiozą je z Podleśnej. Te aparaty to prawdziwe cacka. Nie wiem, czy którykolwiek z naszych
instytutów posiada coś podobnego?
- Na pewno najlepsze, jakie tylko można było znaleźć i kupić w Europie. Heroina jest zbyt drogim towarem, aby ją produkować w chałupniczy sposób.
- Otrzymałem wiadomość, że rewizja przeprowadzona w mieszkaniach Elżbiety Doreckiej, zarówno w pokoju wynajmowanym w Podleśnej, jak i w jej kawalerce w Warszawie — informował kapitan — wykryła poważne ilości opium. Ale gdzie może być schowana heroina z bieżącej produkcji? Chyba jeszcze raz przeszukamy willę. Sprowadzimy ekipę specjalistów z odpowiednimi aparatami. Nie zamsze można liczyć na takie szczęście, jakie dzisiaj miał pan major.
- To szczęście będzie mi towarzyszyło aż do końca — uśmiechnął się Nie warowny. — Niech jeden z pańskich ludzi pójdzie do garażu i zdejmie ze stojącego tam starego samochodu obydwa zagłówki. Wewnątrz znajdziecie heroinę. W skrytkach mieści się około dwóch kilogramów białej trucizny. Prawda, inżynierze Bełkowski?
Właściciel domu, który siedział bez słowa, podniósł głowę.
- Dlaczego pan pyta, skoro wiecie?
- W zagłówkach samochodowych chowali heroinę? — zdziwił się Lewandowski.
- Tak, szajka operowała kilkoma czy kilkunastoma jednakowymi czerwonymi zagłówkami. Heroinę chowało się w rurach metalowych konstrukcji zagłówka. To był dobry chwyt psychologiczny, bo gdyby nawet celnicy mieli jakieś podejrzenia, pruliby przede wszystkim tapicerkę. A tymczasem wystarczyło któryś z uchwytów zagłówka włożyć w imadło i trochę pokręcić jego rączką. Wtedy rura otwierała się na tyle, żeby móc wsypać lub wysypać biały proszek.
- Rozumiem teraz całą operację — odpowiedział kapitan. — Producenci codziennie napełniali rury, a później wystarczyło zamienić zagłówki z autem wyjeżdżającym z Polski.
- Tą czynnością zajmowało się inne ogniwo gangu. Niejaki Wojciech Prochoń.
- Musimy go aresztować! — zatroszczył się Lewandowski. — Jego adres domowy i miejsce pracy? Zna pan, majorze? Zaraz
zatelefonuję do komendy, aby pojechali po niego.
- Za późno, kapitanie, za późno.
Lewandowski spojrzał na majora jak na wariata. Z czego się cieszy? Że przestępca uciekł? Ale zapytał:
- Dlaczego?
- Na żądanie posterunku MO w Podleśnej Prochonia zatrzymała dzisiaj rano, o godzinie piątej, jedna z warszawskich komend dzielnicowych.
- Fiu! — gwizdnął kapitan.
Tymczasem milicjant przyniósł z garażu dwa czerwone zagłówki.
- Coś w nich lata — zauważył potrząsając jednym z nich.
- Bo jeszcze nie jest pełny. Proszek swobodnie się przesypuje. W tym drugim nic się nie rusza, bo albo jest gotowy, albo jeszcze pusty i czekał swojej kolejki.
Przeszukanie dobiegło końca. Milicja wyprowadziła z willi jej właścicieli. Pod konwojem odesłano ich do Warszawy, do komendy wojewódzkiej. Stefana Zborkowskiego i Elżbietę Do-recką odwieziono tam już wcześniej. Kapitan Lewandowski i milicjanci z Warszawy zbierali się do powrotu drugim radiowozem.
- Bardzo dziękuję, kapitanie — Niewarowny wyciągnął rękę do tak nielubianego kolegi. — Nie znał pan rzeczywistego stanu rzeczy, a jednak nie zawahał się ryzykować swoim życiem w mojej obronie.
- Pan major na pewno by zrobił to samo. Gdybym znał całą prawdę, nie wszedłbym dzisiaj panu w drogę.
—Nie szkodzi. Pomoc kapitana była bardzo cenna. Bez niego i bez jego ludzi trudno by mi było tak szybko uporać się z tą czwórką.
- W każdym razie winszuję, majorze. Nie wiem, jak pan do tego doszedł, ale odwalił pan kawał pierwszorzędnej roboty. Bez tego podstępu, jaki pan zastosował, niełatwo byłoby dowieść Stefanowi Zborkowskiemu zamordowania Kwaskowiaka.
- Zdziwiłem się — przyznał major — kiedy spostrzegłem, że to nie mój Nierobis walczy z bandytą, tylko pan kapitan. Skąd. pan się tu wziął w tak krytycznym momencie?
Kapitan Lewandowski odpowiedział pogodnie:
- Obydwaj mamy swoje małe tajemnice.
Oficerowie uścisnęli sobie ręce. Chyba szczerze.
Lewandowski odjechał do Warszawy. Major Niewarowny
powrócił do budynku posterunku milicji. Miał jeszcze dużo pracy. Należało przygotować szczegółowy raport z przebiegu wydarzeń i czekała go przykra rozmowa z sierżantem Michalakiem.
Pierwszą osobą, z którą się Niewarowny zetknął na posterunku, był właśnie młody milicjant.
- Więc to prawda?... — zapytał Michalak. Nie kończył zdania. Wiedział, że major i tak zrozumie, o co mu chodzi.
- Prawda. Elżbieta Dorecka była prawą ręką szefa bandy, Stefana Zborkowskiego. Razem zamordowali Kwaskowiaka, a dzisiaj ten sam los mnie szykowali. Wywieźliby mnie na wózku mleczarza i podrzucili ciało w lesie.
- To straszne! A ja jej tak wierzyłem... Mówiła, że mnie kocha. Przysięgała mi. Za dwa miesiące miał być nasz ślub.
- Byliście, sierżancie, pionkiem w ręku sprytnej zbrodniarki. Wasza miłość była jej potrzebna, aby wiedzieć, co się dzieje na posterunku milicji. Owinęła was dokoła małego palca. Przez wasz długi język mało brakowało, abym teraz leżał z rozwaloną głową w lesie, tam, gdzie w listopadzie znaleźliście Kwaskowiaka.
- Przez mój długi język?! — żachnął się Michalak.
- A może nie powiedzieliście Doreckiej, że ja, tak samo jak Kwaskowiak, co rano wychodzę na tajemnicze spacery? Ponieważ obawiałem się, że któryś z was wygada się, starałem się jak najciszej wymykać z domu. Wyście jednak mnie podpatrzyli i nie mieliście nic lepszego do roboty, jak o tym powiedzieć Elżbiecie.