- A Elżbieta Dorecka, kelnerka z kawiarni „Marysieńka”? Jak ją pan rozszyfrował?
- To było proste. Zastanowiło mnie, że wszyscy w Podleśnej doskonale wiedzą o związku pięknej dziewczyny z inżynierem. On jej kupił spółdzielcze mieszkanie, on jej w Podleśnej wynajął pokój. To mogło być prawdą, lecz dlaczego oboje tak się z tym reklamowali? A oto do Podleśnej przybywa nowy komendant posterunku. Nikt nie ma złudzeń, że jego głównym zadaniem jest znalezienie zabójcy poprzednika. W tej sytuacji banda musi zorganizować dobry wywiad w samej siedzibie milicji, aby wiedzieć, jak sobie ten nowy poczyna i czy nie trafił na właściwy trop. Kelnerka zna sierżanta Michalaka od co najmniej dwóch lat. Zawsze go ignorowała. Aż tu nagle, już w pierwszym dniu pobytu w osiedlu nowego komendanta, młody chłopak zyskuje łaskę w oczach dziewczyny. Plotka głosi o dramatycznym zerwaniu z Bętkowskim, a sam Michalak przechwala się, że na Wielkanoc odbędzie się ślub młodej pary. Co do roli Doreckiej od początku nie miałem złudzeń. A kiedy po tym głośnym zerwaniu z chemikiem nadal odwiedzała jego dom, przynosząc jakieś paczki, całkiem rozjaśniło mi się w głowie.
Niewarowny przerwał i jednak sięgnął po papierosa. Nie mógł się opanować. Prawie wszyscy obecni palili. W pokoju było ciemno od dymu. Ktoś wstał i pouchylał okna, aby trochę przewietrzyć. Potem oficer kontynuował:
- Od momentu, kiedy dowiedziałem się o trzech butelkach, co rano wychodziłem z domu i robiłem obchód terenu. Chociaż spodziewałem się zastać flaszki przed jednym domem, sprawdzałem dokładnie przed każdym. Starałem się wychodzić z budynku posterunku jak najciszej i niezauważony. A jednak pewnego dnia złapał mnie na tym sierżant Michalak. Być może Dorecka podsunęła zakochanemu chłopakowi taki (pomysł. Mogła mu wytłumaczyć, że widziano Niewarownego w nocy na ulicach Podleśnej, a to nie jest bezpiecznie i sierżant powinien towarzyszyć komendantowi. Chciała się zorientować, co ja już wiem o bandzie. Może zresztą Michalak spostrzegł mnie przypadkowo i potem wygadał się przed dziewczyną? Ostatecznie moje poranne wycieczki przestały być tajemnicą i wiedziałem, że mój los został przesądzony. Miałem podzielić dolę Kwaskowiaka. Czekałem więc, kiedy to nastąpi i w jaki sposób. Nie zamierzałem ryzykować. Odpowiednio przyszykowałem się do tego. Swoją narciarkę jeszcze bardziej wy watowałem, a w środku umieściłem stalowy hełm. W kożuszek wszyłem coś w rodzaju stalowej kamizelki, którą sam sprokurowałem. Byłem prawie pewny, że zostanę zaatakowany od tyłu łomem w głowę, ale nie można było wykluczyć także pchnięcia nożem.
- Mimo wszystko to szalone ryzyko — zauważył kapitan Lewandowski.
- Bandę mogłem zlikwidować w każdej chwili, ale nie było innego sposobu wykrycia morderców Kwaskowiaka i dowiedzenia im tej zbrodni. Parę razy, dla wypróbowania swojej narciarki, walnąłem w nią solidnie młotkiem. Na hełmie nie pozostał najmniejszy znak. Miałem nadzieję, że i w krytycznym momencie wytrzyma zarówno on, jak i moja głowa.
- Dobrze jednak, że do tego nie doszło — stwierdził pułkownik.
- Kiedy roznosiciel mleka Zborkowski przyszedł do mnie ze swoimi rewelacjami, wiedziałem, że zbliża się decydująca rozgrywka. Ani przez chwilę nie wierzyłem w laboratorium umieszczane w warsztacie. To pomieszczenie dobrze spenetrowałem przedtem, zarówno przy pomocy lornetki, jak też zaglądając przez okienko od ogrodu. Poza tym mleczarz sam się zdradził, używając tak fachowych określeń jak kolby, retorty, kolumna rektyfikacyjna, aparat dyfuzyjny. Prosty człowiek, za jakiego Zborkowski chciał uchodzić, nie mógł znać tych terminów.
- Bandyta sam się podłożył.
- Macie rację, kolego. Ale nawet gdyby tego nie mówił, już znałem jego rolę. Nie zaskoczyłby mnie. O tym mogą być panowie przekonani. Nie mogłem jednak dopuścić do tego, aby o przygotowywanej przeze mnie akcji dowiedział się sierżant Michalak, bo w swojej bezdennej naiwności chłopak zaraz wygadałby się przed narzeczoną. Mogłem liczyć wyłącznie na dwóch moich ludzi: kaprali Nierobisa i Sadowskiego. Bardziej polegałem na Nierobisie.
Jemu też powierzyłem trudniejszą rolę. Ukryty w ogrodzie miał zaatakować mleczarza natychmiast, kiedy ten zada mi cios. Sadowski stał na zewnątrz ogrodzenia willi i miał zatrzymać nadchodzącą Elżbietę Dorecką. Wiedziałem, że ona musi przyjść, aby pomóc Zborkowskiemu w przewiezieniu mojego ciała do lasu.
- Bardzo spokojnie major o tym opowiada — wtrącił pułkownik.
- Bo wiedziałem, że mój plan nie zawiedzie. Zaraz po ciosie, tak się umówiliśmy z kapralem, miałem upaść. Liczyłem, że morderca nachyli się, aby sprawdzić, czy mnie wykończył. Wtedy właśnie Nierobis miał go zaatakować. Ja bym mu przyszedł z pomocą. Już od północy moi ludzie czuwali wokół willi Bełkowskiego. Jeden w ogrodzie, drugi pilnował od ulicy. Ta przezorność była niezbędna. Pozwoliła bowiem stwierdzić, że i Bełkowski jest bezpośrednio zamieszany w morderstwo. Inżynier wstał wcześnie i o wpół do piątej zapalił w garażu światło. Pozorowało to, że laboratorium jest czynne. Tym światłem chciano mnie skusić do wejścia na teren willi i pochylenia się nad okienkiem w pozycji najlepszej do zadania ciosu w tył głowy.
- Brr! — żachnął się major Kowalski. —
O czym wtedy myślałeś, przyznaj się?
- Bałem się jednego, że w ostatniej chwili obudzi się w tym łotrze sumienie i nie uderzy. Długo czekałem na ten cios. 1 nie doczekałem się. Usłyszałem zduszony krzyk i odgłosy walki. Kiedy odwróciłem się z pistoletem wyrwanym z zanadrza, byłem przekonany, że to Nierobis nie wytrzymał nerwowo i za wcześnie przyszedł mi z pomocą. Nie wyobrażacie sobie, panowie, mojego zdziwienia, sikoro w człowieku walczącym z mleczarzem rozpoznałem kapitana Lewandowskiego. Dotychczas nie rozumiem, skąd on tam się wziął?
- O tym Lewandowski sam nam opowie. Muszę jednak podkreślić — powiedział pułkownik — że major Niewarowny samodzielnie i bez żadnej naszej pomocy spełnił nie tylko swoje zadanie, ale zdemaskował całą bandę. To godne jest najwyższej pochwały.
- Brawo major Niewarowny! — zawołał jeden z najmłodszych uczestników narady. Miał nawet ochotę zaklaskać, ale powstrzymał się w ostatnim momencie, niepewny, jak przyjmą
ten gest uznania dla majora jego poważni zwierzchnicy.
Obyło się bez braw, ale wszyscy powstali z miejsc. Do Niewarownego wyciągnęły się dłonie kolegów.
- No, kapitanie — pułkownik zwrócił się teraz do Lewandowskiego — wasza kolej. Opowiedzcie nam, jak doszło do tego, że znaleźliście się wtedy w ogrodzie Bełkowskiego.
- Na początku myślałem, że sprawa jest bardzo prosta. Jakaś zemsta tamtejszych mętów, którym energiczny starszy sierżant nie dawał rozwinąć zbyt szerokiej działalności. Przyznaję, wziąłem rozmach, ale na ślepo. Skutek był taki, że musiałem zwolnić wszystkich zatrzymanych. Po prostu zostałem, jak to się mówi, na lodzie. Wtedy zrozumiałem zasadniczą prawdę, oficer dochodzeniowy nie może się kierować własnymi wrażeniami czy intuicją, bo nigdy do niczego nie dojdzie. Nowoczesne dochodzenie to tylko nauka i kolektywna współpraca. Samemu nic się nie osiągnie. Epoka genialnych detektywów, owych sławnych Pinkertonów czy powieściowego starszego pana, Sherlocka Holmesa, minęła bezpowrotnie.