- Bardzo się cieszymy — powiedziała — że pan major nas odwiedził. Witamy nowego komendanta i mamy nadzieję, że będzie naszym stałym, miłym gościem.
Nie było rady. Major wstał, przedstawił się i ucałował podaną sobie dłoń. Pani Maria Kowalska, która obserwowała zza bufetu tę scenę, teraz także podeszła do nich z tacką, zastawioną kieliszkami czerwonego wina.
- Pan major pozwoli — pani Marysieńka rozpływała się w uśmiechach — że i ja powitam pana w naszej pięknej Podleśnej oraz wyrażę w imieniu wszystkich jej mieszkańców radość, że otrzymujemy tak energicznego i doświadczonego komendanta milicji. Jestem szczęśliwa, że to nam przypadł w udziale zaszczyt pierwszeństwa powitania pana w naszym osiedlu. Prawda, panie Adasiu?
W „panu Adasiu” major rozpoznał człowieka, który wczoraj na cmentarzu wygłaszał przemówienie nad grobem Władysława Kwaskowiaka, żegnając go w imieniu Osiedlowej Rady Narodowej, czyli jej przewodniczącego, Adama Rembowskiego.
- Naturalnie, naturalnie — odezwały się głosy od wielu stolików zarówno na tej sali, jak i w przyległym pokoju.
Major znowu musiał wstać, ucałować ręce właścicielki kawiarni, a potem ściskać wyciągnięte zewsząd dłonie. Stolik otoczony został małym tłumkiem.
- Wypijemy zdrowie pana majora i za pomyślność jego pracy — zaproponowała Kowalska.
- Żeby jak najszybciej ujął mordercę tego biednego Kwaskowiaka.
Kieliszków z winem przyniesionym przez panią Marysieńkę starczyło zaledwie dla tych, którzy pierwsi podeszli do stolika oficera milicji. Piękna kelnerka podbiegła więc do bufetu, aby powrócić z zastawioną wielką tacą. Niewarowny niezliczoną ilość razy stukał się szkłem z zupełnie nieznajomymi sobie ludźmi. Nie mógł narzekać. Jego życzenie, aby poznać jak najwięcej mieszkańców Podleśnej, spełniło się prawie błyskawicznie. Naturalnie nie skończyło się na tym jednym toaście i tej jednej kolejce wina. Wszyscy starali się być jak najbardziej serdeczni i przyjemni dla nowego komendanta milicji oraz deklarowali pomoc przy wykryciu mordercy. Nie było mowy, aby Niewarowny mógł nadal siedzieć przy swoim stoliku z sierżantem Michalakiem. Ktoś rzucił projekt zsunięcia dwóch stołów, później dołączono następne i wkrótce przez całą długość sali ciągnął się stół, przy którym na honorowym miejscu posadzono majora. Zaimprowizowany przez właścicielkę kawiarni toast, zamienił się w prawdziwy bankiet na cześć nowego stróża bezpieczeństwa Podleśnej.
Niewarowny od lat nie brał udziału w tak licznym zebraniu towarzyskim, a jeszcze musiał udawać, że go to cieszy i bawi. Major nie wątpił, że wśród ludzi, tak życzliwie doń uśmiechających się, jest wielu takich, którzy woleliby, aby milicja nie wsadzała nosa w ich sprawy i sprawki.
Za to sierżant Michalak bawił się świetnie. Panna Ela usiadła przy nim i najwyraźniej pozwalała się „uwodzić”. Chłopak coś jej szeptał, a przystojna dziewczyna śmiejąc się ukazywała co chwila kolekcję równiuteńkich białych ząbków. Oficer milicji poszukał oczyma inżyniera Bełkowskiego. Chemik, który także podszedł i przedstawił się majorowi, nie uczestniczył w zaimprowizowanym przyjęciu. Wrócił do swojego stolika i teraz wraz z żoną szykował się do wyjścia.
- Pan inżynier nas opuszcza? — właścicielka kawiarni usiłowała zatrzymać parę małżeńską. — Tak wcześnie?
- Niestety, jutro od rana mam dużo pracy — inżynier skłonił się obecnym i wyszedł z willi.
- Co on dzisiaj w takim niehumorze? — zapytał po cichu panią Kowalską doktor Workucki. — Ostatnio nasz inżynier zaczyna dziwaczeć.
- To chyba jasne — właścicielka kawiarni spojrzała znacząco
w stronę swojej pracownicy i przystojnego milicjanta.
Workucki roześmiał się.
- Gotowi jesteśmy doczekać się w Podleśnej drugiej zbrodni.
- Tak źle chyba nie będzie.
Oficer milicji udawał, że nie słyszy tej rozmowy, ale zanotował sobie w myśli, że i taki motyw zabójstwa nie jest wykluczony. Czyjaś zazdrość. To było mało prawdopodobne, ale może Kwaskowiak miał jakiś flirt i zginął z zazdrosnej ręki?
- Widzę, że pan major niezbyt dobrze się bawi
- Pani siedząca niedaleko Niewarownego uśmiechnęła się do niego przez stół. Była to przystojna kobieta w wieku około trzydziestu pięciu lat, o jasnoniebieskich dużych oczach i ciemnych włosach, gładko zaczesanych do tyłu. Major przypomniał sobie, że przedtem siedziała przy stoliku razem z przewodniczącym Osiedlowej Rady Narodowej, Adamem Rembowskim.
- Ależ dlaczego! Wprost przeciwnie — Niewarowny usiłował być grzecznym. — Po prostu jestem trochę zmęczony. A jeszcze czeka mnie powrót do Warszawy.
W tej chwili ktoś odwołał do bufetu panią Kowalską, dotychczasową sąsiadkę oficera milicji. Pozostało wolne krzesło.
- Jedyna okazja, żeby usiąść obok bohatera dzisiejszego wieczoru — powiedziała niebieskooka i zmieniła miejsce.
Major był wściekły. Kobieta nie podobała mu się od pierwszego wejrzenia. Przyznawał, że jest zarówno ładna, jak i dobrze ubrana, a mimo to poczuł do niej dziwną, nieuzasadnioną antypatię. Może to sprawiły zimne, jasnoniebieskie i czujne oczy? A na domiar złego „ten potworny babsztyl” przysiada się do niego z wyraźnym zamiarem rozpoczęcia flirtu. „No, toś się, siostro, dobrze wybrała — pomyślał Niewarowny — dam ja ci flirt, aż w pięty pójdzie”.
Tymczasem elegancka sąsiadka przysunęła talerzyk z tortem i swój kieliszek wina, po czym obrzuciwszy majora uważnym spojrzeniem zauważyła:
- Jest pan chyba zadowolony?
- Z czego? — oficer nie silił się nawet na uprzejmy ton.
- Och, nie dlatego, że usiadłam obok pana — roześmiała się — to raczej pana nie zachwyca, co widać po pańskiej minie. Ale za jednym zamachem osiągnął pan swój cel. Poznał pan prawie wszystkich, którzy się w Podleśnej „liczą”. Ciekawa jestem, czy wśród nich jest „on”?
- Jaki on?
- Morderca!
- Dlaczego nie „ona”?
- Przecież komendanta zabito uderzeniem w głowę. Młotkiem, łomem czy też obuchem od siekiery. Od ciosu zadanego w tył głowy pękły kości czaszki.
- Pani jest świetnie poinformowana.
- Major musi się przyzwyczaić, że w Podleśnej nie ma tajemnic. Nawet panu się nie śniło, ile o nim wiemy i jakie to wzbudza zainteresowanie, zwłaszcza wśród pięknych pań w naszym gronie.
- Zbytek łaski — odpowiedział Niewarowny i jednocześnie dodał w myślach: co za przeklęta baba.
- Ale wracając do morderstwa — nieznajoma podjęła przerwany temat — skoro rana na głowie Kwaskowiaka wskazuje, że zabójcą był mężczyzna, który to z nich?
Kobieta powiodła oczyma po siedzących w kawiarni.
- Niby dlaczego nie silna, wysportowana kobieta? — przyjrzał jej się z odrobiną bezczelności.
- Odpada.
- Taka pani pewna?
- Po prostu za daleko mieszkam.
- Nie rozumiem?
- Nie należę do miejscowej arystokracji. Jestem tylko tolerowaną przez nich „w towarzystwie” rozwódką. Mam piętnastoletnią córkę, Magdę. Mieszkam w Podleśnej Wschodniej, co najmniej dwa kilometry od ulicy Rezedowej. To mnie chyba wyklucza z listy podejrzanych?
Major z trudem ukrył zdziwienie i niezadowolenie. Jego tezę, że mordercą jest mężczyzna, znała cała Podleśna. Sąsiadka oficera milicji najwidoczniej doskonale bawiła się zaskoczeniem nowego komendanta.
- Będzie pan dłużej w Podleśnej — dodała — to zrozumie pan wiele spraw. Tak, tak, majorze, my tu wszystko wiemy.
- Nawet kto zabił?
- Na pewno są i tacy. Przede wszystkim ci, którzy zamordowali starszego sierżanta.
- Od razu liczba mnoga?
- Pan też wie, majorze, że jeśli ktoś na zimno decyduje się na zabicie milicjanta, to prawie nigdy nie działa w pojedynkę. Morduje gang, aby usunąć ludzi niewygodnych i zbyt wiele wiedzących. Kwaskowiak nie wiedział za dużo, ale był na najlepszej drodze do dowiedzenia się.