– Właściwie może masz rację – powiedziała Gela poważnie.
– Co my o tym wiemy? – Carol mówiła jakby sama do siebie. – Nauczono nas, że my, ludzie, jesteśmy jedynymi rozumnymi istotami. No dobrze! Wiesz, jak wielka jest nasza wyspa w porównaniu z tą krainą? To miniatura! – lekceważąco strzeliła palcami.
– A więc – uśmiechnęła się Gela – stwierdziliśmy, że te przelatujące obok istoty nie są rozumne, chociaż tak zręcznie omijają maszynę. Innych zuchów nie zauważyliśmy…
– Wiem o tym – powiedziała trochę gniewnie Carol. – Ale nasz świat jest w porównaniu do tego mikroskopijny, a jeżeli chodzi o liczbę gatunków, bardziej niż biedny. Uświadomiłam to sobie, widząc tu tę niewiarygodną różnorodność.
– Przerwałaś mi – powiedziała Gela, głaszcząc ją uspokajająco po ramieniu. – Nie mam żadnego powodu, żeby nie wierzyć relacjom z “Oceanu I”. – Przy ostatnich słowach spojrzała wyzywająco na Chrisa, który już od dłuższej chwili przysłuchiwał się dyskusji.
– Synowie niebios – wtrącił ironicznie.
Nagle dołączył do nich również Ennil. – Ludzie z “Oceanu I” widzieli ich!
– Tak, jakieś zarysy w chmurach… – odparował Chris. – Owszem, znam te niewyraźne zdjęcia. Ale gdzie jest napisane, że ludzie z “Oceanu I” dowiedli, iż chodzi tu o życie rozumne równe naszemu?
– A co to jest według ciebie? – zapytał Ennil.
Chris wzruszył ramionami.
Karl wtrącił śpiewnym tonem:
– Fata morgana…
– Dajmy już temu spokój – powiedział Chris. – Spójrzmy lepiej, co się dzieje na zewnątrz.
Ciemne pasmo zbliżało się coraz bardziej i teraz okazało się, że jest to rozległy las o ogromnych drzewach.
– To są chyba te olbrzymie drzewa wymienione w raporcie, do… do… – Ennil przyłożył dłoń do czoła i urwał zakłopotany. Przez chwilę w jego wzroku błysnęło jakby przerażenie.
– A to co? – zawołał nagle Karl. Siedział przechylony głęboko do przodu, wskazując na coś w dole.
Chris jednym szarpnięciem wyłączył autopilota i zatrzymał maszynę w miejscu.
– Gdzie? – zapytał.
– Tam z tyłu, coś białego – głos Karla drżał z podniecenia. – Są wypisane jakieś znaki, tam, na polanie.
– Coś takiego! – drwił Chris. – Widzę, że wziąłeś sobie do serca tę rozmowę… – zaczął i urwał raptownie.
W gęstwinie łodyg i liści gigantycznej trawy spoczywało skryte do połowy coś białego, przybrudzonego, pogiętego. Widoczne były czarne i wielobarwne znaki. Z pewnością mogły to być litery, ale każda z nich dorównywała wielkością ich maszynie.
Chris ochłonął pierwszy.
– Wzniesiemy się trochę – powiedział. – Charles, masz przygotowany aparat, fotografuj.
Pozostali usiłowali odczytać napis, ale bezskutecznie.
– Nie rozumiem tego – powiedziała Carol, a w jej głosie zadźwięczała wyraźnie nuta żalu.
– A czego się spodziewałaś? – zapytał Ennil.
– Te litery nie różnią się prawie od naszych, z wyjątkiem kilku zakrętasów! – stwierdził Karl.
– Napis jest zamazany, trudno uchwycić sens wyrazu – zauważyła Carol.
– No, Chris – odezwał się Charles nieco wyniośle – powiedz mi, mój drogi, co to jest według ciebie? Złudzenie optyczne?
Chris znalazł najlepsze wyjście z sytuacji. Nie odpowiedział. Przekazał stery Karłowi, po czym wsunął do kamery nowy film.
– Nie – powiedział Karl. – To wygląda jak wydarty albo pognieciony skrawek czasopisma lub strony z książki.
– Filmowałeś? – zapytał Ennil.
– Oczywiście – odparł Chris.
– Lądujemy! – zarządził nagle Ennil. Gela, która akurat stała obok, spojrzała na niego zaskoczona, spodziewając się jakiegoś wyjaśnienia. Ale twarz Ennila była nieprzenikniona.
Helikopter znajdował się bezpośrednio nad literą, która przypominała do złudzenia A.
– No, siadaj! – niecierpliwił się Ennil.
– Ale jak, wprost na to? – zapytał Karl.
– Oczywiście! – odparł niechętnie Ennil.
– Charles, to zbyt ryzykowne – powiedział Chris z namysłem.
– Ach, tak! – wykrzyknął Ennil. – A twoje poprzednie wyczyny? Może były bezpieczne, co?
– Ale widocznie były ci na rękę – wtrąciła Gela. – Nie przypominam sobie, abyś się sprzeciwiał.
– Ląduj wreszcie! – polecił Ennil Karłowi, który niezdecydowanie utrzymywał maszynę zawieszoną nad literą A.
– Jestem temu przeciwny – powiedział z naciskiem Chris.
– I ja – poparła go Gela.
– Aha! Zdziwiłbym się nawet, gdyby było inaczej. Karl, lądujemy!
Helikopter osiadł na białej równinie, skąd roztaczał się widok na wszystkie strony. Cały teren obfitował w nieregularne granie i dosyć ostre wręby.
Litery, oglądane z bliska, zlały się w ciemnoszare, szerokie pasy. Całości nie można było ogarnąć wzrokiem. Tylko nieco dalej, gdzie powierzchnia po kolejnym załomie wznosiła się stromo ku górze, widać było kilka liter. Kiedy wysiedli, Chris tupnął nogą. Grunt był tu grubo-włóknisty, porowaty, poprzecinany bruzdami.
– Gdyby ktoś mnie o to zapytał – zauważył Karl – to powiedziałbym, że jakiś gigantyczny szkodnik, ale naprawdę olbrzymi, wyrzucił niedbale kawał papieru albo coś w tym rodzaju.
Charles spojrzał na Chrisa znacząco, ale tamten obserwował uważnie rysujące się w oddali osobliwe krawędzie białej powierzchni.
– Uwaga! – zawołał nagle.
Grunt drgnął pod nimi znacznie, uniósł się i opadł z powrotem. Powierzchnia, na której stał helikopter, przechyliła się.
– Tak też myślałem! – Karl zaklął. – Ale nikt mnie nie chciał słuchać! – I tak szybko, jak mógł, rzucił się w kierunku maszyny. Zanim jednak do niej dobiegł, zaczęła zsuwać się po zboczu. Carol krzyknęła rozpaczliwie. Sami musieli teraz wytężyć wszystkie siły, aby nie ześliznąć się w dół.
Chris uchwycił się jakiegoś grubego włókna. Spojrzał na helikopter i krzyknął:
– Nie, Karl, zostaw to!
Helikopter zsunął się w stronę Karla, który również trzymał się nierównego gruntu. Maszyna ześlizgiwała się nieprzerwanie ku grani oddzielającej teren lądowiska od spadzistego stoku. Gdyby helikopter runął w przepaść, oznaczałoby to kres wyprawy, a być może również jej uczestników.
Karl na czworakach podczołgał się do helikoptera, chwycił za lewe koło, podciągnął się do góry i zdołał wejść do środka.
W chwilę później silnik zagrzmiał pełnym gazem i w odległości kilku metrów przed urwiskiem maszyna oderwała się od ziemi.
Chris oprzytomniał, gdy poczuł uderzenie fali powietrza, a maszyna zawisła nad nim. Uchwycił koniec liny i wspiął się. Potem pomógł pozostałym. Kiedy podtrzymywał Carol, poczuł, że dziewczyna drży na całym ciele.
Helikopter leciał znów na południe.
– Powinniśmy chyba wyszukać jakieś miejsce na nocleg, niedługo się ściemni – powiedział Ennil.
Lecieli teraz pomiędzy potężnymi formacjami, które z daleka wyglądały jak drzewa. Pnie były tak ogromne, że potrzeba by było około tysiąca ludzi, aby je opasać.
Przytłaczający, niesamowity świat. Niebo pociemniało, wysoko w górze widzieli zielony dach. Poszczególne liście były tak wielkie, że gdyby nie poruszały się bezustannie, mógłby na nich spokojnie wylądować helikopter.
Dotarli do miejsca, gdzie pnie nie rosły tak gęsto. W górze widniało błękitne niebo. Czekała tu ich następna niespodzianka: jeden z pni był równo ucięty na co najmniej trzysta stóp od ziemi. Na jego żółtawej powierzchni dostrzegli brązowe kręgi nierównej szerokości.
– Tu przenocujemy – postanowił Ennil. – Stąd jest dobry widok na całą okolicę.
Wysiedli z kabiny i dopiero teraz stwierdzili, że podłoże składa się z dużej ilości ściętych poprzecznie, elastycznych włókien. Szpary pomiędzy nimi sięgały daleka w głąb podłoża. Tu i ówdzie leżały porozrzucane jakieś nierównomierne bloki.