Upłynęła długa chwila, zanim Karl zorientował się w sytuacji. Potem z trudem powstrzymał się od śmiechu: zwierzę leżało na grzbiecie i najwidoczniej nie było w stanie stanąć na swych niezdarnie poruszających się w górze sześciu owłosionych i zakończonych pazurami odnóżach. Machając ogromnymi czułkami przewalało się z boku na bok i obijało gwałtownie o liść. Wypukły chitynowy grzbiet zwierza sprawiał wrażenie twardego. Karl wywnioskował to z trzasków, zgrzytów i skrobania po podłożu. Skorupa, pokryta dużymi, czarnymi plamami, połyskiwała ciemno-czerwono w świetle ogniska. Głowa i widoczna teraz część brzuszna lśniły gładką czernią. Może to chrząszcz, pomyślał Karl. Powinienem był wtedy lepiej uważać, kiedy w szkole omawiano wymarłe zwierzęta…
Raptem osłupiał: pokrywająca odwłok pierwsza para skrzydeł rozwarła się. Owad wyprężył się i podrzucił do góry, po czym nagle powrócił do pozycji brzusznej i znieruchomiał. Po chwili pokrywy rozwarły się po raz drugi tak nieoczekiwanie, że Karl, jakkolwiek trzymał się przezornie w bezpiecznej odległości, odskoczył przerażony do tyłu. Nie wiedział, co robić. Szczęki i pazury świadczyły o tym, że owad może być niebezpieczny. Karl rzucił przelotne spojrzenie na Gelę. Spała spokojnie i mocno.
Zwierzę działało teraz szybko. W górę wystrzeliły cztery pokaźnej wielkości skrzydła, które nagle zawirowały donośnie i w następnej chwili, pozornie wbrew wszelkim prawom fizyki, ciężkie zwierzę uniosło się w powietrze. Po chwili nadleciało ponownie, ocierając się niemal o płomień i znowu zniżyło lot.
To zastanowiło Karla. Ciągnie w stronę ognia. Bez namysłu przesunął skrawek liścia nad niebieskimi językami płomieni. Momentalnie zapadła głucha ciemność. Brzęczenie zamarło w oddali.
Nie wątpił już teraz, że zwierzę zostało zwabione blaskiem płomieni. Przypomniał sobie dawne wydarzenie, kiedy to wypuścili pierwsze sztuczne słońce. Cały rój skrzydlatych istot wpadłby na nie, gdyby nie górna osłona.
Wreszcie ułożył się do snu. Śnił o turkoczących, skrzydlatych potworach, które okrążały go, potem sam brał udział w jakimś szaleńczym locie, wreszcie zapadł w głęboki sen, z którego zbudziły go dopiero słońce i pełne zachwytu parskanie Geli. Kiedy z trudem otworzył oczy, śmiała się do niego radośnie z wodnej kuli, wiszącej na źdźble tuż przed wejściem.
Przygoda z bajkowym stworzeniem wydała mu się tak nierealna, zwłaszcza teraz, w słoneczny poranek, że postanowił na razie nie mówić o tym. Dopiero kiedy zobaczył liść w miejscu, gdzie w nocy płonęło ognisko, uwierzył, że nie był to sen.
Ranek był chłodny. Gela zeskoczyła ze źdźbła i chcąc się rozgrzać przebiegła kilkaset stóp po żółtym liściu. Podczas trzeciego okrążenia zbliżyła się do podwiniętego brzegu i zatrzymała się nagle.
Karl spojrzał na nią z natężoną uwagą. Podeszła na palcach do wysokiej na około osiemdziesiąt stóp łodygi i skinęła na Karla. Kiedy zbliżył się do niej, zasłoniła usta dłońmi i szepnęła:
– Co za fantastyczne stworzenie! – Karl zrobił ruch, jakby zamierzał pobiec po broń, ale Gela dodała: – Ono śpi, chodź!
Był to ten sam owalny owad. Widocznie wciągnął teraz zupełnie odnóża, bo sprawiał wrażenie, jakby przylegał częścią brzuszną bezpośrednio do podłoża.
– Czy nie jest piękny? – szepnęła Gela. Podeszła jeszcze bliżej i zapukała w czerwony, sterczący jak góra pancerz. – Zachwycający!
Karl zbliżył się również i przesunął otwartą dłonią po skorupie. Pod palcami poczuł faliste, podłużne spoiny. Cała powierzchnia lśniła jak glazurowana ceramika.
– Chodźmy stąd – powiedział. Przypomniał sobie, jak szybko zwierzę manipulowało swymi ciężkimi pokrywami, które mogłyby ich zmiażdżyć. Chwycił Gelę za rękę: była chłodna. Pomyślał, jaki to pełen harmonii kontrast: jej jasne ciało na tle połyskującej czerwieni zwierzęcia, potem powiedział tonem wykluczającym sprzeciw: – Ubieraj się, szybko!
Gela, rozbawiona, oddaliła się szybko. Karl wiedział, że i cna nie ma złudzeń co do sytuacji, w jakiej się znaleźli, tym bardziej więc cieszył go jej spokój i zachwycała odwaga.
Kiedy się ubierała, Karl przyrządzał śniadanie i niespostrzeżenie przepakował jej bagaż. Najcięższe rzeczy przeznaczył dla siebie.
Gdy wyruszyli w drogę, z twarzy dziewczyny zniknęła jednak radość. Wyglądała na wypoczętą, ale myślała o marszu i związanych z nim trudach.
Już po pierwszej godzinie Karl zaproponował przerwę na odpoczynek. Gela była mu za to wdzięczna, ale sprzeciwiła się.
– W ten sposób nigdy nie dojdziemy! – powiedziała z wyrzutem, jednak usiadła na zdjętym bagażu.
– Wiesz, moglibyśmy tu żyć jako pustelnicy – zauważył Karl. – Ale znaleźć drogę, dojść do celu, to już inna sprawa.
Sposób, w jaki to powiedział, wyostrzył jej uwagę.
– Chyba masz coś na sercu. Jeżeli tak, wykrztuś to wreszcie – zaproponowała.
– To chyba zwariowany pomysł – zaczął wycofywać się Karl.
– Myślę, że nie ma bardziej zwariowanego pomysłu, niż ta piesza wędrówka – powiedziała cicho Gela.
– No, dobrze – Karl usiadł obok niej. – Tego czerwonego olbrzyma widziałem już poprzedniej nocy, zupełnie dziarskiego. Jeżeli nie był to ten sam, to przynajmniej taki sam. On fruwał. Tak, tak, ma skrzydła. To chyba chrząszcz – wyjaśnił, widząc jej zdziwione spojrzenie. – Leciał ciągle do ognia, rozumiesz? Gdyby ognisko było większe, spaliłby się. A jaki był ruchliwy, mówię ci! Żebyś widziała, jak szybko przelatywał z miejsca na miejsce… – Urwał i spojrzał na Gelę z chytrym uśmiechem. – Powinniśmy zastanowić się, czy nie poprosić któreś z tych stworzeń, żeby nas przetransportowało – dodał wreszcie.
– I sądzisz, że wyświadczy nam tę przysługę? – Gela podjęła ten żartobliwy w jej mniemaniu ton.
– Jeżeli bardzo go poprosimy… – Karl wzruszył ramionami. – Obmyśliłem już nawet sposób.
– A jak ugryzie? – zapytała Gela. – Jedno kłapnięcie szczękami i już po tobie.
– No cóż – powiedział przeciągle Karl. – Możemy oczywiście żałować, że jest tak zwinny.
– A więc co proponujesz? – Gela spoważniała.
– Mamy ten specjalny klej – zaczął wyjaśniać Karl. – Przykleimy do pancerza coś w rodzaju siedzenia…
– Człowieku, dlaczego ci to wcześniej nie przyszło do głowy! Wracamy, szybko! Mam nadzieję, że on tam jeszcze siedzi. – Gela zaczęła traktować to wszystko serio.
– Gela, to był raczej żart. – Karla ogarnęły wątpliwości. – W jaki sposób skłonimy go, żeby poleciał w tym, a nie innym kierunku!
– Wymyślimy coś, no, pośpiesz się! – Gela wzięła na ramię swój tłumok. Sprawiała teraz wrażenie, jakby całe jej zmęczenie gdzieś uleciało.
– Gela – upomniał ją Karl.
– Jeżeli nic z tego nie wyjdzie, stracimy dwie godziny. Cóż to jest wobec tych kilkudziesięciu, jakie mamy jeszcze przed sobą.
Karl uśmiechając się potrząsnął głową.
– Tym razem ty zwariowałaś – mruknął. Mimo wszystko wierzył jednak, że jego pomysł nie jest taki zły. To była ostatnia nadzieja.
Po trzech kwadransach dotarli do miejsca swojego ostatniego obozowiska. Gela puściła się pędem po żółtym liściu do jego zawiniętego w rurkę brzegu.
Czerwone zwierzę siedziało tam jeszcze w bezruchu. Gela była pewna, że śpi. A może było martwe?
Ostrożnie zbliżyła się do jego głowy. Czułki poruszały się ledwo dostrzegalnie. Dopiero teraz zauważyła, że pod błyszczącą czernią część pancerza ma dwie ruchome białe płyty.
Karl pozbył się wszelkich wątpliwości. Bacznie zlustrował roztaczający się wokoło gąszcz i wkrótce znalazł to, czego szukał: na ziemi leżało kilka dużych baldachów. Karl wyciął z nich dwie rozwidlone szypułki kwiatowe w kształcie małych trójnogów. Gela mieszała w tym czasie klej.