Czy istnieje jakieś niebezpieczeństwo? Wystarczy lekkie przyciśnięcie palcem, a zginie cała załoga, nawet jeżeli będzie to przypadek…
Ale teraz oni już wiedzą o naszym istnieniu! Chris poczuł narastający w nim niepokój. Nie polecił jednak innym wejść do schronu. Sam stał tuż przy wejściu starając się objąć wzrokiem cały płaskowyż.
Nagle zdrętwiał z przerażenia. Znowu pojawiła się w górze para oczu patrzących na plac, lekko zbieżnych, jak u Geli. i
Kiedy Chris uświadomił sobie, że wzrok makrosa skoncentrował się na czymś określonym, Gela krzyknęła. Odwrócił się błyskawicznie. Do schronu zbliżała się różowa ściana o wysokości co najmniej sześćdziesięciu stóp, lśniąca i – jak się wydawało – mocna. Zatrzymała się przy helikopterze, objęła go do połowy od tyłu i znieruchomiała. W następnej chwili kolor się zmienił, to coś przypominające ścianę stało się bardziej białe.
Gela szturchnęła Chrisa lekko w żebra. Podsunęła mu pod oczy prawą dłoń i z całej siły ścisnęła końce kciuka i palca wskazującego.
– Widzisz, jak się zmienia kolor! – szepnęła. Pojął od razu i pokiwał głową.
Helikopter został ostrożnie uniesiony na wysokość około trzydziestu metrów, potem poddany gwałtownym obrotom i szarpnięciom. Wreszcie powrócił na swoje miejsce. Kolor kciuka makrosa nie zmienił się jednak ponownie na różowy; widocznie makros nadal ściskał mocno śmigłowiec między palcami.
– Gdyby ktoś z nas siedział tam w środku, mógłby jeszcze wyjść – powiedziała Gela jakby do siebie samej. Wydawało się, że jej słowa rozładowały napięcie, które zawisło nad nimi jak pole siłowe. Zaczęto snuć przypuszczenia, wymieniać poglądy.
Raptem paznokieć i helikopter zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Kiedy Chris wspiął się na płaskowyż, zdołał jeszcze dojrzeć duży, splątany kłąb znikający za krawędzią równiny.
– Zabrał helikopter, jako dowód dla innych, rozumiecie? – Chris promieniał ze szczęścia. W porywie radości przycisnął do siebie Gelę.
– Chris! – Jej okrzyk wyrażał zadowolenie, wyrzut i zakłopotanie jednocześnie.
– Te nic, Gela! – zawołał. – Teraz wszystko się zmieni.
Uwolnił ją z uścisku, spojrzał na rozradowane twarze towarzyszy i spoważniał.
– Przyjaciele, oto moje polecenia: Do jutra, do dziewiątej rano, ewakuujemy bazę. Weźmiemy ze sobą tyle, ile zdołamy. A teraz, Charles, żadnych dyskusji, do maszyn, damy im eskortę honorową.
Załogi w radosnym nastroju rozbiegły się do swych maszyn, przygotowując się do startu.
Chris i Gela pobiegli na wieżę. Na ich oczach helikoptery jeden za drugim znikały w dole za krawędzią, płaskowyżu.
Stali tak, dopóki wszystkie maszyny nie powróciły.
XII
Samolot pędził na sygnale i włączonym świetle alarmowym. W ciągu pół godziny dotarli do polany.
Trawa była świeża, nikt jednak nie zwracał uwagi ani na nią, ani na wonne, orzeźwiające powietrze.
Profesor Fontaine i Gwen obstawali przy przeprowadzeniu wizji lokalnej. Na szczęście nie zażądali, żeby Hal i Djamila się rozebrali, na to było zresztą za chłodno.
Profesor wykazywał nieprawdopodobny wprost zapał. Dopiero teraz Hal zwrócił uwagę na jego figurę: był niski i krągły.
Fontaine mierzył odległość do drzewa, dotykał słówkiem piersi Djamili, mówiąc przy tym “pardon”. Hal musiał biec wokół rozłożonego koca, demonstrując w ten sposób tor lotu helikoptera. Przez cały ten czas profesor jadł z niewzruszonym spokojem jakieś okrągłe ciasteczka, które wyciągał z kieszeni spodni. Gwen zachowywał się bardziej powściągliwie. Spoglądał na platformę przekrzywiając trochę głowę, bo w nocy spuchła mu prawa powieka.
Wreszcie profesor zakończył oględziny na ziemi i polecił Halowi wejść na brzozę. Oczywiście ja, pomyślał Hal. Ale tym razem mógł posłużyć się słupołazami, które ułatwiały zadanie.
Baza wyglądała na opuszczoną, w każdym razie na placu nie było ani jednego helikoptera. Nie było też śladu życia w czworokątnych bryłach, które Hal uznał za budynki.
Przekazał na dół swoje spostrzeżenia. Po krótkim namyśle Gwen zawołał:
– Spuść linę!
Do liny, którą Hal następnie wciągnął do góry, przywiązano ręczną piłę i puszkę.
Jeszcze nigdy w życiu Hal nie piłował drzewa, do tego ręcznie i w tak niewygodnej pozycji, obarczony olbrzymią odpowiedzialnością i przestrzegany bez przerwy okrzykami w rodzaju: “Bądź ostrożny” albo “Nie trzęś tak”!
Już po chwili, mimo porannego chłodu, poczuł się jak w saunie.
Napomnienia z dołu przybrały jeszcze bardziej na sile pod koniec piłowania, a kiedy zaczął wkładać upiłowaną szczapę drewna do puszki, osiągnęły punkt kulminacyjny. Wreszcie opuścił na dół puszkę która wylądowała szczęśliwie w trawie.
Wkrótce i Hal znalazł się pod drzewem, całkowicie wyczerpany. Nikt mu jednak nie współczuł, nawet Djamila.
Profesor i Gwen klęczeli, obserwując bazę. Djamila wykonywała jakąś dziwną gimnastykę głową. Siedzi coś wzrokiem, domyślił się Hal. Trącił Gwena, a ten profesora.
– Co się stało? – zapytał Hal Djamili.
– Obserwują nas – szepnęła. Znieruchomieli. Rzeczywiście, słychać było ciche brzęczenie. Jakieś drobne obiekty przelatywały nad ich głowami.
Hal poczuł się trochę nieswojo, mimo zalewającego polanę światła, mimo świeżej zieleni młodych pędów roślin i niezliczonych, błyszczących kropli rosy.
Fontaine, jakby nigdy nic, stękając schylił się, zamknął starannie pojemnik, po czym bez słowa ruszył w stronę samolotu. Pozostali, chcąc nie chcąc, poszli za nim.
Foniczną kopię raportu, sporządzonego na podstawie pierwszych badań przez profesora Fontaine'a dla Gwena, czyli dla komisji ONZ, przekazano Halowi.
Kiedy na ekranie pojawiła się zapowiedź, Hal i Djamila przerwali zajęcia i pełni napięcia usiedli. Po nadaniu cech dokumentacyjnych odezwał się mocny, dźwięczny głos kobiecy:
W lesie, w okolicy… tu nastąpiły dane dotyczące miejsca, daty, a nawet współrzędnych technik automatyzacji Hal Reon i towarzysząca mu Djamila Buchay, projektantka włókiennictwa, odkryli sprawny helikopter o wymiarach: długość całkowita pięć i siedem dziesiątych milimetra, średnica wirnika łopatowego pięć i trzy dziesiąte milimetra. To dobre: odkryli, pomyślał Hal. Następnego dnia ekspedycja z udziałem profesora Fontaine'a zabezpieczyła w tym samym miejscu miniaturową bazę. Na ekranie ukazały się teraz duże powiększenia zdjęć helikoptera i miejsca jego dawnego postoju.
Zaskoczenie było kompletne: na helikopterze, który wypełnił sobą cały ekran, widniały wyraźnie litery.
A oto wyniki szczegółowych badań głos kobiecy towarzyszył kolejnemu nagłówkowi. Chodzi tu o helikopter, który swym wyglądem przypomina do złudzenia typ… tu nastąpiła kombinacja numerów i liter używany w latach 1960 do 1975 przez siły zbrojne Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Skala pomniejszająca wynosi jeden do dwóch tysięcy pięćdziesiąt. Maszyna ma sterowanie ręczne i automatyczne.
Z kolei przedstawiono suchy, szczegółowy raport, a następnie podano długie i nudne opisy metali użytych do budowy helikoptera, silnika, wyniki analiz powłoki lakierniczej oraz mieszanki węglowodorowej stosowanej jako paliwo. Właściwie, nie licząc drobnych zmian, były to znane substancje i materiały. Nie zdołano jedynie zidentyfikować nielicznych, wykrytych pod mikroskopem urządzeń pomocniczych, nie występujących w prototypie historycznym. Były to głównie systemy zbiornikowe związane z doprowadzeniem materiału napędowego do silnika.
Profesor Fontaine wysunął teorię, według której obecność materiałów, zwłaszcza płynnych, w mikroobszarze, wymaga specyficznego postępowania. Podlegają one wprawdzie takim samym warunkom jak w makro-obszarze, ale w tym wypadku chodzi o znacznie mniejsze ilości. Po prostu kropla płynu paruje szybciej niż cały litr.