Machnął ręką.
– Moim zdaniem powinnaś brać w tym udział – odparł i po krótkiej chwili wahania otworzył przed nią drzwiczki samolotu.
Wsiadła tak, jak stała. Potem zastanowiła się przez chwilę.
– Czy u was jest zimno? – Nie czekając na odpowiedź rzekła: – Wszystko jedno, Ewa na pewno znajdzie coś dla mnie. A zresztą macie chyba tam na północy jakieś magazyny. – Zwróciła się jeszcze do Marka: – ~Nie zajmuj się niczym, co by ci zabrało zbyt dużo czasu. Może będziesz mi potrzebny.
Spojrzała jeszcze na niego – dosyć długo, pomyślał Hal – potem zamknęła drzwiczki i wystartowali.
Przenocowali u matki Hala. Po powrocie do domu Hal nie zastał Djamili. Wykorzystał to, aby zająć się książką. Kartkował ją, czytał, sprawdzał, czy jednak się nie mylił. Ciekawe, skąd ta książka wzięła się u sąsiadów matki? Odziedziczyli ją po rodzicach…
Wreszcie znalazł rozdział, który tak bardzo wrył mu się w pamięć. Czytał rozgorączkowany, ku zdziwieniu Djamili, która wkrótce przyszła z dziećmi. Prawda, jutro mamy weekend, uświadomił sobie nagle…
– Chyba znalazłem – powiedział niemal uroczyście. – Przynajmniej to jest jakaś ewentualność! Ponieważ dzieci zajęły teraz całą ich uwagę, Hal przerwał ten temat, tym bardziej że Djamila spoglądała na niego ze zdumieniem. Wyjaśnił jej tylko, że nie chodzi o katalizatory i że nie wyjeżdżał służbowo, lecz do matki – ale to w oczach Djamili nie znalazło zrozumienia.
Mieli teraz zresztą coś innego na głowie: syn gadał jak nakręcony, córka wtrącała swoje trzy grosze, a oni sami zadawali mnóstwo pytań, na które otrzymywali niezwykle mądre odpowiedzi. Potem przyszła kolej na najnowsze tańce i piosenki.
Dopiero znacznie później wrócili do książki. Kiedy Hal otworzył ją, płonąc z niecierpliwości, Djamila zapytała:
– A więc, co takiego odkryłeś?
Wskazał na miejsce zaznaczone tłustym drukiem.
– Ludzie o zmienionych wymiarach, albo coś w tym rodzaju – usiłowała przetłumaczyć. Antyczny angielski znała nie lepiej niż Hal, a więc raczej słabo. Zamknęła książkę i zaczęła sylabizować tytuł. “Doświadczycie tego” Kahn i Wiener? – zastanowiła się przez chwilę. – Nie słyszałam nic o nich. Podała książkę Halowi. – Opowiedz mi to – poprosiła. – Nie mam teraz siły czytać.
– Autorzy są zdania… – zaczął Hal – wiesz, książka napisana w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku.
– Coś podobnego! – wykrzyknęła Djamila.
– A więc oni są zdania – powtórzył Hal – że w roku dwutysięcznym będzie można…
I Hal zaczął opowiadać o Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, ostoi kapitału, oraz badaniach prowadzonych ze szkodą dla ludzkości.
Djamila przysłuchiwała się uważnie.
Oczywiście książka nie zawierała tego wszystkiego, inna też była w niej interpretacja. Ale Hal zdążył już wyszukać potrzebne mu dane w centrali encyklopedycznej i podczas długiego lotu wymienić poglądy z Res Strogel. O tamtej epoce wspomniał również raport Fontaine'a. Kto by teraz obciążał swój umysł tego rodzaju faktami, w dodatku nieistotnymi?
– A jeżeli nasza wiedza ma jakąś luką? – zastanawiał się głośno Hal. – Wprawdzie w epoce przejściowej nie było żadnej wojny domowej, ale na pewno był to okres raczej burzliwy. Może jacyś ważni ludzie uratowali się i działali dalej w ukryciu, co?
– Więc uważasz – Djamila podjęła ten wątek z pewnym niedowierzaniem – że ci ludzie mogliby być tymi przecinkami, które widziałeś? – Sprawiała teraz wrażenie wytrąconej z równowagi, co nie zdarzało jej się często. – Takim owocem tamtych nieludzkich badań? – Wstrząsnął nią dreszcz. – Jaki by to mogło mieć cel? – W jej głosie znowu zabrzmiało niedowierzanie. Spojrzała na Hala. – Po co mieliby być tacy mali? Nie bujasz czasem?
Milcząc wzruszył ramionami. Skąd miał to wiedzieć? Ludziom chodziły kiedyś po głowach nie tylko takie myśli.
– W każdym razie wiem – odparł gwałtownie – że wtedy popełniono za sprawą takich właśnie ludzi wiele zła i przerażających wprost rzeczy, całkiem zresztą świadomie. Wypróbowywano na kobietach i dzieciach bomby i środki palne, skażano chemicznie całe obszary, rozumiesz, nie jakieś tam wydzielone tereny doświadczalne, ale obszary zamieszkane przez ludzi, niszcząc przy tym wszelkie przejawy życia, a ludzi nie tylko traktowano jak bydło, ale maltretowano ich i zabijano.
Patrzyła na niego z przerażeniem. Oczywiście słyszała już o tym, ale w szkole, a wiać dawno temu. Teraz natomiast wydało jej się nagle, że czeka ją bezpośrednia konfrontacja z tamtą epoką.
– Pomniejszanie ludzi byłoby w porównaniu z tamtym niewinną zabawą – dodał Hal. – Z punktu widzenia naszej współczesnej nauki nie jest to żaden problem.
– Bzdura! – przerwała mu Djamila. – Do poparcia twojej tezy brakuje argumentów! – Aby podkreślić wagę swych słów, uderzyła w książkę, wzbijając tuman kurzu. – Wszystko dlatego, że przypomniałeś sobie o tej starej księdze. Mogłeś sobie naprawdę darować tę podróż. Na pewno żyli wtedy również ludzie, rozsądni, którzy przeciwstawiliby się takim fantastom. Tak jest! Ostatecznie historia to wyjaśniła!
Jej argumenty nie zrobiły na Halu żadnego wrażenia.
– To, że mówią po angielsku i latają amerykańskimi helikopterami, tłumaczy chyba lepiej ta książka – wzbił z niej kolejny kłąb kurzu – niż twoja bardzo fantastyczna historyjka o gościach z kosmosu, musisz to przyznać. Poinformuję o tym Gwena.
To, że znalazł w Res sojuszniczkę, zataił, jak również fakt, że zamieszkała u Gwena.
XIII
Nowa baza miała charakter prowizoryczny. Niezbędny materiał został dostarczony z “Oceanu” na pokładzie dużego samolotu transportowego o napędzie odrzutowym. Przedtem trzeba było jednak dniem i nocą porządkować teren pod lądowisko. Podłoże, które Ennil określił jako makrocegłę, wykazywało sporo nierówności. Z braku czasu, jak również odpowiedniego laboratorium, musieli zrezygnować z mutacji bakterii, które zajęłyby się wyrównaniem terenu.
Po otrzymaniu materiału wzniesiono prowizorycznie baraki z prefabrykatów, łudząc się nadzieją, że wkrótce będzie można wprowadzić się z powrotem do “Highlife”.
W pobliżu dawnej bazy ustawiono straż. Nieco w górze, w miejscu, gdzie dawniej rosła widocznie gałąź, odkryli jaskinię, z której roztaczał się widok na płaskowyż. Tam właśnie Karl i Charles zaciągnęli wartę. Do własnej dyspozycji mieli nadajnik o dużej mocy oraz helikopter przywiązany do grubego konaru nad nimi.
Nastawili się na długi i nudny okres oczekiwania. Co się mogło wydarzyć?
Zarządzenie Chrisa o likwidacji bazy spotkało się z niezrozumieniem nie tylko ze strony Ennila. Widocznie jego argumenty były mato przekonujące.
Sam Chris natomiast czuł się pewnie, – Makrosi, po odkryciu swoich malutkich braci, na pewno podejmą teraz poszukiwania. A gdzie, jak nie w “Highlife”? Z pewnością byli w stanie przebadać bazę do ostatniego kamyka. Nie było w tym nic trudnego, zważywszy, że poziom rozwoju makrosów wyprzedzał ich własny o całe stulecia.
Ale jak postąpią potem i czy zaakceptują ich jako braci?
Największym zmartwieniem Chrisa, z którego nie zwierzył się nawet Geli, było to, że makrosi mogą oceniać ich moralność na podstawie epoki, w której się rozwinęli, i dojść do przekonania, że mają do czynienia z istotami, których moralność odpowiada poglądom ówczesnych kół rządzących.
Nie wiedział, jak mają teraz postąpić. Pierwszy kontakt zaskoczył go całkowicie. Czy teraz, kiedy członkowie ekspedycji znali już testament Tocsa i wiedzieli, że oni i makrosi są produktami jednej i tej samej ewolucji, prawdziwymi braćmi, teraz, kiedy mogli się spodziewać, że osiągną kiedyś ten sam stopień rozwoju – czy teraz zaakceptują w ogóle tę swoją namacalną przeszłość? Członkowie ekspedycji może tak, ale ludzie, którzy pozostali w ojczyźnie?