Выбрать главу

Przypomniała mu się rozmowa z Gelą po tym pamiętnym wieczorze, kiedy poznali “drugą możliwość rozmnażania”, jak nazwał to Ennil. Nawet Gela, zazwyczaj wyrozumiała i postępowa, zmarszczyła wtedy brwi i doszła do wniosku, że na pewno istnieją jeszcze inne ryzykowne niespodzianki, które mogłyby ukazać przyszłość w mniej nęcącym świetle. Oczywiście, ta “druga możliwość rozmnażania” ma swoje zalety, stanowi ułatwienie i prawdziwą emancypację kobiet – Gela, mówiąc to, patrzyła nieruchomo przed siebie – ale jaki będzie wówczas stosunek matki do dziecka?

Chris wyznaczył teraz do pełnienia warty Karla, chociaż jego obecność była raczej niezbędna w bazie. Odbiór radiowy w nowej bazie okazał się zły. Mimo to zrezygnowano na razie z pracochłonnej konstrukcji antenowej, ale za to zachowano “tajne ucho” i inne urządzenia podsłuchowe. Dlatego Chris zrezygnował z obecności swego sojusznika, Karla, który dowcipnymi uwagami potrafił zdziałać więcej niż inni rzeczową argumentacją. A przecież właśnie te raz można się było spodziewać wielu dyskusji do tyczących przyszłości.

Karl i Charles przesłuchiwali na zmianę programy makrosów, aby nie pominąć niczego, co świadczyłoby o odkryciu małych braci.

Tylko jedna audycja, a właściwie prośba skierowana do centrali encyklopedycznej wzbudziła ich uwagę. Właściwie był to przypadek, że dostrzegli tu jakiś związek. Pewien instytut zwrócił się do centrali encyklopedycznej z prośbą o informacje dotyczące Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej z okresu od 1960 do 2000 oraz – i to właśnie było najbardziej intrygujące – typów helikopterów. Dla żyjących współcześnie makrosów, którzy latali już samolotami napędzanymi energią pola M, musiała to być informacja dość niezwykła. Może nawet Charles nie zwróciłby na to uwagi, gdyby nie rozmaite pytania pomocnicze, które zadała centrala encyklopedyczna. Było raczej pewne, że ta tocząca się w eterze dyskusja wiązała się ściśle z uprowadzonym helikopterem.

Pomimo nadzwyczaj ciekawych meldunków, które bez przerwy, nawet nocą, odbierali na różnych pasmach, następny ranek powitali w posępnym nastroju; przede wszystkim ze względu na ową nie kończącą się służbę wartowniczą.

Czy ktoś mógł zapewnić, że makrosi tu wrócą? Może to były dzieci? Ale nie. Karl przypomniał sobie miejsce lądowania. A więc młodzież? To było możliwe. Mieli ich helikopter. Czy dla świata makro było to w ogóle coś, czym warto się zajmować? Może zapomnieli o wszystkim już po godzinie, a helikopter wyrzucili albo dali po prostu do zabawy młodszemu rodzeństwu, gdzie maszyna podzieli wkrótce los innych zabawek?

Charles pełnił służbę nasłuchową, a Karl przyrządzał śniadanie. Myśli, które chodziły mu teraz po głowie, nie były radosne. Lekki brzęk widelca w naczyniu, gdzie chciał właśnie rozbełtać jajka, zmienił raptownie sytuację. Znowu poczuł wstrząsy, jak te wywołane kilka dni temu przez makrosów. Pośpiesznie wyłączył dopływ gazu i pobiegł w stronę wejścia do jaskini. W chwilę później zjawił się tam również Charles, który majstrował coś na zewnątrz przy antenie.

Ze swego miejsca nie mieli dobrego widoku na polanę, toteż nie mogli się zorientować, co się dzieje w dole. Ich cierpliwość nie była wystawiona na długą próbę. Coś owalnego zbliżyło się do płaskowyżu. Pod bezładnym gąszczem widniały kontury twarzy. Po chwili olbrzymie drzewo zaczęło chwiać się rytmicznie. Trudno było z tak małej odległości stwierdzić charakter ruchów i towarzyszących im odgłosów, a przede wszystkim – ich cel.

Potem wydarzenia potoczyły się już błyskawicznie. Cała baza zaczęła nagle wibrować, wreszcie przechyliła się na bok. W polu widzenia pojawiło się coś błyszczącego, większego od płaskowyżu. Powierzchnia przesunęła się, coś zamigotało, potem wszystko ustało. Głowa makrosa zsunęła się w dół, zniknęła. Ale tam, gdzie jeszcze przed kilkoma minutami mieściła się baza i gdzie spędzili całą długą zimę oraz wznieśli z trudem rozmaite obiekty, lśniła żółtawobiała powierzchnia z niezbyt wyraźnymi słojami. W powietrzu unosił się zapach korzenny.

– Chodź, przyjrzymy się temu z bliska! – zawołał Karl i zaczął wspinać się w stronę helikoptera. Za nim podążył Charles. Szybko zwolnili cumy i wystartowali. Upłynęła dłuższa chwila, zanim wydostali się z kłębowiska gałęzi, a potem na dużej wysokości wzięli kurs na polanę.

W dole widać było głowy makrosów, kręcących się tam i z powrotem. Wtem, jak na komendę, wszyscy zwrócili się w jednym kierunku i zniknęli za olbrzymimi drzewami.

Karl wziął kurs na nową platformę. Jej powierzchnia była teraz bardziej nierówna niż poprzednio, przypominała pniak, na którym swego czasu obozowali przez kilka dni. Tu również poniewierały się co krok odpadki, trociny.

– Oni po prostu odpiłowali naszą bazę i zabrali ją ze sobą – stwierdził Karl. – Wzdrygnął się. – Wyobraź sobie, co by było, gdybyśmy bazy nie ewakuowali!

– Czy warto w ogóle nawiązywać z nimi kontakt? – zastanawiał się głośno Charles. Zdawał się być wstrząśnięty. – Cóż my dla nich znaczymy? Jest ich siedem miliardów, jak wiadomo.

– Ale my jesteśmy ludźmi tak jak oni!

– No to co!

– Jestem przekonany – mówił dalej Karl, czując, że musi dodać Charlesowi otuchy – że ludzie na tym stopniu rozwoju co makrosi, a znamy ich na razie niewielu, są bardziej humanitarni. Weź choćby badanie kosmosu. To oznacza współpracę wszystkich ludzi, zbliża ich do siebie, wymaga takiego porządku, który istnieje dla ludzi, a nie zwraca się przeciwko nim, sprawia, że pieniądze wydaje się nie na zbrojenia, lecz w celu zaspokojenia potrzeb, na przykład przekształcenia przyrody. Widzisz, to jest to, do czego my również dążymy. Jestem przekonany, że nie pominą żadnej możliwości porozumienia się z nami, stworzenia podstaw pokojowego współistnienia. No, idziemy! – Przy ostatnich słowach Karl wsunął się do helikoptera. Wkrótce lecieli już z powrotem.

Natychmiast powiadomili o wydarzeniach Chrisa, który zarządził ku zaskoczeniu obydwu:

– Zostaniecie, aby obserwować dalej.

– Ale tam już nie ma co oglądać – zaoponował Charles.

Karl chciał odpowiedzieć Charlesowi, ale wyręczył go Chris:

– Nie zniszczą tego, co wartościowe. Wiedzą przecież, ile trudu kosztowało nas wzniesienie tej bazy i że teraz nie spuścimy jej z oczu. A więc nie możemy ich zawieść.

Charles musiał przyznać im rację.

Karl wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: No widzisz!

– Ale z was niepoprawni optymiści – mruknął Charles. W jego głosie brzmiała jednak wyraźnie zaduma.

W trzy dni później dały znać o sobie kolejne wstrząsy drzewa – nieomylna zapowiedź nadchodzących wydarzeń. Karl i Charles zajęli swoje stanowiska obserwacyjne. Po chwili w górze na drzewie pojawiła się głowa; nie ulegało wątpliwości, że ta sama. Świadczył o tym jej kształt i kolor włosów.

Znowu zaczęło się jakieś ożywione manipulowanie, niemożliwe jednak do zidentyfikowania dla obydwu obserwatorów.

Kiedy głowa zniknęła, odsłaniając widok, Charles aż krzyknął ze zdziwienia: w dole widniały trawniki, budynki, śnieżna włócznia, słowem wszystko, co składało się na dawną bazę. Nawet – helikopter stał na swoim miejscu.

– No, proszę – odezwał się uszczypliwie Karl.

– Tam jest jeszcze coś – zawołał nagle Charles. Spojrzeli uważnie przez lornetki.

– Wygląda na tablice, co? – zapytał Karl.

– Chodź, musimy powiadomić resztę! – Charles chciał już odejść, ale Karl zatrzymał go. – To jeszcze nie wszystko – powiedział.