Выбрать главу

– Skądże! – odparła Ewa. – Razem z komisją ONZ przebywa gdzieś w Algierze, a więc nie tak daleko od ciebie. Mają zatrzymać piasek, czy coś takiego. Zupełnie oszalał na tym punkcie. Ale powiedz mi, jak dzieci? Co z pracą?

– Właśnie wracam od mojej dwójki. Czują się wspaniale. Spotkaliśmy się po raz pierwszy od dwóch tygodni. Zobacz! – Res położyła przed obiektyw zdjęcie stereoskopowe dwojga dzieci, ośmioletniego chłopca i dziesięcioletniej dziewczynki. – Te nowe domy opieki to istny raj dla dzieciaków. I zawsze korzystam z codziennej wideogodziny. Jesteśmy z tego bardzo zadowoleni. A ty trzymasz swoją Maud nadal w domu?

Ewa znów skinęła głową.

– No tak, a jeżeli chodzi o pracę – opowiadała dalej Res – to właśnie wyleciałam od Mexera. Skończyłam z tym, przynajmniej na razie.

– Co takiego? – Ewa była szczerze zdziwiona. – Oszalałaś? Tyle się nad tym namęczyłaś. Przecież to, że Tom was opuścił, było też związane z twoim obsesyjnym umiłowaniem pracy, musisz przyznać. A teraz co? Mexer to ten karierowicz, teoretyk, tak? Czy to nie on napisał pracę dyplomową, z którą nikt nie wiedział, co robić?

– Stop, stop! – zawołała Res ubawiona. – Tak, to on. Ale widocznie jednak coś znaczy, skoro dostał awans. Akademia potrzebuje też ludzi superpilnych. Zresztą znam go lepiej niż ty. Studiowałam z nim razem przez pięć lat.

– Tak, wiem. I nic ci nie przychodzi do głowy? Nie sądzisz, że on widzi w tobie rywala? Tacy ludzie czują to na odległość! Gdyby twoja praca została oceniona pozytywnie, może i ty byś awansowała. Wszystko jasne! – Ewa stuknęła dłonią w czoło, jak gdyby odkryła akurat, w jaki sposób można pokonać prędkość światła.

– To absurd! – zaprotestowała bez przekonania Res. – Przecież żyjemy w dwudziestym drugim wieku!

– O, tak! – powiedziała Ewa z przekąsem. – Nikt teraz nie morduje ani nie kradnie. Ludzie przestali oszukiwać. Zboczeńcy seksualni i kleptomani zostali wyleczeni dzięki waszej słynnej metodzie oddziaływania na geny, wiem o tym. Nadal jednak brakuje leku na chorobliwą ambicję czy zawiść. I podobno nadal istnieją zazdrość, obraza i tym podobne zjawiska.

Ostatnie słowa Ewa wypowiedziała z żartobliwą ironią. Jej dosyć pełne policzki pokryły się rumieńcem, a włosy wydawały się jeszcze bardziej nastroszone niż na początku rozmowy.

– Nawet Gwen się wścieknie, kiedy opowiem mu o tym. A ty siedzisz jak gdyby nigdy nic i znosisz to wszystko – dodała.

– Mnie to też trochę złościło – przyznała Res.

– Czy jesteś uzależniona od Mexera?

– W tej chwili tak. Zresztą jeżeli chodzi o mój temat, to nie miałam dopracowanych do końca podstaw genetyki. Trzeba też przyznać, że praktycy z dziedziny genetyki nie mają jeszcze zbyt dużej wprawy. No i trochę byłam onieśmielona. Inny instytut, czy ja wiem…

– Zrezygnuj z tego, radzę ci. – Ewa uniosła dłonie do góry, jakby zaklinała przyjaciółkę.

– Może bym i tak zrobiła – powiedziała Res niepewnie. – Tylko, widzisz, po pierwsze, jestem przekonana, że mam rację, a po drugie, nie chwalę się, ale uważani, że ten problem ma znaczenie ponadregionalne. – Podniosła głos, jak gdyby odzyskała wiarę w siebie. – Wyobraź sobie, że zatamowaliśmy napływ mikrobów, pożeraczy betonu, jak je nazywasz. Szerokość ich pochodu ograniczyliśmy do około pięćdziesięciu metrów. Nie możemy ich tylko zepchnąć z drogi, przynajmniej bez ogromnych nakładów. Oczyściliśmy ją, żeby pozbawić je pożywienia, usunęliśmy najdrobniejsze okruchy, ale one nie dają za wygraną. Tak jakby czuły, że przed nimi znajduje się miasto, w którym raz jeszcze mogą nażreć się do syta.

– A gdyby je zniszczyć? – Z twarzy Ewy zniknęła wreszcie typowa dla niej beztroska. – Ostatnio | opowiadałaś, że ogień i ten… jak nazywa się ten środek, którego dane wygrzebaliście w starych archiwach wojskowych?

– Napalm, okropna rzecz. Swego czasu wyrządził ludziom wiele złego – potwierdziła Res. Po jej twarzy przemknął cień.

– Właśnie, o to mi chodzi – powiedziała Ewa.

– Bez żadnego skutku, a raczej z odwrotnym – Res machnęła ręką. – Jakoś to przetrwały, potem ożyły i zaczęły rozmnażać się w zawrotnym tempie, jakby musiały nadrobić stracony czas. Już wkrótce straciliśmy nad nimi kontrolę. Zdarzyło się, że daleko w tyle na trasie, tam gdzie myśleliśmy, że wszystko już jest wyjedzone, a dla nich nie ma żadnych warunków życia, uaktywniła się jakaś gromada. Nie pozostało nam nic innego, jak zwabić ją podstępem do grupy głównej, rozsypując po drodze pożywienie. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile to nas kosztowało wysiłku. W akcji znajdowały się stałe samochody i samoloty, zresztą używa się ich nadal, ale efekty są znikome. Jestem przekonana, że pomysł wyniszczenia mikrobów to nonsens. Raczej należałoby je objąć kontrolą i prowadzić nad nimi doświadczenia, niezależnie od związanych z tym kosztów. A potem wykorzystać wyniki badań. Na pewno to by się opłaciło.

– A więc nic nie można zrobić, tylko zatamować i kontrolować. A co ze źródłem tego wszystkiego? Przecież tym się zajmowałaś.

– I zajmuję się nadal. – Res uśmiechnęła się. – Przeprowadziłam już wiele doświadczeń. Struktura komórki, mechanizm rozmnażania, zdolność dostosowania się i odporności, to wszystko przestało już być dla nas tajemnicą. Zresztą opisałam to W swojej pracy. Nie znamy tylko ich ośrodka dyspozycyjnego i źródła. Obecnie istnieją na ten temat tylko hipotezy, ale Mexer traktuje je jako spekulacje. Jestem jednak przekonana, że moja hipoteza jest prawidłowa, trzeba tylko zmienić taktykę, żeby ją udowodnić. A bez poparcia Mexera… no, zostawmy to na razie. Poza tym on nie ma na pewno zielonego pojęcia, co to znaczy potrzymać te agresywne komórki pod mikroskopem i zbadać je, zanim nie przeżrą szkiełka. Czy wiesz, ile włożyliśmy pracy, aby znaleźć odpowiednie naczynie do ich przechowania, to znaczy materiału, którego nie mogłyby zjeść?

– A więc wszelkie próby ocalenia Boutilimitu skazane są z góry na niepowodzenie?

Res potrząsnęła energicznie głową, potem wstała, zdjęła z półki jakąś kasetę. – Chcesz obejrzeć?

Ewa skinęła głową.

Res założyła kasetę do aparatu i wcisnęła wyłącznik. Ukazało się widziane z lotu ptaka centrum Boutilimitu. Miasto powstało na przełomie tysiąclecia, różniło się znacznie od niebotycznych kolumn z betonu i płaskich budowli ciosowych. Fasady z licznymi oknami i balkonami były urozmaicone ornamentyką i stylizowanymi rzeźbami. Pomiędzy budynkami widniały betonowe płyty i wyłożone plastykiem drogi, zieleńce, fontanny i trasy asfaltowe.

Nie było to jednak duże miasto z normalnie pulsującym życiem. Ludzi wprawdzie nie brakowało, wprost przeciwnie: mieszkańcy stali w grupach, dyskutując żywo. Uchwycone kamerą twarze wyrażały podniecenie, oburzenie. Tu i ówdzie wyłaniały się z tłumu pięści. Po ulicach jeździły tylko nieliczne pojazdy. Wystawy sklepowe świeciły pustkami.

Obraz zmienił się. Znowu ulice. Przed domami mrowie ludzi. Na transportowe taksówki powietrzne wrzucano różne przedmioty. Meble, paczki. Kamera ukazywała płacząca dzieci, zdenerwowane matki, zabieganych mężczyzn. Pomiędzy nimi grupy mundurowych. Powszechna panika i chaos.

Teraz ukazały się długie kolumny pojazdów. Otulone kłębami kurzu jechały na lotnisko, przeciążone taksówki powietrzne wzbijały się ku niebu. Przed obiektywem migały niespokojne i zapłakane twarze ludzi.

Kolejna scena: policja porządkowa wepchnęła żywo gestykulującą starszą kobietę do pojazdu. Znowu cięcie i zupełnie inny obraz. Nie, to było to samo miasto, ale całkowicie wyludnione. Zdjęcia, wykonywane w jaskrawym słońcu, wprost raziły złowieszczą ciszą. Śmigłowiec filmujący zatrzymał się na dłuższą chwilę w miejscu. Kamera ukazywała podstawę wieżowca, chyba trzydziestopiętrowego. Przed domem był trawnik, obok chodnik.