Выбрать главу

– Te drobne komórki sprawiają, że z gąsienicy powstaje motyl i staje się tym, czym jest, dokładnie w odpowiednim czasie? Czy to, że powstaje człowiek, jest również zasługą tych komórek? – zapytał Tom.

– Tak – potwierdził Mark. – To też.

– Ho! ho! – zawołała Res z udanym przerażeniem. – Teraz nawarzyłeś sobie piwa, Marku!

Anna przysłuchiwała się dyskusji w milczeniu, natomiast Tom najwidoczniej zapalił się do tego tematu.

– Powiedziałeś przedtem, że można coś zmieniać świadomie. Czy w takim razie można by, na przykład, stworzyć gąsienicę ze skrzydłami albo rybę z nogami?

– Ryba z nogami! – Anna chichotała z uciechy.

– Właściwie można by to zrobić – potwierdził Mark, zachowując powagę. – Ale po co? Zmiany muszą mieć sens i przynosić wszystkim korzyści. Dawniej, wiesz przecież o tym, zwierzęta, które służą ludziom za pokarm, były o wiele mniejsze i rosły wolniej. Zmieniliśmy to. Ziarna zbóż są dziś trzykrotnie większe. Trzeba tylko uważać, żeby nie spowodować dysproporcji, żeby po zmianach wszystko pasowało do siebie jak dawniej.

– A w ludziach, co w nich można zmienić? – zapytał szybko Tom.

– Hm… a może opowie ci to mama? Ona to studiowała! – Mark usiłował wydostać się z matni.

– Nie, nie, opowiadaj – zachęcała go Res. – Sama chętnie posłucham.

– No tak – mruknął Mark. – A więc w ludziach. Posłuchajcie. Dawniej istniała cała masa chorób nieuleczalnych, które, a przynajmniej część z nich, dziedziczyły dzieci. To już minęło. Choroby te wytępiono, będące ich przyczyną uszkodzone “cegiełki” mogliśmy zastąpić nowymi, normalnymi. Jedna z takich chorób nazywała się rak. Zginęły przez nią setki tysięcy ludzi. Teraz już jej nie ma. A nawet, jeżeli pojawi się na nowo, nikt przez to nie umrze. Mózg człowieka, a przede wszystkim pamięć, stał się bardziej sprawny…

– A czy można zrobić coś, żeby człowiek… zapomniał o czymś? – zapytał Tom. Widać było, że chłopiec nie zadał tego pytania przez zwykłą ciekawość.

– Owszem, ale i to nie byłoby rozsądne. Każde przeżycie czyni człowieka bardziej doświadczonym.

– Ale gdyby w ten sposób oszczędziło się komuś kłopotów, to wtedy byłby w tym sens! – upierał się Tom.

– A o czym ten ktoś miałby zapomnieć? – Ton głosu Res był ironiczny, a zarazem ostry i czujny.

– No, wiesz – Tom ociągał się wyraźnie. Potem się przełamał. – No, wiesz – powtórzył – skoro już zacząłem. A więc niedawno nadaliśmy do automatów szkoleniowych impulsy zakłócające, takie… – i tu Tom zaszlochał rozpaczliwie.

– Już dobrze, Tom, już dobrze – zawołała Res.

– Przez cały dzień szukano nadajnika. Oczywiście zajęcia się nie odbyły…

– Ach, Tom! – Mark z trudem powstrzymał się od śmiechu.

– Pani Fahr potem płakała. – Tom sposępniał znowu, jakby na samo wspomnienie tej sceny. wiedziała, że się bardzo rozczarowała. Zresztą my też zrozumieliśmy, że to było głupie. Chciałbym, żeby ona o tym zapomniała…

– Jeżeli sami zrozumieliście, że to było głupie, to wszystko jest już zapomniane! – powiedziała Res. – Wiesz, mutację genów przeprowadza się tylko wtedy, kiedy człowiekowi grozi prawdziwe niebezpieczeństwo, ale i w takim przypadku nie podejmuje się decyzji samemu. Zresztą nie wszystko można przeprowadzić, przynajmniej na razie, a efekt nie jest pewny. Pomyśl tylko, jak drobne są owe geny, na których dokonuje się mutacji, nazwijmy to po imieniu: operacji… Zresztą usłyszysz jeszcze o tym później, na zajęciach…

– Dawniej – dodał Mark – kiedy te prace badawcze dopiero się zaczynały, byli ludzie, którzy też uważali się za naukowców. Oni to właśnie chcieli uczynić z ludzi istoty przeznaczone do pracy i do walki, ludzi o nieludzkich właściwościach…

– Wydaje mi się, że to wystarczy, Mark – przerwała mu Res. – Będzie się o tym uczył, kiedy do tego dojrzeje i będzie chciał wiedzieć. Nieraz jest lepiej, jeżeli o czymś się nie wie. Takie wiadomości przydają się tylko…

– Dalej, opowiadaj dalej – nalegał Tom.

– Koniec! – zawołał Mark. – Mama ma rację! Wiecie co, nazbierajcie teraz dużych łodyg, każde z was po sześć, a ja wam pokażę, jak się z tego robi trzepaczkę. Ruszcie się! – I wymierzył każdemu z nich lekkiego klapsa.

– Tak, tak! – zawołały dzieci, puszczając się pędem przed siebie.

– Ja chcę dwa! – zawołała jeszcze Anna.

– Po prostu brak mi wprawy w podejściu do dzieci – powiedział z żalem Mark.

– Bardzo ładnie mówiłeś im o motylach, to podziała na Annę, nie bój się. A ja… czuję to samo co ty. Właśnie młodzi ludzie niekiedy niszczą jakieś życie bez najmniejszego zastanowienia. A przecież jest ono naprawdę cudowne!

– Nawet ten twój potok drobnoustrojów?

– Oczywiście, zwłaszcza on. Nieraz wydaje mi się, że te drobnoustroje stworzą nową epokę. Taką bez hałasu, śmieci, odpadków. Pomyśl tylko, ile rezerw, które są teraz zaangażowane przy ochronie środowiska naturalnego, można by zwolnić dzięki tym mikrobom.

– Ach, Res, mam wrażenie, że śnisz! – Mark pogładził ją łagodnie po ramieniu.

– Dlaczego właściwie nie masz dzieci? – zapytała nieoczekiwanie Res.

Pytanie jakby go zaskoczyło. Potem odparł z wahaniem:

– Mogę to zaraz wyjaśnić. Chciałem najpierw przeżyć dużo, a o przeżycia na tej planecie lub w jej otoczeniu nie jest tak trudno, prawda? Dlatego też jestem w twoim zespole. Lubię dzieci, tylko… zawsze czułem się za mało dojrzały do związku, rozumiesz? Zawsze mówiłem sobie: Jeżeli już, to tak naprawdę… Ale kiedy obserwuję twoje szkraby… Rodziłaś obydwoje?

– Tylko Tomka. Anna przyszła na świat metodą nowoczesną. – Res roześmiała się. – Ale są z jednego ojca, to zresztą widać.

– Proszę. Wystarczy tyle? – zawołała Anna jeszcze w biegu. Podsunęła Markowi pod nos całe naręcze łodyg.

– Tak. Chodź tu, usiądź i złóż ręce, ale rozsuń palce.

Anna uczyniła wszystko zgodnie z poleceniem.

Wtedy Mark, pilnie obserwowany przez Toma, zaczął przeplatać pomiędzy jej palcami łodygi, formują trzepaczkę.

Res w zamyśleniu przyglądała się tej scenie, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.

IX

Zapowiadała się wczesna zima. Nikt z nich nie znał jeszcze tej pory roku. Mogli jedynie wyliczyć ją teoretycznie i nie dać się jej zaskoczyć.

Wiedzieli, że woda, a nawet deszcz zmieniają swój stan skupienia, zamarzają na twardą masę; udowodniły to eksperymenty laboratoryjne, z którymi zapoznano wszystkich członków ekspedycji.

Co najmniej na okres trzech miesięcy temperatura spadała poniżej punktu zamarzania. Na zebraniu całej ekspedycji “Oceanu II” rozważano projekt, aby, opuścić te okolice i przenieść wszystkie operacje na południe, a więc tam, gdzie nie trzeba było liczyć się z tak niską temperaturą. Osiedla ludzi makro z pewnością znajdowały się i w tamtych stronach.

W końcu uznano, że zima nie jest taka straszna, tym bardziej iż można się było do niej przygotować.

Tymczasowe miejsce na bazę, odkryte i zorganizowane przez grupę Chrisa Noloca, miało tak korzystne położenie, że zdecydowano się tu przezimować. Decyzję przypieczętował fakt niedużej, bo liczącej zaledwie pół dnia lotu helikopterem odległości do statku “Ocean II”. Poza tym z miejsca postoju “Oceanu II” łączność z ojczyzną była zadowalająca, a to mogło mieć istotne znaczenie dla powodzenia misji.

Po podjęciu tej decyzji zaczęto w szybkim tempie urządzać bazę. Przewieziono też do niej połowę załogi “Oceanu II”. Na statku, po opróżnieniu go z niezbędnych do budowy bazy materiałów, miał być przeprowadzony przegląd techniczny, aby statek w każdej chwili był gotowy do ruszenia. Poza tym miał być dla ich ojczyzny stacją nadawczo-odbiorczą, a dla bazy nadajnikiem dalekiego zasięgu i stacją przekaźnikową.