Выбрать главу

Powoli dojrzewała w nim decyzja zerwania tego długiego łańcucha wtajemniczonych. Rozważał, jakie reakcje może wywołać wyjawienie prawdy. Po długich wahaniach doszedł do wniosku, że najpierw musi ustalić program działania.

Postanowił mianować Relpeka swoim zastępcą na ”Oceanie”. Jednocześnie uznał za niezbędne wtajemniczyć go we wszystko. Logicznym następstwem tego kroku byłoby poinformowanie w odpowiednim czasie reszty załogi.

Decyzja ta, będąca wynikiem długich zmagań wewnętrznych, zdjęła mu kamień z serca. Teraz uwierzył, że dorósł do swego zadania.

Rozmowa z Jensem utwierdziła go w tym przekonaniu. Postanowili wtajemniczyć całą załogę, nie bacząc na skutki tego wykroczenia przeciw obowiązującym ustaleniem rządu. Zresztą konsekwencje tego kroku mogły zaistnieć dopiero po powrocie do ojczyzny, a ta chwila była jeszcze zbyt odległa.

Chris postanowił wrócić jak najszybciej do bazy. Jego wyobrażenia o sposobie nawiązania kontaktu przybierały coraz bardziej konkretne kształty.

Na razie jednak nadzorował prace przy zmianie miejsca postoju “Oceanu”. Nad jaskinią na zboczu, nowym miejscem postoju statku, można było, choć z trudem, zainstalować wysokiej jakości antenę. Spodziewano się po tym odczuwalnej poprawy łączności.

Po dziesięciu dniach pobytu na “Oceanie” Chris odleciał do bazy. W helikopterze znajdował się odbiornik, który miał umożliwić odbiór programów nadawanych przez ludzi makro, a poza tym miniaturowy nadajnik, którego przeznaczenia nie znał nawet Relpek. Zażyczył sobie, by odwiózł go pilot, który miał być mniej małomówny i “dosyć śmiały”. Relpek spełnił to życzenie, ale dał do zrozumienia, że chętnie dowiedziałby się czegoś więcej o zamierzeniach Chrisa.

– Musisz uzbroić się w cierpliwość – odparł z uśmiechem Chris. – Nie wiem, czy to się uda, dlatego wolę o tym jeszcze nie mówić.

Pilot nazywał się Jack Siwel. Chris zdążył go poznać w czasie podróży jako dobrego szachistę i pieśniarza. Przy obecnych warunkach atmosferycznych lot wiązał się z dużym ryzykiem, ale Jack spoglądał tylko spod krzaczastych brwi, bez widocznych obaw. Miał gęste włosy, a twardy zarost sprawiał, że jego twarz nawet po goleniu połyskiwała czernią. To wszystko nadawało mu ponury wygląd, co kłóciło się z pełnymi humoru piosenkami, które śpiewał podczas towarzyskich wieczorów, czerpiąc ze swego nieprzebranego, jakby się mogło wydawać, repertuaru.

Przelatując tuż nad lasem, Chris wspomniał swój pierwszy lot w tym kierunku. W powietrzu roiło się wtedy od żywych istot. Teraz nad tą bezkresną bielą wszystko wydawało się wymarłe. Tylko w oddali krążyły niesamowicie duże, czarne latające stwory, które jednak albo nie zauważyły helikoptera, albo też ignorowały go całkowicie.

Nagle osłupieli: po dużej leśnej polanie szło dwóch ludzi makro, to nie ulegało wątpliwości. Do nóg mieli przyczepione długie deski, którymi orali gwałtownie śnieg. Posuwali się gęsiego, w równym rytmie, żłobiąc dwa głębokie, wyprofilowane rowy ostrych kantach.

– Opuść się niżej! – zawołał podniecony Chris.

Oczy Jacka zaiskrzyły się. Skinął głową i śmiało obniżył lot. Ostatecznie miał po raz pierwszy zobaczyć na własne oczy makrosów.

O ile obydwaj wędrowcy wyglądali z góry jak zwykli ludzie i niemal całkowicie pasowali do obrazu, to obserwowani z coraz mniejszej wysokości zmieniali się gwałtownie.

W końcu pod helikopterem widać było tylko płaski ruch; zniekształcenie perspektywiczne ukazywało osobliwe obrazy kołyszących się gór, błyszczących, ciągnących się w nieskończoność prostopadłościanów pagórków.

Chris zamachał ręką, dając znak Jackowi, aby zatoczył krąg wokół zamazanych, trudnych do uchwycenia wzrokiem formacji, które sam uważał za głowy makrosów. Jack z uznaniem opuścił kąciki ust; zadanie odpowiadało mu. Zataczał coraz mniejsze koła.

Raptem nastąpiło nowe zjawisko: z nie zidentyfikowanych początkowo źródeł zaczęły wznosie się rytmicznie ku górze obłoki pary, zasłaniając na pewien czas całkowicie widok.

A potem, niczym urojenie, pojawił się przed nimi dziwny obraz: w odległości około trzech tysięcy stóp zza mgły wyłoniło się oko, które wypełniło sobą całe ich pole widzenia. Najpierw ujrzeli dużą, błyszczącą kulistą gałkę, której biel przesłaniało barwne koło niebieskoszarej, usłanej złotymi punkcikami tęczówki. W środku tęczówki znajdowała się duża, czarna jak węgiel źrenica. Na górze i na dole sterczały rzęsy, na których wisiały wodne kule. Oko jak u Geli, przemknęło Chrisowi przez głowę, tylko powiększone dwa tysiące razy. Piękne, porywające, budzące otuchę i równocześnie strach. Teraz z pewnością nas widzą!

Trwało to ułamek sekundy. Raptownie i z prędkością wykluczającą wszelką reakcję, runęła na helikopter jakaś zamazana góra, zaciemniając wieżyczkę, po czym nastąpiło zderzenie.

Jack odchylił się instynktownie do tyłu, przelecieli jeszcze trochę zupełnie na oślep, rozległ się zgrzyt, i nagle wokół nich zrobiło się biało, a potem wszystko poszarzało. Silnik zachłysnął się i ucichł. Obaj leżeli na wklęsłej szybie kabiny, śmigłowiec stał na dachu. Chris pierwszy wrócił do rzeczywistości. Nachylił się do Jacka. – Jesteś ranny?

– Żeby to szlag! – zaklął tamten ł zreflektował się natychmiast. – Nie.

– Zachowujemy się jak ostatni naiwniacy – zauważył Chris.

– Czy to był ich atak? – zapytał Jack jakby samego siebie.

– Tak, ale chyba nie skierowany świadomie przeciw istotom rozumnym! – Słowa Chrisa brzmiały pewnie. – Diabli wiedzą, za kogo wziął nas ten olbrzym. Może zląkł się o swoje oko. Znajdowaliśmy się przecież dokładnie na linii jego wzroku, prawdopodobnie w małej dla niego odległości. Na pewno się zdziwił, że zimą coś leci w powietrzu. – Chris uśmiechnął się.

– Hm – mruknął Jack. Nie zabrzmiało to jednak markotnie. – To mnie cieszy. W każdym razie jestem pewien, że nie wydostaniemy się stąd tak szybko.

Chris przeklinał się w duchu za własną nieostrożność. Jak daleko wolno mi się posunąć? – zastanawiał się. Narażam przecież na niebezpieczeństwo całą wyprawę. Ale czy istnieje inny sposób, żeby zetknąć się z ludźmi makro? Gdyby ów człowiek zorientował się, że przed jego okiem leci nie owad czy obce ciało, tylko helikopter, ryzyko by się opłaciło.

No cóż, on nie miał o tym pojęcia, a rezultatem tego jest katastrofa. Chris postanowił opracować program całej ekspedycji, który uwzględniałby prawdopodobieństwo wszystkich zaistniałych dotychczas wypadków. A potem, pomyślał, musimy pracować intensywniej, żeby poznać ludzi makro. Powiódł wzrokiem po kabinie. W pasach wisiały nietknięte przyrządy elektroniczne. Przyszło mu na myśl oko i to, co powiedział mu Tocs. Na pewno porozumienie jest możliwe, nawet jeżeli na przeszkodzie stoją wieki!

Podczas gdy Chris usiłował dojść z samym sobą do ładu, Jack robił przegląd śmigłowca. Po chwili stwierdził:

– Zdaje się, że wszystko gra. Ale nie chciałbym ryzykować teraz startu. Chyba utknęliśmy w śniegu. Jeżeli śmigło uderzy o kryształ, może się złamać. Najpierw trzeba helikopter uwolnić.

– Najpóźniej nastąpi to wtedy, kiedy stopnieje śnieg – zauważył z przekąsem Chris. – Nie wiem, czy starczy nam żywności na tak długi okres.

Jack zamyślił się.

– Powiedziałeś: “Kiedy stopnieje śnieg?” – zapytał, nie czekając w ogóle na odpowiedź. Wprawnie zapuścił silnik i wkrótce turbiny napędowe ruszyły z hukiem.