Выбрать главу

Chris gratulował sobie w duchu, usprawiedliwiając w ten sposób swój lekkomyślny czyn. Wspomniał święta Bożego Narodzenia i wyobrażał sobie, jak przytłaczający nastrój mógłby zapanować teraz pod śnieżną pokrywą. A tak każda informacja o istotnym znaczeniu stawała się czymś w rodzaju sensacji. Kiedy okazało się, że program trwa zazwyczaj do godziny dwudziestej drugiej, Chris polecił emitować go do pracowni. Wkrótce niemal wszyscy w bazie znali język ludzi makro z pobliskiego miasta; twardy, naszpikowany głoskami syczącymi, wykazujący jednak pewne pokrewieństwo z ich własnym.

Z dużym przejęciem spotkała się wiadomość o podboju przez ludzi makro przestrzeni wokół planety. Wszystko wskazywało na to, że teoria Ennila jest słuszna: tamci przybyli z kosmosu i opanowali tę planetę – pozostało jeszcze do wyjaśnienia, dlaczego część z nich mówiła po angielsku. Tym jednak przestano się już interesować, jak stwierdzonym faktem, który po prostu przyjmuje się do wiadomości.

Informacje uzyskane za pośrednictwem nadajnika oraz pochodzące z nasłuchu radiokomunikacji makrosów świadczyły o tym, że tamci opanowali jedynie tę planetę, ale przecież istoty przybyłe na peryferie Układu Słonecznego nie musiały badać przestrzeni międzygwiezdnej.

Chris czuł się przy tego typu dyskusjach nieswojo. Pamiętał przecież ostatnie słowa Tocsa i wiedział, kim są tamci. Ciągle jednak nie mógł się zdecydować na wtajemniczenie całej załogi, jak swego czasu zamierzał uczynić. Obawiał się, że w danych warunkach, spotęgowanych przez dokuczliwy lód i śnieg, ludzi ogarnie przygnębienie i rozpacz, co mogłoby wpłynąć niekorzystnie na wynik przedsięwzięcia.

Wspólnie z Relpekiem postanowili poczekać z wyjawieniem tej ważnej tajemnicy do wiosny. Chris nie wspomniał o tym nawet Geli, chociaż przyszło mu to z trudem.

Jego powrót z “Oceanu” Gela przyjęła z zadowoleniem i ulgą, chociaż przez cały czas kierowała działalnością bazy bez zarzutu. Na jej twarzy malowała się szczera radość ze spotkania, a w każdym razie coś więcej – tak przynajmniej sądził Chris – niż radość z powrotu kolegi z niebezpiecznej wyprawy.

Potem jednak, kiedy dowiedziała się, że został następcą Tocsa, zaczęła odnosić się do niego z rezerwą. Wydawało mu się nawet, że dziewczyna unika go i stara się nie przebywać z nim sam na sam. Tak jakby bała się zarzutów, że pociąga ją jego stanowisko. Pragnął zbliżyć się do niej, tak jak owego wieczoru, kiedy udawał się w podróż, ale na przeszkodzie stał nie wyjawiony jeszcze sekret. Z wielu więc powodów z niecierpliwością czekał na dzień, w którym “Highlife” straci ostatecznie swój lodowy pancerz.

Wieczorem, dwudziestego siódmego lutego, Chris wyszedł z laboratorium, gdzie zbadał postęp prac nad emitorem ciepła, mogącym w razie konieczności przebić lód. Lśniącym korytarzem udał się do kasyna i tam zastał swoich współtowarzyszy, zawzięcie nad czymś dyskutujących. Chodziło o informację uzyskaną po południu za pośrednictwem “tajnego ucha”, jak nazwano zainstalowany przez Chrisa nadajnik. Chris nie znał jeszcze treści informacji, ale im dłużej przysłuchiwał się dyskusji, tym poważniej się zastanawiał, czy tajne ucho nie koliduje z zasadami etyki, które zawsze obowiązują wśród istot rozumnych.

Nikt prawie nie zauważył, kiedy Chris wszedł i usiadł przy stole. Ennil wygłaszał płomienną mowę. Jego sąsiadem była Gela. Rumieńce na jej twarzy oznaczały, że i ją poruszyła dyskusja.

– …dowodzi w każdym razie, że istoty makro, chociaż są do nas podobne, nie są ludźmi. Nie twierdzę oczywiście, że takie postępowanie jest nieludzkie, ale stoi ono w sprzeczności, i będzie stało zawsze, z naszym pojęciem moralności…

– Jakim prawem tak mówisz? – zawołała z oburzeniem Carol. – Może to nie odpowiada twojemu pojęciu moralności! Ale przecież nie ogłosisz się chyba prorokiem przyszłych pokoleń. A zresztą w naszej historii istnieje wiele przykładów na to, jak z biegiem czasu zmieniają się zasady moralne.

– Ale nigdy tak radykalnie! – bronił się Ennil.

– Wolałabym, żebyśmy przedyskutowali korzyści płynące z takiej możliwości – wtrąciła Gela. – Zostawmy moralność na boku. Po prostu interesuje mnie, kto by wyszedł na tym najlepiej.

– Oczywiście, najlepiej wyszłoby na tym państwo – powiedział Ennil. – Mogłoby produkować ludzi według własnego uznania; dziś więcej, jutro mniej.

– Bzdura! – zawołał Bili Nesnan, monter w średnim wieku. – To zależy od przepisów. Zresztą co wy, żółtodzioby, możecie powiedzieć na ten temat! Ja mam czworo dzieci, wszystkie chciane, rozumiecie? Chociaż ustawa o przyroście naturalnym została zniesiona już więcej niż dziesięć lat temu. A każdy poród, mimo że nosi nazwę bezbolesnego, jest, mówiąc łagodnie, męczarnią. Musielibyście zapytać o to Susan, moją żonę, ona mogłaby wam opowiedzieć to i owo!

Chris nie wytrzymał dłużej.

– Może ktoś z was byłby tak uprzejmy i wyjaśnił, o co chodzi? – zapytał.

Ennil spojrzał na niego zaskoczony, potem roześmiał się.

– Tajne ucho przekazało nam dziś po południu dyskusję między mężczyzną a kobietą – wyjaśnił Karl. – Chcesz posłuchać?

Wśród siedzących rozległ się szmer protestu, większość z nich wolała widocznie prowadzić nadal dyskusję.

– To wam nie zaszkodzi! – powiedział Nesnan. – Posłuchajcie jeszcze raz. Może potem zmienicie zdanie.

Chris skinął głową. Jego życzeniu stało się zadość. Karl wcisnął klawisz.

– …no, to wróćmy jeszcze raz do tej sprawy. – Z głośnika rozległ się męski głos. Wydawało się, że osoba mówiąca tłumi ziewanie, jakby tuż po przebudzeniu. – Czy dziecko przyjdzie na świat tradycyjnym sposobem, czy nowocześnie?

– No, proszę – zawołał Nesnan. – Sami widzicie. Oni mogą wybierać.

– Sama nie wiem – odparł z wahaniem głos kobiecy.

– No, zdecydować musisz sama. Ostatecznie to ty byś je rodziła dawnym sposobem – mówił dalej mężczyzna.

– Musiałabym najpierw przyzwyczaić się do tej myśli – odparła kobieta. – Kiedy byłam niedawno u Franciszki, poczułam się jakoś dziwnie, widząc na półce inkubator. Sama myśl o tym, że leży tam nasze dziecko…

– Widzicie, ona powiedziała “nasze”! To nie jest pierwsze lepsze dziecko, tylko ich własne! – zawołał znowu Nesnan.

– Sam proces dojrzewania, jest może rzeczywiście trochę nieprzyjemny – rozległ się znowu głos mężczyzny – ale nie można tego porównać z porodem i całym kramem. Popatrz tylko na naszych znajomych. Sama wiesz, u ilu z nich wystąpiły komplikacje przy normalnym porodzie. Oczywiście za każdym razem cierpiała matka. A tak minie jakiś czas, inkubator zostanie otwarty i będziemy mieli nasze dziecko. Ja byłbym za tym.

– Zastanowię się. Mamy przecież jeszcze czas – uspokajała go kobieta. – Napijesz się kawy?

W głośniku rozległy się czyjeś kroki, coś zaszeleściło. Karl wyłączył magnetofon.

– To wszystko – oznajmił niepotrzebnie.

Chrisa dręczyły jeszcze wyrzuty sumienia, że podsłuchali tak intymną rozmowę, ale dyskusja toczyła się dalej.

– Po prostu mają możliwość wyboru – stwierdziła Carol. – A płód rozwija się normalnie z komórek, bo co by w przeciwnym razie oznaczały słowa o nieprzyjemnym procesie dojrzewania? Moim zdaniem to nie jest takie złe.

– A czy nie jest okropna sama myśl o tym, że dziecko rozwija się nie w łonie matki? – Ennil powiódł po wszystkich nieco bezradnym wzrokiem.

– Bynajmniej – odparł przeciągle Karl, dodając z chytrym uśmiechem: – Zakładając oczywiście, że nie zostanie zniesiona również pierwsza część tego tradycyjnego sposobu, sam wstęp, że się tak wyrażę.

Jego słowa ubawiły chyba wszystkich zebranych, uśmiechnęła się również Gela. Ciekawe, jaką minę zrobiłby Ennil, gdyby dowiedział się całej prawdy, pomyślał Chris.