Выбрать главу

Coś, co można przewidzieć, nie było w stanie zadziwić Royla. Jeżeli drogę wyznaczyła już nauka pozostawało tylko rozwiązać zadanie do końca. I jeżeli mam dokończyć tę myśl, to istnieje dziś wielu ludzi pokroju Royla. To oczywiście nie jest zbyt pocieszające, ale nic nie poradzimy.

Hal spojrzał na Fontaine'a, na jego zaczerwienioną z podniecenia twarz, i uświadomił sobie, że z całego serca powie “tak”, niezależnie od tego, jak to się odbije na jego opinii w kombinacie.

Profesor zwrócił się do Djamili i Hala.

– Wasze odkrycie jest rzeczywiście niesłychane – powiedział, po czym pokiwał głową.

– Kim oni mogą być, profesorze? – Hal zadał pytanie, nad którym wszyscy głowili się już od – kilku godzin. – Czy przybyli stamtąd? – Tu wskazał ręką jakiś nieokreślony punkt na roziskrzonym; gwiazdami niebie.

Profesor wzruszył ramionami.

– Poczekajcie do jutra – odparł.

XI

Dziewiąty dzień – wspaniały, wonny, słoneczny; dzień, który ożywiał wschodzącą już zieleń olbrzymiego lasu i ubarwił polanę pod pełniącym rolę bazy; drzewem. Nawet odgłosy olbrzymich, ale w gruncie rzeczy nieszkodliwych ptaków, brzmiały radośniej.

Tego dnia dyspozytor zarządził alarm o godzinie dwunastej. Na lotnisku znajdował się tylko helikopter, pozostałe krążyły od dwóch dni nad miastem. Szukały okazji, aby zwrócić na siebie uwagę i prowadziły obserwację. Chris udał się z nimi, chcąc być pod ręką na wypadek, gdyby zaszła potrzeba podjęcia natychmiastowej decyzji. W bazie pozostali Gela, grupa zaopatrzeniowa i Karl jako pilot.

Krótki raport, przekazany Geli przez dyspozytora, brzmiał:

– Polana pod “Highlife” zmieniła nagle całkowicie swój wygląd. Część zielonej powierzchni pokrywa teraz jakaś biała, rozległa masa! – Z wahaniem dodał jeszcze: – To zjawisko może mieć coś wspólnego z istotami makro.

Po chwili Gela wbiegła po stopniach na szczyt wieży dyspozycyjnej “Południe”, z której roztaczał się widok na polanę. Zanim jeszcze podeszła do okna, poprosiła dyspozytora, aby wezwał Karla.

Rzeczywiście: na polanie leżały dwa ciała o niewyraźnych konturach, wydatnych wypukłościach i wrębach. Ale dlaczego wszystko dokoła jest takie białe, zastanawiała się Gela. Istoty makro, które widywaliśmy do tej pory, wyglądały inaczej.

W zamyśleniu spoglądała na swoje dłonie, odcinające się bielą od szarego pulpitu sterowniczego. Nagle zrozumiała: oni są nie ubrani! Widocznie wygrzewają się w wiosennym słońcu, mają czas.

Co za wspaniała okazja. Musimy zrobić wszystko, żeby ją wykorzystać, pomyślała. Odwróciła się do dyspozytora.

– Wezwij Chrisa i jego grupę. Powiedz mu, że spróbuję ściągnąć uwagę tamtych na bazę.

W tym momencie nadszedł Karl.

– Karl – powiedział Gela. – Przygotuj helikopter do startu. Zaryzykujemy. Spójrz! – Wskazała ręką za okno. – To nasza szansa – dodała.

Karl skinął głową. Oczy mu błyszczały. – Masz jakiś plan? – zapytał.

Wzruszyła ramionami.

– Zbliżymy się do nich i wylądujemy, o ile to będzie możliwe, w ich polu widzenia. Sama nie wiem.

Poczuł dla niej podziw. Znali się od czasów, kiedy zaczęła studiować. Ale jakie mogła mieć doświadczenie, kiedy w grę wchodziła tego rodzaju ekspedycja? Ma studia, zgoda. Ale tu, teraz? Po tych wszystkich niezbyt pocieszających próbach nawiązania kontaktu z istotami makro? Tamta katastrofa podczas burzy może wydawać się przy tym dziecięcą zabawą. Tym razem chodzi o śmierć i życie.

Jak ona to spokojnie powiedziała: “Zbliżymy się do nich…” Właściwie pasują do siebie z Chrisem. On też by się długo nie zastanawiał.

Karl wyjrzał jeszcze raz przez okno. Dwie białe góry wyglądały tak, jakby się wcale nie zmieniły.

– No, to czas na mnie – powiedział. – Przygotuję helikopter, a ty nie spuszczaj ich z oka.

Wkrótce wystartowali. Początkowo zamierzali zbliżyć się lotem koszącym, kiedy jednak dotarli do podnóża drzewa, okazało się, że istoty makro, dające się z góry ogarnąć wzrokiem, zmieniły się teraz w masę o mglistych zarysach, odcinającą się od zieleni leśnej polany. W miarę zbliżania kontury zacierały się coraz bardziej, a biel zalewała już jakby cały horyzont.

– Karl, wylądujemy na nich – odezwała się nagle Gela. Siedziała w fotelu drugiego pilota i nachylona do przodu wpatrywała się przed siebie, podniecona, z zaróżowionymi policzkami, bębniąc nerwowe palcami o tablicę rozdzielczą. – Wyszukaj jakiś wysoko położony punkt, miejsce na tej białej powierzchni, gdzie będziemy widoczni, rozumiesz? Żeby nas dostrzegli!

Skinął głową. Helikopter zatoczył kilkakrotnie kręgi, pod nimi przemknął mocno zróżnicowany teren. Zieleń podłoża i biel ciał istot makro zmieniały się jak w kalejdoskopie.

Najpierw widzieli tylko trudny do zidentyfikowania teren poprzerzynany rozpadlinami i dopiero przy trzecim okrążeniu Gela zawołała:

– To są chyba ich głowy. Tam nie ląduj w żadnym razie. Nie byliby tym zachwyceni, pamiętasz o niedawnym wypadku Chrisa? Nie zbliżaj się też za bardzo do ich oczu! – Gela oparła lewą ręką na ramieniu Karla. Drżała z podniecenia. Potem spojrzała mu prosto w oczy. – Bądź ostrożny, Karl – powiedziała cicho.

Karl zmienił promień koła. Lotem koszącym zakręcił ostro. Ziemia zniknęła z ich pola widzenia, przez chwilę stracili całkowicie orientację, a potem przed ich oczyma pojawiło się coś w rodzaju płaskowyżu: białego z błyszczącymi cętkami. Powierzchnia terenu opadała jakby na wszystkie strony, tworząc duży, regularny, spłaszczony pagórek. Opodal wznosił się stożek zakończony silnie popękanym, przypominającym cylinder szczytem. Tam również podłoże miało wyraźnie brunatne zabarwienie, odcinając się w ten sposób dosyć ostro od bieli.

Geli przyszła do głowy absurdalna, jak jej się początkowo wydawało, myśl. Zerknęła z boku na Karla, ale ten był akurat zajęty przy sterach. – Lądujemy – zadecydowała.

Im niżej opuszczał się helikopter, tym więcej widać było szczegółów podłoża. Rowy i rozpadliny tworzyły osobliwą mozaikę, gdzieniegdzie połyskiwały matowe pasma, przezroczyste, niebieskawe płytki leżały porozrzucane chaotycznie w większych odstępach, a tu i ówdzie błyszczały krople wody.

Karl sterował wprawnie, kierując się ku niewielkiemu wzniesieniu. Osiadł ostrożnie. Silnik stanął.

Cisza, jaka zapadła, wzmogła jeszcze bardziej niesamowity nastrój.

Przez dłuższy czas czekali.

Gela poczuła nagle namacalnie zbierające się nad nimi chmury, uświadomiła sobie, jak niewiele potrzeba, żeby zmieść z powierzchni helikopter i jego załogę, zmiażdżyć ich. Otarła sobie czoło dłonią.

– Słyszysz? – zapytał Karl.

Teraz i ona usłyszała: głuche, rytmiczne dudnienie, po Którym każdorazowo następował lekki wstrząs. Odetchnęła głęboko i zawołała z ulgą:

– Puls, Karl! Tak, to puls… – Nasłuchiwała przez chwilę. – Jaki spokojny. Ona chyba śpi, szkoda!

Dopiero po pewnym czasie Karl zdał sobie sprawę z sensu jej słów.

– Jak to “ona”?

Gela uśmiechnęła się.

– A dlaczego nie? – zapytała nieco ironicznie. – Tu jest tyle samo “za” co i “przeciw”.

Karl mrugnął do niej.

– Na pewno masz podstawy, żeby tak mówić.

Spoważniała nagle.

– Wysiądźmy lepiej. Czuję się jakoś nieswojo! – dodała, rozglądając się dokoła.

Karl skinął głową.

Gela wyskoczyła pierwsza i o mały włos byłaby się pośliznęła.

– Karl, uważaj! – ostrzegła go.

Odwrócili się. Wokół nich panował spokój, nic nie wskazywało na niebezpieczeństwo. Podłoże było niemal idealnie równe, zagłębienia nie stanowiły poważnej przeszkody.