Выбрать главу

– I co teraz? – zapytał Karl. Potem dodał: – Jak myślisz, gdzie jesteśmy?

Gela milczała.

– Przejdziemy się trochę – odparła wreszcie. – W tamtą stronę. – Wskazała ręką na stożek, wznoszący się łagodnie w odległości około stu pięćdziesięciu stóp.

– Spróbujemy coś zrobić, żeby nas zauważyli. Chyba teraz powinno się udać, jeżeli mnie wzrok nie myli. – Uśmiechnęła się znowu. – Ciągle jeszcze nie wiesz, gdzie się znajdujemy?

Karl zatrzymał się i powiódł wzrokiem dokoła. Tam stoi helikopter, a za nim, trochę dalej, czy to nie jest przypadkiem taki sam pagórek zakończony stożkiem? Nagle coś zaświtało mu w głowie. Pomysł wydał się tak nieprawdopodobny, że nie mógł w to uwierzyć.

– Co! – zawołał. – Czy to możliwe? – Przez chwilę sprawiał wrażenie zakłopotanego, potem potrząsnął głową. – To jest ciekawe, ale jednocześnie trochę nieprzyzwoite, prawda?

Roześmiała się.

– Ona nam na pewno wybaczy, a ty jakoś to przebolejesz!

– No wiesz! – mruknął Karl. – Nigdy bym nie przypuszczał, że będę sobie chodził po… Z tobą przeżywa się zawsze jakieś emocje, ale nawet jazda na Czerwońcu wydaje się teraz niczym w porównaniu z tym! – Z całej siły uderzył obcasem o podłoże.

Gela poczuła przypływ odwagi.

– Chodź ze mną. Widzisz te wielkie źdźbła? To włosy. Zaraz zwrócimy na siebie jej uwagę. To miejsce jest bardzo łaskotliwe; wiem coś o tym! – Spojrzała na niego przebiegle.

Jedyną odpowiedzią Karla był grymas na twarzy; wolał pominąć jej uwagę milczeniem.

Pierwszy włos znajdował się dokładnie na linii, gdzie biel podłoża przechodziła w brąz.

– No, na co czekasz? – Gela zaparła się nogami tam, gdzie włos wyrastał z podłoża, i zaczęła szarpać go z całej siły.

Karl podbiegł z drugiej strony i na komendę “Hoop!” pociągnęli razem.

Niezwykłe lądowisko, cisza panująca wokoło i niefrasobliwa rozmowa sprawiły, że zapomnieli o ostrożności. Do rzeczywistości przywołał ich dopiero potężny wstrząs. Momentalnie puścili włos i podnieśli się.

– Helikopter! – zawołał nagle z przerażeniem Karl.

Gela spojrzała we wskazanym przez niego kierunku.

Maszyna chwiała się, jakby w każdej chwili miała się przewrócić. Drgania nie ustawały.

– Szybko! zawołała Gela. Karl pobiegł za nią.

Wstrząsy ustały wprawdzie, zanim zdążyli dobiec do śmigłowca, ale to nie powstrzymało ich; strach działał w dalszym ciągu.

Dopiero kiedy unieśli się w powietrze, Gela przyszła do siebie. Karl musiał się skoncentrować na błyskawicznym starcie.

– Zrób jeszcze kilka okrążeń – powiedziała Gela. Wydało jej się nagle, że białe, plamy w dole poruszyły się.

– Jeszcze masz nadzieję? – zapytał Karl. Wzruszyła ramionami. Po trzecim okrążeniu porozumieli się wzrokiem, po czym Karl wziął kurs na “Highlife”.

Cała załoga czekała już na nich. Dwa śmigłowce stały w pełnej gotowości.

Chris pomógł Geli wysiąść. Zanim jeszcze silnik stanął, zawołał:

– Gela, szczęściaro, chyba się udało! Mamy zdjęcia. Ten drugi jakby się wam przypatrywał. Po waszym lądowaniu zmienił pozycję i tak pozostał do końca.

Gela roześmiał się uradowana.

– Nawet jeżeli się nie udało – powiedział Karl z uśmiechem – to długo będę pamiętał tę wycieczkę. Czułem się tak, jakby jednego dnia wypadło kilka świąt.

Zebrani spojrzeli na niego ze zdziwieniem, ale zanim jeszcze Karl zdążył im to wyjaśnić, rozległ się okrzyk dyspozytora z wieży:

– Jeden z nich wstał i chodzi tam i z powrotem! Załoga pobiegła na skraj płaskowyżu. Nie ulegało wątpliwości; widok zmienił się całkowicie, panował tam jakiś ruch. Ale już po chwili wszystko wyglądało tak jak przedtem.

Czekali jeszcze trochę. Potem Gela wypowiedziała na głos myśli wszystkich obecnych:

– Nic z tego! – Odwróciła się i ruszyła z powrotem. Część załogi przyłączyła się do niej, reszta stała niezdecydowana.

– Obserwuj dalej! – zawołał Chris do dyspozytora. – Melduj o każdej zmianie. Poczekamy pół godziny, a potem wystartujemy jeszcze raz, ale trzema helikopterami. – Wyznaczył jeszcze trzy załogi i odszedł. Nieliczni, ci najbardziej wytrwali, zostali obserwując polanę.

Po kilku minutach znowu zauważyli jakiś ruch. Chris pobiegł na wieżę. Już wkrótce stało się jasne, że próba nawiązania kontaktu nie powiodła się, mimo niezwykle korzystnych warunków. Makrosi zmienili swój kształt i kolor, a to oznaczało tylko jedno: ubierali się, a więc chcieli odejść. Po chwili wstali.

Wyglądało to tak, jakby pod drzewem poruszały się dwa olbrzymie kłęby grubych, potarganych włosów. Wkrótce obydwie głowy zbliżyły się do drzewa na tyle, że zniknęły z pola widzenia.

Na twarzach obserwatorów błyszczała jeszcze nadzieja. Potem Chris odszedł. Opuścili również swe miejsca na skraju płaskowyżu ci najbardziej wytrwali.

Kiedy Chris położył dłoń na klamce, znieruchomiał. Całe ich pomieszczenie wyraźnie zadygotało, ale nie tak, jak podczas wichury, zresztą pogoda była niemal bezwietrzna.

– Alarm! – zawołał. W dwóch susach znalazł się przy emiterze wizyjnym. – Uwaga, kryć się! Wszyscy opuszczają pomieszczenia! Nie zidentyfikowane niebezpieczeństwo!

Pośpiesznie zeszli z wieży. Zgodnie z instrukcją obowiązującą w razie alarmu, każdy z nich miał schronić się teraz w odpowiedniej jaskini na skraju płaskowyżu.

Po drodze spotkał Karla i Gelę. Odniósł wrażenie, że Gela czekała na niego, i przez chwilę poczuł się szczęśliwy. Ostatni odcinek drogi przebiegli wspólnie.

– Chris, jak myślisz – Gela wykrzykiwała poszczególne słowa w rytm oddechu – czy to możliwe, że się nam uda?

Wstrząsy przybrały na sile, utrudniając poruszanie się. Chris nie odpowiedział. Zwolnił kroku i obejrzał się. W oddali stały helikoptery. Powinniśmy byli zabezpieczyć przynajmniej jeden, pomyślał.

Gela pozostała w tyle, czekając na niego. Chwycił ją za rękę.

– Niedługo dowiemy się czegoś więcej, chodź!

Dotarli właśnie do schronu, kiedy niebo pociemniało. Nie było sensu trzymać teraz całej grupy w jaskini, jak nakazywał regulamin. Stanęli więc przy wyjściu, spoglądając w górę.

W odległości około tysiąca stóp widniała nad równiną, oświetlona od tyłu promieniami słońca, potężna kula. Źrenice dwojga olbrzymich oczu poruszały się, obejmując swym zasięgiem cały plac.

Stojący przed jaskinią mimo woli cofnęli się, kryjąc się w jej wnętrzu.

Chris, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co robi, ścisnął rękę Geli. Przysunęła się do niego bliżej.

– Nareszcie – wykrztusił Chris.

Głowa nagle zniknęła. Kolejne wstrząsy zaniepokoiły wszystkich.

– Co teraz? – Takie i podobne pytania rozlegały się dokoła. Spoglądali po sobie bezradnie.

– Poczekajmy – zawołał Chris, wymachując ręką, aby zwrócić na siebie uwagę. – Poczekajmy – powtórzył:

– Charles, przygotuj kamerę filmową. Karl, spróbuj sprowadzić tu pod schron helikopter, ale uważaj na siebie.

Czekanie stawało się nieznośne. Ennil upierał się, żeby podjąć na nowo obserwacje z wieży. Chris nie zgodził się na to.

– Co ty byś zrobił na ich miejscu? – zapytał. – Oni zetknęli się z nami po raz pierwszy, muszą najpierw otrząsnąć się z zaskoczenia i coś postanowić. A jak myślisz, ile my byśmy potrzebowali na to czasu? No, widzisz!

Przed nimi wystartował helikopter. Właśnie wylądował przed schronem, a Nilpach wyskoczył z niego, meldując:

– Wziąłem pierwszy lepszy, który… – kiedy nastąpiły nowe wstrząsy.

– Nadchodzą – ostrzegł Chris. Nie wiedział, co się stanie. Przez chwilę przypomniał sobie Tocsa.

Czy istnieje jakieś niebezpieczeństwo? Wystarczy lekkie przyciśnięcie palcem, a zginie cała załoga, nawet jeżeli będzie to przypadek…

Ale teraz oni już wiedzą o naszym istnieniu! Chris poczuł narastający w nim niepokój. Nie polecił jednak innym wejść do schronu. Sam stał tuż przy wejściu starając się objąć wzrokiem cały płaskowyż.

Nagle zdrętwiał z przerażenia. Znowu pojawiła się w górze para oczu patrzących na plac, lekko zbieżnych, jak u Geli. i